Pojedynkiem dnia był mecz Niemców ze Szwedami. Skandynawowie prowadzili, ale przecież wedle starego powiedzenia Gary’ego Linekera - „na końcu i tak wygrywają Niemcy”.
Kto dał radę?
Niemcy. Że mecz ze Szwedami nie będzie dla Niemców łatwą przeprawą, można było się spodziewać przed rozpoczęciem spotkania. Ale obrót spraw na murawie stadionu w Soczi musiał zdziwić wszystkich kibiców. Szwedzi grali tak, jak przewidywano: bronili w ośmiu zawodników nie pozwalając Niemcom na wejście w swoje pole karne. Posiadanie piłki, liczba podań, rozgrywanie na połowie rywala – te wszystkie atuty były po stronie Die Mannschaft. Ale w ataku Szwedów czekał Ola Toivonen, który dostał długą piłkę i pięknym lobem pokonał Manuela Neuera. Mogło się wydawać, że statyczni i nie mający polotu Niemcy nie znajdą recepty na żelazną szwedzką defensywę, ale po przerwie w końcu mistrzowie świata ruszyli do zmasowanego ataku. Pierwszy cios zadał Marco Reus, a po nim Szwedzi cofnęli się w sposób, jaki nie śnił się nawet filozofom. Takiej defensywnej gry nie widzieliśmy jeszcze na tych mistrzostwach i tylko kwestią czasu wydawało się wbicie gola przez Niemców. Wtedy w 82. minucie drugie żółtko obejrzał Jerome Boateng i mogło się wydawać, że Szwedzi przycisną. Nic z tych rzeczy, ich ofensywna oszczędność i zamiłowanie do murowania swojej bramki bardzo brutalnie zostały ukarane w piątej minucie doliczonego czasu gry, kiedy Toni Kroos idealnie wykonał rzut wolny. Niemcy triumfują i zależą od siebie – w meczu z Koreą muszą wygrać. Jeśli Szwedzi pokonają Meksyk, trzy drużyny zakończą fazę grupową z sześcioma punktami. A wtedy będziemy liczyć bramki, tak więc w spotkaniach ostatniej kolejki każdy powinien starać się zagrać odważnie. Dodać należy, że dzisiejszy mecz sędziował Szymon Marciniak, który na początku nie zdecydował się skorzystać z powtórki wideo w dyskusyjnej sytuacji, po której Szwedzi domagali się rzutu karnego. Prawdopodobnie ich postulaty były słuszne…
Kto nie dał rady?
Korea Południowa. Koreańczycy zaczęli mecz bardzo mocno i przez długi czas potrafili postraszyć Meksykanów, co w kontekście ich występu ze Szwedami mogło być zaskakujące. Zaprezentowali ładną i kombinacyjną grę, ale Hyun-soo Jang popełnił fatalny błąd we własnym polu karnym i po jego zagraniu Carlos Vela wykorzystał rzut karny. Mecz był zacięty w zasadzie do końca, nawet po podwyższeniu prowadzenia po wspaniałym zachowaniu Chicharito w szesnastce Koreańczyków. El Tri grali mądrze, kontrolowali tempo meczu i starali się nie dopuścić do groźnych kontrataków rywala. Korea pod koniec ustawicznie zagrażała bramce Guillermo Ochoi, bardzo aktywny był Heung-min Son, aż wreszcie w doliczonym czasie gry zdobył pięknym strzałem zza pola karnego honorowego gola. W ostatecznym rozrachunku to nie wystarczyło na dojrzale grający Meksyk, ale Koreańczycy wcale nie byli daleko od osiągnięcia celu. Dzisiaj nie widzieliśmy tak spektakularnego futbolu w wykonaniu piłkarzy z Ameryki Środkowej, jak ten zaprezentowany w starciu z Niemcami, ale przecież tak dobrze nie można grać w każdym spotkaniu. Ich siła tkwi w zgranym kolektywie, gdzie nie ma gwiazdy grającej pierwsze skrzypce, a kadra składa się z wysokiej klasy techników, którzy nie boją się włączyć do walki w każdym sektorze boiska. Dokonali nie byle czego, bo po raz siódmy z rzędu awansują do 1/8 mundialu. Natomiast Korea straciła już szanse na wyjście z grupy. Miejmy nadzieję, że to nie oznacza, iż w jakże ważnym dla Niemców meczu ostatniej kolejki nie będą zmotywowani.
Kto zabłysnął?
Belgowie. Belgia nie była dzisiaj monolitem w obronie, ale za to w ataku pokazała swój arsenał. Gol Edena Hazarda w piątej minucie z wątpliwego rzutu karnego tak naprawdę ustawił mecz – Tunezyjczycy musieli zagrać odważniej, żeby móc marzyć o zachowaniu teoretycznych szans na awans. To była woda na młyn dla całej plejady belgijskich gwiazd w ataku. Za kreację wziął się Hazard, znowu zabójczo skuteczny okazał się Romelu Lukaku. Belgia osiągnęła swój cel: zdobyła trzy punkty, a strzelając pięć goli bez wielkiego nakładu sił ma szansę na regenerację przed meczem z Anglikami. Piłkarze z Północnej Afryki mieli za mało atutów, żeby przeciwstawić się belgijskiej drużynie, ale zaprezentowali się z dobrej strony. Udało im się ukłuć za pierwszym razem ze stałego fragmentu gry, a za drugim wykorzystali rozprężenie obrony rywala w końcówce meczu. Byliśmy świadkami ładnego i otwartego spotkania. Tunezja żegna się z mundialem, w ostatnim spotkaniu mając na rozkładzie Panamę. Z kolei machina Czerwonych Diabłów powoli się rozpędza i trudno oczekiwać, aby się zacięła. Jeśli w jednym dniu w najwyższej formie znajdą się Lukaku, Hazard, De Bruyne i Mertens, z przeciwników nie będzie co zbierać. Ich jedyną piętą achillesową jest trójka środkowych obrońców, którzy z niewiadomej przyczyny nie są tak zgrani, jakby można by się było spodziewać. Walka o pierwsze miejsce w grupie będzie niezwykle zacięta, a potem na Belgów czekać będzie jedna z drużyn z „polskiej” grupy…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/400948-na-koncu-i-tak-wygrywaja-niemcy