Amerykanie nigdy nie byli zakochani w futbolu tak, jak Latynosi czy Europejczycy, ale znani są z tego, że potrafią wszystko pięknie opakować i sprzedać. FIFA chciała, aby piłka nożna zawitała w rejony, w których wcześniej była obecna w stopniu minimalnym. W 1994 roku Stany Zjednoczone zorganizowały mundial, który okazał się największym komercyjnym sukcesem w historii mistrzostw.
Mecze rozgrywano na wielkich stadionach rozsianych po całym kraju, które na co dzień służyły klubom futbolu amerykańskiego z NFL, a kilka meczów rozegrano nawet na gigantycznej… hali, usytuowanej nieopodal Detroit. Dzięki sporej pojemności, amerykański mundial zgromadził największą stadionową publiczność spośród wszystkich rozegranych po dziś dzień mistrzostw. Kibice z USA traktowali mecze bardziej jak pikniki i trudno było o żywiołowy doping znany z boisk Ameryki Południowej i Europy, ale na mecze przychodzili tłumnie. Po raz ostatni w turnieju uczestniczyły 24 reprezentacje, bo od kolejnego mundialu liczbę tę powiększono do 32 drużyn. Za zwycięstwo w grupie przyznawano trzy, a nie dwa punkty, co miało wyeliminować nudne i defensywne mecze. W kwalifikacjach było sporo niespodzianek, przede wszystkim wyeliminowanie Francji przez Bułgarię w ostatniej minucie ostatniego meczu oraz brak awansu dla mistrza Europy, Danii. Argentyna zakwalifikowała się dopiero po barażach i powrocie do składu Diego Maradony, który w 1991 roku miał wpadkę dopingową – jak się miało okazać, nie ostatnią. Do walki o awans nie mogła stanąć Jugosławia, która była zawieszona z powodu trwających wewnętrznych wojen pomiędzy narodami i religiami – niebawem kraj ten miał przestać istnieć.
Podczas hucznej ceremonii otwarcia mistrzostw wspaniałą wpadkę zaliczyła piosenkarka Diana Ross. W wielkim finale swojej piosenki podbiegła do piłki, którą miała umieścić w bramce. Niestety, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu miała do czynienia ze sportem określanym przez Amerykanów jako soccer i nie trafiła do celu, ale słupki i tak się efektownie zapadły, a bramkarz zamarkował prawdziwą paradę – „show must go on”. W fazie grupowej tragiczne były losy związane z odpadnięciem Kolumbii, jednego z cichych faworytów turnieju, kraju w którym piłka rozwijała się w szybkim tempie, również za sprawą wsparcia udzielanego klubom przez narkotykowych bossów. Dowodzeni przez znanego z bujnego blond afro kapitana Carlosa Valderammę zawodnicy zaprezentowali się fatalnie, a w meczu z gospodarzami (którzy z kolei grali całkiem nieźle) samobója strzelił Andres Escobar. Kilka dni później został zastrzelony pod knajpą w Medellin przez miejscowych gangsterów – niektórzy twierdzą, że z powodu fatalnego uderzenia w spotkaniu z USA, inni biorą pod uwagę motywy finansowo-kryminalne.
Ciekawie w historii zapisało się spotkanie dwóch słabych drużyn, Rosji i Kamerunu. Oleg Salenko strzelił w meczu pięć goli, tym samym pobijając rekord ustanowiony przez Ernesta Wilimowskiego 56 lat wcześniej (cztery gole Eziego w meczu Polski z Brazylią). Z kolei honorowe trafienie Rogera Milli oznaczało, że w wieku 42 lat stał się najstarszym strzelcem bramki na mundialu. Argentyna, z Maradoną na czele, dobrze rozpoczęła turniej, ale po wygranym meczu z Nigerią przeprowadzono kontrolę antydopingową u Boskiego Diego. Wykryto w jego organizmie pięć nielegalnych substancji i musiał opuścić reprezentację, w której nigdy już nie zagrał. Legenda dobiegła końca, który okazał się być końcem bardzo brzydkim. W Grupie E doszło do sytuacji, która nie miała miejsca nigdy wcześniej i nigdy później: wszystkie cztery zespołu uzbierały tyle samo punktów i miały identyczny bilans bramkowy. Z kolei w meczu Niemiec z Koreą Południową „zabłysnął” nieszablonowy, ale i kontrowersyjny pomocnik Stefan Effenberg, który schodząc z boiska pokazał pomstującym na niego kibicom środkowy palec, co było głównym tematem niemieckiego życia publicznego przez wiele dni. O wiele lepiej w pamięci fanów zapisał się meksykański golkiper Jorge Campos, którego totalnie fantazyjne stroje bramkarskie ubarwiały mecze reprezentacji. Pozytywnym zaskoczeniem fazy grupowej była postawa drużyn, na które mało kto liczył: Bułgarii z Christo Stoiczkowem określanym w Barcelonie „Rewolwerowcem”, Rumunii z nazywanym Maradoną Karpat Gheorghe Hagim, Szwecji z Tomasem Brolinem, a także Arabii Saudyjskiej czy Nigerii. Faworyci grali w kratkę, a spośród nich najbardziej przekonująco prezentowała się Brazylia.
Faza pucharowa amerykańskiego turnieju to kilka obrazków zapadających w pamięć. Jest wśród nich zakrwawiona twarz Luisa Enrique, któremu w doliczonym czasie ćwierćfinału pomiędzy Włochami a Hiszpanią Mauro Tassotti wymierza soczysty cios łokciem i łamie nos. Sytuacja ma miejsce w polu karnym Italii przy stanie 2:1 dla Azzurrich, ale sędzia jej nie widzi – Hiszpanie odpadają, a Tassotti zostaje później zdyskwalifikowany i nigdy już nie wybiegnie na boisko w reprezentacyjnej koszulce. Innym kadrem jest brazylijska trójka Bebeto, Romario i Mazinho, która po golu tego pierwszego w meczu z Holandią podbiega do linii bocznej boiska i wykonuje klasyczną już dziś cieszynkę, czyli tzw. kołyskę, na cześć świeżo narodzonego dziecka strzelca bramki. Ćwierćfinały to także niedowierzające twarze Niemców, którzy po efektownym szczupaku Yordana Letchkova odpadają z turniejowym kopciuszkiem, Bułgarią. Ostatecznie Lwy przegrywają mecz o brązowy medal ze Szwecją, ale Stoiczkow zostaje królem strzelców (wespół z Salenką), a reprezentacja z 1994 roku zostaje najlepszym zespołem w historii kraju.
W finale meldują się Włosi i Brazylijczycy. Ci pierwsi wolno się rozkręcali, ale eksplozja formy Roberto Baggio (pięć goli w fazie pucharowej), najlepszego piłkarza świata 1993 roku, i postawa defensywy dowodzonej przez Franco Baresiego i Paolo Maldiniego pozwalają Italii zagrać w swoim szóstym finale mundialu. Canarinhos są najbardziej przekonującą reprezentacją na turnieju, silni w środku pola, gdzie gra kapitan zespołu Dunga, i zabójczy w ataku, który tworzy legendarny już duet Romario-Bebeto. Finał przebiegał głównie pod dyktando Brazylii, ale bezbramkowy wynik utrzymał się do końca dogrywki i doszło do najbardziej pamiętnego konkursu rzutów karnych w dziejach mundialu. Bronili Gianluca Pagliuca z jednej i Claudio Taffarel z drugiej strony. Z grona Azzurrich nie strzelili Baresi i Daniele Massaro, spośród Canarinhos nie trafił Marcio Santos. Aby nadal liczyć się w walce o złoto, karnego na bramkę musiał zamienić Boski Kucyk, idol Włochów i milionów kopiących piłkę chłopaków na świecie. Roberto Baggio strzelił nad bramką i zamarł, a potem zalał się łzami. Brazylia wygrała swoje czwarte mistrzostwa i wysunęła się na prowadzenie przed Niemcy i Włochy w kategorii najbardziej utytułowanej reprezentacji. Pele i Garrincha w końcu mieli swoich następców, a Romario zasłużenie został najlepszym zawodnikiem turnieju. Za cztery lata Brazylijczycy znowu zagrają w finale, ale będzie ich do niego prowadziła już inna gwiazda, która całą imprezę w USA przesiedziała na ławce rezerwowych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/403406-usa-1994-pudlo-boskiego-kucyka