Serce się kraje, gdy trzeba pisać o kompromitacji polskiej reprezentacji. Oczekiwania wcale nie były wielkie – powalczyć, pokazać niezły styl, wyjść z wyrównanej grupy i w jakiś sposób zapisać się w myślach kibiców. Biało-czerwoni zapisali się tym, że brzydziej od nich na rosyjskim turnieju nie zagrał nikt, a w dziedzinie umiejętności piłkarskich ustąpiła nam jedynie Panama, bo Arabia Saudyjska czy Kostaryka pokazały o wiele wyższą kulturę gry. Co spowodowało kolumbijski blamaż?
Taktyka – to wcale nie obrona zawiodła
Adam Nawałka musiał coś zmienić względem fatalnego występu z Senegalem, więc postanowił skorzystać z testowanej przez siebie w meczach towarzyskich taktyki z trójką obrońców. Polska drużyna nigdy nie zaprezentowała się w takim ustawieniu przekonująco, ale to co miało miejsce dzisiaj było absolutnym szczytem taktycznej nieporadności. Co bardzo istotne, porażki wcale nie spowodowała zła postawa trójki obrońców, choć ci nie uniknęli popełnienia kluczowych błędów, ale marazm w rozegraniu. Zresztą, to nie było żadne ustawienie z trójką obrońców, ale z piątką, bo wahadłowi rzadko przekraczali linię środkową boiska. Pomieszanie z poplątaniem i zerowe zrozumienie pomiędzy selekcjonerem a piłkarzami.
Gdzie są wahadła?
Kluczowa w ustawieniu 3-4-3 jest aktywność wahadłowych, czyli bocznych obrońców/cofniętych skrzydłowych, muszących przez cały mecz ubezpieczać swoje flanki z tyłu i zapewniać zagrożenie pod bramką rywala z przodu. Dzisiaj nie zadziałało to kompletnie. Bartosz Bereszyński na prawej stronie był zupełnie anonimowy, a pierwszą poważną akcję ofensywną wykonał na początku drugiej połowy. Maciej Rybus miał o wiele trudniejsze zadanie, bo musiał pilnować szybkiego Juana Cuadrado, który bywał wspierany przez prawego obrońcę Kolumbii, Santiago Ariasa. O ile do pewnego momentu wyglądało to nieźle, to później Rybus zaczął oddychać rękawami, a wtedy w jego grę wkradła się niedokładność i skrzydło Kolumbii mogło sobie pozwolić na więcej. O wsparciu ataku przez zawodnika Lokomotiwu Moskwa nie ma co pisać, bo go nie było. Wahadła nie dały dziś kompletnie nic w ofensywie i nie spisały się w obronie, a w takim przypadku wszystkie założenia gry z trójką środkowych obrońców idą w łeb.
Dzida na napastnika
W wykonaniu polskiej drużyny widzieliśmy dziś inkarnacje klasycznej wyspiarskiej gry sprzed wielu wielu lat, a mianowicie tak ukochaną przez polską szkołę trenerską lat 90. „dzidę” na napastnika. Ilość bezsensownych i bezcelowych długich podań, jakie dziś wykonali Krychowiak, Bednarek, Pazdan czy Piszczek przekroczyła jakiekolwiek dozwolone normy. Od początku było widać, że Kownacki jest zjedzony przez tremę, a Lewandowski nie ma siły, żeby wygrać jakikolwiek pojedynek z kolumbijskimi obrońcami, którzy w dodatku okazali się całkiem nieźli w grze głową, ale z uporem maniaka Polacy kontynuowali taktykę „kick and rush”. Nie dość, że nieskuteczną, to jeszcze obrzydliwie nieatrakcyjną dla kibiców, więc po takim spektaklu zaprezentowanym przez Polaków żaden fan piłki (poza tymi znad Wisły) nie będzie za biało-czerwonymi tęsknił.
Bez rozgrywającego się nie da
Piotr Zieliński po raz nie wiadomo który oblał egzamin dojrzałości. Co najgorsze, dzisiaj dołączył do niego Grzegorz Krychowiak. Obaj zawodnicy, którzy mieli budować akcje polskiej drużyny, tkać kombinacyjne pajęczyny podań, pokazali szokującą niemoc. Wymiana pięciu podań nie zakończona 50-metrową wrzutką na połowę rywala była niemożliwa. Oczywiście, to z pewnością nie była fanaberia polskich pomocników, ale realizacja „rewolucyjnej” taktyki selekcjonera reprezentacji. Na takim poziomie grać tak archaiczny futbol po prostu nie przystoi. Fatalny sposób na zaskoczenie rywala, który w powietrzu był dobry, za to mógł dać się oszukać koronkowymi rozegraniami po ziemi.
Autobus z dziurawymi oponami
Były drużyny, które ze stawiania autobusu we własnym polu karnym uczyniły sztukę i wygrywały trofea. Wielki Inter Mediolan Helenio Herrery i włoska reprezentacja ery catenaccio, Grecy zdobywający mistrzostwo Europy w 2004 roku czy Chelsea wygrywająca Ligę Mistrzów przed sześcioma laty. Ale żeby tak grać, trzeba mieć do tego materiał ludzki. Kolumbijczycy momentami tak stłamsili Polaków, że ci bronili się na piątym metrze. A przecież w takim zestawieniu bloku obronnego było oczywiste, że w końcu Bednarek odpuści krycie, Piszczek się zagapi, Pazdana akurat nie będzie, Krychowiak nie nadąży za jednym z kolumbijskich pomocników, a Szczęsny nie zachowa w bramce zimnej krwi. Ultradefensywny futbol ma sens tylko wtedy, jeśli ma się do niego odpowiednich wykonawców – w polskiej drużynie ich zabrakło.
Gdzie zniknęła siła fizyczna
Kluczowym elementem przygotowań do mundialu jest zapewnienie piłkarzom świeżości. Biało-czerwoni spędzili miesiąc we wspólnym gronie, otoczeni przez fachowców od przygotowania fizycznego. W meczu z Senegalem byli przestawiani przez potężnych Afrykanów, co jeszcze można było jakoś zrozumieć. Ale dzisiaj sytuacja powtórzyła się z Kolumbijczykami, którzy sposobem gry i zamiłowaniem do atletycznej piłki zdecydowanie ustępują czy to Senegalczykom, czy Duńczykom, czy większości drużyn grających na tych mistrzostwach. Coś nie wyszło, bo ciężko zrozumieć, dlaczego Piszczek, Kownacki czy Rybus po półgodzinie gry z trudnością łapią oddech i nie mają siły na sprostanie wyzwaniom, które rzuca przeciwnik. Polakom mocy na agresywny wysoki pressing i wymienność pozycji starczyło na pięć minut pierwszej i pięć minut drugiej połowy. Ktoś źle wykonał swoją robotę.
Lider – ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
Robert Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem – bez wątpienia. Ale ten turniej brutalnie obnażył fakt, że to nie jest typ motywatora, który w tragicznym momencie potrafi zebrać drużynę do kupy i wstrząsnąć kolegami na tyle, aby zaczęli w końcu pokazywać swoje możliwości. Lewandowski i Messi to dwaj kapitanowie i światowe gwiazdy, które z mundialu z Rosji zostaną zapamiętani jako ci, którzy nie podołali roli liderów swoich reprezentacji. Mając w pamięci Kazimierza Deynę i Grzegorza Latę z 1974 roku czy Władysława Żmudę i Zbigniewa Bońka z 1982 roku, to napastnik Bayernu wypada w tym porównaniu słabo. Ci, którzy twierdzą, że Lewy jest numerem jeden w historii polskiego futbolu, muszą wziąć pod uwagę to, czego dokonali tamci wielcy zawodnicy.
Kolumbia na miarę oczekiwań
Oczywiście istotną kwestią jest fakt, że Kolumbijczycy pokazali wreszcie kawałek swojego futbolu. Tylko, że w ich grze nie było niczego, co mogłoby zaskoczyć rywala. Przecież wiadomym było, że James Rodriguez musi mieć przez 90 minut przyklejony plaster w postaci Krychowiaka czy Góralskiego, że Rybus do spółki z Kownackim i Pazdanem muszą unieszkodliwić przebojowego Cuadrado, że Bednarek jak oka w głowie musi pilnować Falcao. A jednak, Polakom nie starczyło zarówno sił, jak i umiejętności, żeby te strzelby wyeliminować z kolumbijskiego arsenału. Los Cafeteros potrafili grać szybką piłkę, niekoniecznie uciekając się do wyszukanych rozwiązań. Na Polaków starczyło tylko trochę sprytu i trzymanie się swojej gry.
Smutek
Polscy kibice czują się dzisiaj jak po siarczystym policzku, który został im wymierzony przez tak podziwianych i uwielbianych w kraju idoli. Oczywistym jest, że w piłce zawsze są wygrani i przegrani, ale przegrywać trzeba umieć z klasą. Polska reprezentacja zagrała absolutnie najgorszą piłkę na rosyjskich mistrzostwach i nikt po biało-czerwonych płakać nie będzie. Nie wnieśli kolorytu jak Panama, nie przeszli metamorfozy po pierwszym nieudanym meczu jak Saudyjczycy, nie pokazali ładnej gry jak Marokańczycy. Polacy odpadają – nam jest smutno, ale cały świat zapewne się cieszy, bo któż chciałby oglądać futbol w takim wydaniu. Deja vu z Korei i Niemiec jest udziałem całej Polski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/401044-polska-kolumbia-krajobraz-po-apokalipsie