Kolejny dzień mundialu w końcu przyniósł oczekiwane wyniki – Belgowie i Anglicy wygrali swoje mecze, choć tylko ci pierwsi pokazali magię, a drugim pomysłu na grę wystarczyło na pierwszy kwadrans spotkania.
Kto dał radę?
Belgia. Można było przewidywać, że Panama dostanie okrutną lekcję futbolu od Czerwonych Diabłów. Ten mecz po prostu nie mógł się zakończyć inaczej, bo dysproporcja sił była zbyt wielka. W pierwszej połowie Belgowie pudłowali na potęgę, a niektóre próby Edena Hazarda czy Driesa Mertensa kazały się zastanowić, czy reprezentacja Roberto Martineza przed meczem w ogóle ćwiczyła wykonywanie jakichkolwiek strzałów. Panama pokazywała wielką waleczność, znakomicie odcinała od podań Romelu Lukaku, a szybcy skrzydłowi kilkakrotnie zapędzili się pod szesnastkę przeciwnika. Po przerwie zaczęły decydować indywidualności: genialny strzał z woleja Mertensa, piękne asysty Kevina De Bruyne’a i Hazarda, skuteczność Lukaku. Belgowie ewidentnie nie chcieli się przemęczyć w starciu z teoretycznie najsłabszym rywalem, a jednak udało im się wygrać zdecydowanie. Piłkarze z Ameryki Środkowej starali się jak mogli, ale kiedy udawało im się stworzyć jakiś zaczątek ciekawej akcji, w dalszej fazie po prostu brakowało umiejętności. Belgowie zagrali oszczędnie, a w kontekście kolejnych spotkań świeżość może się okazać kluczowa. Wreszcie jakiś faworyt pokazał na boisku trochę fajerwerków – czyżby złota generacja Belgów miała wreszcie potwierdzić swój potencjał? Panamie z kolei nie można odmówić serducha i taką postawą z pewnością zaskarbiła sobie sympatię wielu kibiców na całym świecie. O dobre wyniki będzie im bardzo ciężkie, ale przecież niejednokrotnie wola walki wygrywała z przymiotami technicznymi czy taktycznymi. Widok płaczącego ze wzruszenia przy odgrywaniu hymnu kapitana Kanałowców, Ramona Torresa, jest przecież tak potrzebnym w skomercjalizowanych czasach odruchem niemodnego już futbolowego sentymentalizmu.
Kto nie dał rady?
Korea Południowa. Mecz ze Szwedami miał przebieg, którego można się było spodziewać. Obie drużyny grały futbol niewyrafinowany, ataki polegały głównie na wrzutkach na wysokich napastników, a prezentowaną piłkę trudno było nazwać porywającą. O dziwo, lepiej zaczęli Koreańczycy (być może z powodu zamiany numerów na koszulkach podczas treningów, która miała zmylić europejskich przeciwników mających problemy z rozpoznaniem azjatyckich twarzy), ale już po chwili Szwedzi zaczęli kontrolować mecz. Ich postawa to było jednak bicie głową w mur, bo nieźle spisywał się bramkarz Chun Hyun-woo, a samym Szwedom brakowało skuteczności i nie potrafili znaleźć sposobu na agresywnie grających Azjatów. W końcu Wojownicy Taegeuk stali się ofiarami swojej największej broni, kiedy po kolejnym ostrym wejściu sędzia wskazał na wapno. Co ważne, zrobił to dopiero po obejrzeniu powtórki, bo sam niczego niedozwolonego nie dostrzegł. Taki to był właśnie mecz – jedyna bramka padła z rzutu karnego, a Koreańczycy nie oddali przez 90 minut ani jednego celnego strzału. Szwedzi pokazali to, z czego słyną i czym pokonali w barażach Włochów: są drużyną zgraną, szczelną w defensywie i silną fizycznie. Im bliżej bramki rywala, tym zachowują się gorzej. Niemcy zagrają z nimi o wszystko, więc pewnie będziemy świadkami ciągłych ataków Die Mannschaft celem skruszenia skandynawskiego muru. A Koreańczycy, no cóż… Po dzisiejszym spektaklu nikt pewnie nie będzie żałował, jeśli skończą swój występ w Rosji na fazie grupowej.
Kto zabłysnął?
Harry Kane. Na początku meczu z Tunezją Anglicy zrobili ze swojego rywala wiatrak. W ciągu kilku chwil kompletnie zakręcili tunezyjską obroną, co zakończyło się trafieniem Harry’ego Kane’a. Tak właśnie powinna grać ambitna drużyna pełna młodych zdolnych zawodników – z ikrą, szybkością, polotem i bez kalkulowania. Idiotyczne zachowanie Kyle’a Walkera i faul w polu karnym zaowocował wykorzystaną jedenastką przez Tunezyjczyków, a w angielskie szeregi wdarła się niepewność. Już do końca meczu Orły Kartaginy dobrze się broniły, czasem tylko wypuszczając się na połowę rywala. Aż do doliczonego czasu gry i drugiego sztycha Kane’a. Mimo, że przez cały mecz był dobrze pilnowany, dwa razy znalazł się bez krycia w polu karnym i bezlitośnie to wykorzystał. Tak właśnie powinien zachować się kapitan drużyny, która dzisiaj ewidentnie miała kłopoty ze znalezieniem sposobu na nieźle dysponowanych Tunezyjczyków. Nie oszukujmy się, Anglicy nie pokazali wielkiej piłki i nie rozwiali wątpliwości, które otaczają ich mundialowe występy od dziesiątków lat. Ale Harry Kane pokazał, że w najtrudniejszych chwilach koledzy mogą liczyć na to, że ich lider weźmie ciężar na swoje barki i wykaże się snajperską skutecznością. Tunezja natomiast wypadła nieźle, ale zagrała zdecydowanie zbyt bojaźliwie. Prezentując się w taki sposób nie może myśleć o odwróceniu losów awansu z grupy w meczu z Belgami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/400132-pierwszy-dzien-mundialu-spokojny-dla-bukmacherow