FIFA nie rezygnowała z rozszerzania futbolowych wpływów i po mundialu zorganizowanym w Azji w 2002 roku, osiem lat później przyszła pora na Afrykę. Przy nieznośnym akompaniamencie wuwuzeli i w asyście modłów miejscowych szamanów, triumfowała Tiki-taka.
To, że mistrzostwa będą się rozgrywać w Afryce, było pewne. Ale wybór gospodarza nastręczał wielu problemów, a przyznanie organizacji RPA okazało się po latach przekrętem. Wierchuszka FIFA otrzymała w zamian za odpowiednią decyzję 10 milionów dolarów, pomimo iż głosowanie podobno wygrało Maroko. Wielki niepokój wzbudzała kwestia bezpieczeństwa, szczególnie, że najważniejszą areną mistrzostw miał być Johannesburg bijący światowe rekordy w liczbie morderstw i rozbojów na jednego mieszkańca. Z polskich eliminacji do turnieju kibice najbardziej zapamiętali bardzo bolesny obrazek: garstka kibiców na wielkim Stadionie Śląskim ze zniechęceniem obserwowała ostatni, przegrany po samobóju Seweryna Gancarczyka, mecz o awans ze Słowakami. Wcześniej zwolniono Leo Beenhakkera, a na końcówkę eliminacji reprezentację przejął Stefan Majewski. To była drużyna bez ikry, a po dwóch nieudanych mundialach z rzędu z udziałem Polaków znowu miało nas na piłkarskim święcie zabraknąć. Cudem awansowali Francuzi, srebrni medaliści z Niemiec, którzy po cwaniackiej ręce Thierry’ego Henry’ego pokonali w barażach Irlandię. Po tym zdarzeniu w RPA mieli się pojawić sędziowie liniowi operujący przy liniach bramkowych w okolicach pola karnego. Dramatyczny pozasportowy przebieg miały eliminacje w strefie afrykańskiej, gdzie spotkały się znienawidzone przez siebie Egipt i Algieria – fani obu zespołów nie przebierali w środkach i każde z trzech spotkań pomiędzy reprezentacjami zamieniało się w małą potyczkę wojenną, a na boisku ostatecznie lepsza okazała się Algieria.
Na mundialu szerokim echem odbiły się koligacje rodzinne. W drużynie Hondurasu znaleźli się trzej bracia Palacios (Wilson, Jerry i John), co nigdy wcześniej nie miało miejsca na mistrzostwach, a ponadto w składzie był zawodnik o swojsko brzmiącym imieniu, Boniek Garcia, nazwany tak na cześć Zibiego. W grupowym meczu pomiędzy Niemcami i Ghaną nastąpiła sytuacja bezprecedensowa: naprzeciw siebie stanęli bracia Boatengowie, Jerome w barwach niemieckich i Kevin-Prince w barwach Czarnych Gwiazd. W grupach widać było zmianę warty wśród faworyzowanych reprezentacji. Z najgorszej strony zaprezentowała się Francja, być może w ten sposób ukarana za eliminacyjne oszustwo. Kadra nie była w stanie dogadać się z selekcjonerem Raymondem Domenechem, a gdy ten za rynsztokowe inwektywy wykrzyczane w swoim kierunku przez Nicolasa Anelkę wysłał piłkarza do domu, inni zawodnicy w imię osobliwie pojętej solidarności wstawili się krnąbrnym napastnikiem. Nie wyszli na trening, przegrali ostatni mecz grupowy z RPA i odpadli z turnieju, a z kadrą pożegnał się zarówno Anelka, jak i Domenech. Z powodów czysto sportowych do fazy pucharowej nie awansowali obrońcy tytułu Włosi, z kolei najlepiej prezentowali się Argentyńczycy z Leo Messim, Carlosem Tevezem i Gonzalo Higuainem oraz Holendrzy, w szeregach których występowali Robin van Persie i Wesley Sneijder. Ładnie grali Niemcy w gruntowanie odmłodzonym przez Joachim Loewa składzie, jak również Brazylijczycy i Urugwajczycy. Hiszpania, ówczesny Mistrz Europy, rozpoczęła turniej dość leniwie.
Reprezentacja La Furia Roja dwa lata wcześniej przełamała klątwę, wedle której Hiszpania z powodów niemal genetycznych nie była w stanie rywalizować na wielkich turniejach. Pod wodzą Luisa Aragonesa Hiszpanie wygrali EURO 2008, a zrobili to w stylu nazwanym Tiki-taka. Sposób gry wywodzący się jeszcze z czasów futbolu totalnego w wykonaniu Holendrów, najlepiej rozwijał się w Barcelonie od czasów Luisa van Gaala, przez Franka Rijkarda aż po apogeum za kadencji Pepa Guardioli. Styl opierający się na wymienności pozycji i oparciu wszystkich boiskowych poczynań na setkach krótkich podań, które miały w cierpliwy sposób rozbijać szyki rywala, został zaimplementowany do reprezentacji narodowej przez Aragonesa, a później kontynuowany przez Vicente del Bosque, który prowadził zespół w RPA. Tiki-taka w centrum zainteresowania umieściła posiadanie piłki i faworyzowała mikrych, ale bajecznie wyszkolonych technicznie pomocników w rodzaju Xaviego, Andresa Iniesty czy Davida Silvy, którzy z formacji środka pola uczynili sposób na wygrywanie meczów. W RPA Hiszpanie grali oszczędnie, a niektórzy oskarżali ich o zabijanie tempa meczu przez niekończące się podawanie piłki wszerz boiska. Z kolei inni piali z zachwytu twierdząc, że kibice są świadkami triumfu techniki nad siłą fizyczną. Faktem jest, że drużyna del Bosque awansowała do wielkiego finału po zaliczeniu trzech wyników 1:0 w fazie pucharowej.
W 1/8 finału doszło do sytuacji, dzięki której dziś w futbolu międzynarodowym korzysta się ze znanej z meczów hokejowych technologii goal-line. Przy stanie 2:1 dla Niemców w spotkaniu z Anglikami, piłkę zza pola karnego huknął Frank Lampard, a ta odbijając się od poprzeczki wpadła daleko za linię bramkową i wyszła w pole. Sędzia gola nie widział, a Die Mannschaft przeszedł dalej. W ćwierćfinałach po wielkiej grze Oranje wyeliminowali Canarinhos, a Niemcy kompletnie rozbili Albiceleste, których na turnieju prowadził Diego Maradona. Trzeba przyznać, że autor Ręki Boga z 1986 roku był wierny swoim ofensywnym przekonaniom, bo Argentyńczycy w zasadzie nie grali w obronie, a tylko w ataku, co okazało się być samobójstwem. Największym bohaterem został Luis Suarez z Urugwaju. Czy negatywnym, czy pozytywnym – to zależy, kogo się spyta. W meczu z Ghaną, która miała szansę stać się pierwszym afrykańskim zespołem w półfinale mundialu, był remis i doszło do dogrywki. W jej ostatniej minucie Stephen Apphia skierował piłkę główką do bramki La Celeste, ale tam na posterunku stał Suarez, który popisał się pięknym wybiciem, tylko że przy użyciu… ręki. Dostał czerwoną kartkę, ale karnego na gola nie zamienił Asamoah Gyan. W konkursie jedenastek lepsi okazali się Urugwajczycy. Po meczu Suarez, wtedy narodowy bohater Urugwaju, stwierdził, że Ręka Boga należy teraz do niego.
W półfinale Urusi musieli uznać wyższość ofensywnego stylu Holendrów, z kolei Niemcy kompletnie nie poradzili sobie z hiszpańskim stylem gry. Na pocieszenie pokonali Urugwaj w walce o brąz, ale ci ostatni byli dzięki swoim barwnym występom i grze Diego Forlana, najlepszego piłkarza turnieju, chwaleni na całym świecie. Finał zgromadził na stadionie w Johannesburgu 85 tysięcy widzów i był starciem szturmującej świat Tiki-taki z holenderskim bezpośrednio ofensywnym podejściem do gry, choć sam mecz kibiców nie rozpieścił. Pomocnik Oranje Nigel de Jong zasłynął ekwilibrystycznym ciosem kung fu w klatkę Xabiego Alonso, ale pozostał na boisku. Holendrzy przeważali, jednak to do Hiszpanii należało ostatnie słowo. Pod koniec dogrywki, przy bezbramkowym rezultacie, po wspaniałym podaniu Cesca Fabregasa do piłki dopadł Iniesta i wpakował ją do siatki. Przy celebrowaniu gola zdjął koszulkę, pod którą miał podkoszulek z napisem „Dani Jarque na zawsze z nami”, hołd dla przyjaciela i piłkarza Espanyolu zmarłego rok wcześniej na atak serca. Tiki-taka triumfowała, a Don Andres stał się ukochaną postacią w całej Hiszpanii. Wielokrotnie gwizdano na zespół Barcelony, ale na Iniestę nigdy. Hiszpanie potwierdzili dominację swojego stylu gry na polskim euro dwa lata później, ale kolejny Puchar Świata miał stać się łupem najbardziej zdyscyplinowanej i regularnej reprezentacji świata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/403922-rpa-2010-don-andres-pieczetuje-prymat-tiki-taki