Cały świat gra dalej, cieszy się mundialem, analizuje sukcesy i porażki. A w Polsce leczymy kaca. Tym boleśniejszego, że skądś to znamy. Koszmary z 2002 i 2006 roku nie miały prawa wrócić. A jednak… Wczorajszy występ sportowo być po prostu haniebny.
24 godziny po meczu wcale nie myśli się o nim łatwiej. Owszem, mniej wulgaryzmów przychodzi do głowy, emocje nieco opadły, ale przecież im dalej od Senegalu, tym bliżej do Kolumbii - i nagle zaczyna rosnąć strach. Bo jeśli powtórzy się postawa biało-czerwonych, zaliczymy klęskę większą niż na dwóch poprzednich mistrzostwach globu w XXI wieku. Większą, bo tym razem naprawdę mamy powody, by wierzyć w nasz zespół.
Przed rozpoczęciem rosyjskiej imprezy rozmawialiśmy z kolegami w redakcji o tym, że ten mundial pokaże, jakim naprawdę trenerem jest Adam Nawałka. Baliśmy się, że selekcjoner nie „żyje” w czasie meczów, często nie reaguje na wydarzenia boiskowe, zwleka ze zmianami. Że ma do dyspozycji najlepsze od dekad pokolenie piłkarzy i być może tylko temu urodzajowi zawdzięcza własne sukcesy. W Rosji czeka go więc prawdziwy egzamin z prowadzenia kadry.
Bo przecież dotychczasowe rezultaty były nieco mylące. Euro nieźle się udało, ale patrzymy na nie przez pryzmat wieloletniej posuchy. W rzeczywistości niewiele tam strzelaliśmy - ledwie cztery bramki w pięciu meczach (choć oczywiście można i tak brnąć przez turniej). Eliminacje do mistrzostw w Rosji to już więcej powodów do niepokoju. Z druzgocących chwil nie pamiętamy tylko o pogromie w Kopenhadze, ale też blamażu w Astanie czy męczarniach do 96. minuty z Armenią. Były przesłanki by studzić głowy.
Nie sposób podsumowywać nasz występ na mundialu po pierwszym meczu – zwłaszcza, że teoretycznie wszystko może się jeszcze odwrócić. Ale z pewnością duch w narodzie podupadł i każdy się zastanawia, jak to możliwe, że tak wielu polskich piłkarzy zagrało wczoraj tak katastrofalnie?
Miesiące przygotowań, wszystko, czego trener zapragnął – miał. Jedynej okoliczności łagodzącej można poszukiwać w kontuzji lidera defensywy, ale nie z tego powodu widzieliśmy wczoraj żenującą postawę biało-czerwonych. Nie dlatego dziś śmieje się z Polski cały piłkarski świat.
Nikt też nie potrafi wytłumaczyć, czemu poniżej swojego poziomu zagrali równocześnie Szczęsny, Piszczek, Cionek, Krychowiak, Zieliński, Milik, Błaszczykowski i Lewandowski? Skoro mówimy o aż tak licznej grupie, powody mogą być dwa: albo złe przygotowanie fizyczno-taktyczne (dlaczego zamiast poukładanych gladiatorów widzieliśmy na boisku snujące się ślimaki, niepotrafiące funkcjonować zgodnie z założonymi schematami), albo złe przygotowanie mentalne. Czym innym można wytłumaczyć brak koncentracji zawodników – bo chyba tu należy szukać wyjaśnienia licznych irytujących, idiotycznych zagrań przywołujących na myśl mroczne dla polskiego futbolu lata 90.?
A może pozwolono zawodnikom za bardzo się wyluzować? Niemal w każdej chwili obozów i pobytu w Soczi towarzyszy im kamera kanału Łączy Nas Piłka. Fajnie podglądać reprezentację od kuchni, ale można już odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś Big Brotherem, w którym piłkarze zamienili się w celebrytów i doskonale się z tym czują. Może jednak lepsza jest szkoła Stanisława Czerczesowa, który dysponuje kadrą – mówiąc delikatnie – średnią, ale nie spuszcza z tonu jeśli chodzi o dyscyplinę. Zapewne m.in. dzięki temu skazywana na pożarcie w Grupie A Rosja jako pierwsza zameldowała się w 1/8 finału.
Pamiętam rok 2002 i „pompowanie” reprezentacji Jerzego Engela, która sama chyba uwierzyła w to, że jedzie do Korei i Japonii po złoto. W dniu inauguracji do naszych zawodników dotarło, gdzie się znaleźli i przerażeni wyszli na Koreańczyków na miękkich nogach. Wczoraj miałem podobne wrażenia. Hymn pięknie odśpiewany, a po chwili jakby im ktoś bez przerwy szeptał do ucha: „to mundial, cały świat patrzy, widać każdy twój mankament, zastanów się dwa razy, co zrobisz z piłką”.
I niech nikt z obozu naszej reprezentacji (i PZPN) nie powtarza, że to tylko sport, w którym może się zdarzyć gorszy mecz. Bo to nie jest TYLKO sport. Nasi reprezentanci doskonale zdają sobie sprawę, jaką rolę pełnią – poważniejszą od zwykłych kopaczy piłki. Łukasz Piszczek w rozmowie z 6-latką na zgrupowaniu mówił, że pewnych rzeczy im nie wypada robić, bo są reprezentantami kraju. Mówił to z dumą i odpowiedzialnością w głosie. Dokładnie tak. Reprezentują nasz kraj, niosą na swoich barkach oczekiwania (wcale nie wygórowane) co najmniej kilkunastu milionów ludzi. I jeśli nie potrafią z tym ciężarem sobie poradzić, niech nie wychodzą na boisko. Albo inaczej – niech takich zawodników na boisko nie wypuszcza trener. Widzieliśmy po przerwie, że z innym nastawieniem poruszał się po murawie Kownacki, Bereszyński, zapewne inaczej zaprezentowałby się Góralski. W niedzielę musi nadejść czas wojowników. I czas odwagi Nawałki.
Każdy, kto mnie prywatnie zna, wie że jeśli chodzi o nasz futbol, jestem niepoprawnym optymistą, bywa że irracjonalnym. Marzę odważniej niż przeciętny obserwator naszej reprezentacji. Bo kibicowanie jest poniekąd marzeniem. W Polsce najczęściej ono się nie spełnia. Ale kibic się tym nie załamuje. Nie mówi: „nic się nie stało”, bo stało się i bywa, że to boli. Ale wybacza. Pod jednym warunkiem – że widzi zaangażowanie wśród biało-czerwonych, a nie sabotaż, jak wczoraj.
Tego, co obserwowaliśmy z Senegalem tak po prostu wybaczyć się nie da. Zarówno zawodnikom, jak i trenerowi. Owszem, ciąży na nich gigantyczna presja. Dopiero teraz. Sami ją sobie zafundowali. Od niedzielnej postawy (oraz wyniku) zależy, czy kibice wybaczą.
Chcą wybaczyć. I wierzą, że będą mieli do tego podstawy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/400495-czy-reprezentacja-nawalki-zmyje-hanbe