W końcu, po czterech lat oczekiwania na największe futbolowe święto, zaczyna się. W Rosji do boju o Puchar Świata, najcenniejsze trofeum w piłce nożnej, staną 32 reprezentacje z sześciu kontynentów, którym kibicować będą tysiące fanów na stadionach i miliony przed telewizorami. Sprawdźmy, jak sportowo prezentują się Mistrzostwa Świata 2018 – kogo brakuje na turnieju, kto na papierze powinien zagrać w wielkim finale na Łużnikach, kto może się tam znaleźć niespodziewanie, a kto zawiedzie nadzieje swoich rodaków?
Kogo zabraknie?
Z pewnością na pierwszy plan wybija się nieobecność Włochów, czterokrotnych mistrzów świata. W Italii porażka w barażach ze Szwecją została przyjęta jako narodowa hańba i niewyobrażalna katastrofa, bo przecież Azzurri nie zagrają na mundialu po raz pierwszy od 60 lat! Kibice z Półwyspu Apenińskiego przeżywają więc traumę, jakiej po prostu nigdy wcześniej nie doświadczyli, a Gigi Buffon stracił szansę na spektakularne pożegnanie z narodowymi barwami. To tylko wypadek przy pracy, a za cztery lata będziemy mistrzem świata – tak Włosi zdają się rozpatrywać porażkę swojej kadry. Ale to naród zakochany w futbolu po uszy, więc w trakcie meczów ulice i tak będą się wyludniać, a trattorie i osterie zapełnią się spragnionymi najlepszej piłki widzami.
Za kogo Włosi będą ściskać kciuki w obliczu absencji swojej reprezentacji? Na pewno nie za Holandię, bo trzykrotny srebrny medalista mistrzostw świata sprawił fanom psikusa i po fatalnej kampanii kwalifikacyjnej nie wszedł nawet do baraży. W ojczyźnie Cruyffa, Koemana, Van Bastena i Bergkampa trochę się tego spodziewano, bo przecież już na EURO 2016 Oranje nie zagrali. Jedni mówią o słabszej generacji piłkarzy, inni zwracają uwagę na liczne choroby trapiące holenderski futbol i przepadające w silniejszych ligach wielkie krajowe talenty. Jeśli coś w kraju tulipanów się szybko nie zmieni, dla tamtejszej reprezentacji mogą nastąpić długie lata posuchy, nie mające precedensu od lat 60. ubiegłego wieku.
W Rosji brakować będzie też Chile, które jest zwycięzcą dwóch ostatnich edycji Copa America, a co za tym idzie teoretycznie najsilniejszym zespołem w Ameryce Łacińskiej. Alexis Sanchez i Arturo Vidal robili w eliminacjach co mogli i szanse na awans istniały do ostatniej kolejki meczów, ale La Roja okazała się po prostu za słaba na pokonanie rozpędzonej Brazylii.
Brakować będzie Kamerunu, który przecież przed rokiem wygrał Puchar Narodów Afryki na drodze do tytułu pokonując grające na mundialu Senegal i Egipt. Inną sprawą jest, że rotacja wśród afrykańskich uczestników mistrzostw świata jest duża w zasadzie co cztery lata, więc zawsze jakaś dobra marka będzie pokrzywdzona. Absencja Stanów Zjednoczonych w rosyjskim turnieju jest wielką porażką całej machiny promującej i rozwijającej futbol w tym kraju. Jeszcze na przełomie wieków w USA twierdzono, że dekada wystarczy, aby Amerykanie zdobyli Puchar Świata – jak się okazało, futbol (przynajmniej ten reprezentacyjny) nie rządzi się prawami wolnego rynku i marketing nie jest w stanie zastąpić tradycyjnej miłości do piłki. Stany Zjednoczone w wyścigu do Rosji wyprzedziła m.in. jakieś sto razy mniej liczna Panama, która jest na mistrzostwach absolutnym debiutantem.
Kto będzie mistrzem?
Cztery drużyny znajdują się w zaszczytnym gronie wielkich faworytów. Pierwszym jest Brazylia, poprzedni gospodarz pamiętający półfinałową hańbę w meczu z Niemcami w 2014 roku, której ból naród przeżywa po dziś dzień. Dla Brazylijczyków futbol nie znajduje się w kategorii rzeczy przyziemnych, już dawno wszedł do strefy sacrum. Natomiast tytuł najlepszej drużyny globu, który zdobyli rekordowe pięć razy, jest dla nich relikwią. W końcu mają następcę Pelego, Garrinchy i Ronaldo, z których każdy prowadził reprezentację do największego triumfu. Tym następcą jest Neymar, cudowne dziecko brazylijskiej piłki i jednocześnie najlepszy przykład współczesnej wspaniale opakowanej gwiazdy futbolu, która ma nie tylko genialne umiejętności piłkarskie, ale również sprzedażowe. Brazylia gra świetną piłkę, a jeśli podobnie zaprezentują się w Rosji i wygrają, reprezentacja może stanąć w szranki z Brazylią z 1970 roku dowodzoną przez Pelego, która do dziś jest wzorcem metra z Sevres jeśli chodzi o skuteczność i piękno gry Canarinhos.
Oczywiście faworytem są również Niemcy, obrońcy tytułu, czterokrotni mistrzowie świata i najbardziej regularna drużyna na Ziemi. Lata mijają, piłkarze przychodzą i odchodzą, trendy w światowej piłce się zmieniają, a Die Mannschaft zawsze jest w czołówce. Od 64 lat Niemcy nigdy nie zakończyli mundialu wcześniej, niż na etapie ćwierćfinału, i w Rosji oczywiście nie zamierzają tej pięknej tradycji przerwać. Przed czterema laty przekonująco wygrali brazylijski mundial, przy okazji przyprawiając gospodarzy o wspomniany już ból serca. To reprezentacja oparta na sile zespołu – oczywiście, w składzie są niemal sami wspaniali piłkarze, ale gra Niemców nie opiera się na zależności od jednej megagwiazdy. To połączone siły Muellera, Reusa, Oezila, Krossa i pozostałych mają zagwarantować naszym sąsiadom kolejny piękny turniej zwieńczony sukcesem, wedle znanej maksymy Gary’ego Linekera: „piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”. W kontekście zwycięstwa nie można zapominać o Francuzach, którzy czekają na kolejną „złotą generację” pokroju Zidane’a i spółki z przełomu wieków. Bardzo możliwe, że takiego pokolenia właśnie doczekali, ale bez wygrania mistrzostw ta teza nigdy nie znajdzie potwierdzenia. Finaliści EURO 2016 na papierze mają wszystko, czego można wymagać od mistrzowskiej drużyny: pewnego bramkarza i twardą obronę, nieustępliwy środek pola, przebojowy atak i selekcjonera, który dobrze poznał smak triumfu – Dider Deschamps w 1998 roku wznosił w górę Puchar Świata jako kapitan reprezentacji, to samo powtórzył dwa lata później z Pucharem Henriego Delaunaya za zwycięstwo w europejskim czempionacie. Wiele zależy od skuteczności Antoine’a Griezmanna, w którego lewej stopie zaklęte są nadzieje całej Francji. Ale tak samo ważna jest postawa dwójki stoperów, którzy są świetni, ale jednocześnie stosunkowo młodzi – czy Samuel Umtiti i Raphael Varane potrafią wspólnie dać pewność w obronie, bez której zdobycie tytułu wydaje się rzeczą niemożliwą? Podobnego problemu raczej nie mają kolejni pretendenci, Hiszpania, bo Sergio Ramos i Gerard Pique znają się jak łyse konie. Na co dzień Ramos partneruje Varane’owi w Realu, a Pique tworzy duet z Umtitim w Barcelonie, ale rywalizacja na niwie klubowej pomiędzy dwoma Hiszpanami ma zupełnie inny ciężar gatunkowy. Nieraz reprezentacyjna starszyzna musiała interweniować i łagodzić kastylijsko-katalońskie napięcia, ale one będą chyba już zawsze w La Roja obecne. W reprezentacji wreszcie dochodzi do tak potrzebnej zmiany pokoleniowej, a nowi piłkarze wprowadzają do szatni niezbędny do odnoszenia sukcesów wigor i świeżość. Oczywiście wsparcie tych zasłużonych jest niezbędne, a jednym z nich jest Andres Iniesta. Bohater Hiszpanii dzięki zwycięskiemu golowi w finale mundialu w 2010 roku, podziwiany na każdym stadionie w ojczyźnie, po mundialu przestanie przywdziewać reprezentacyjny trykot. Odchodzi symbol, który aż prosi się o spektakularne pożegnanie.
Kto zawiedzie oczekiwania?
Każdy z murowanych faworytów, który nie sięgnie po złoto, będzie musiał stawić czoła rozgoryczeniu marzących o wiktorii kibiców. Ale największe szanse na wynik poniżej poziomu przyzwoitości ma jednak Hiszpania. Mimo, że gra jak za najlepszego okresu 2008-2012, właśnie boryka się z gigantycznym kryzysem, który nigdy nie powinien się zdarzyć. Selekcjoner Julen Lopetegui dostał ofertę z Realu Madryt, której nie mógł się oprzeć, a szefowie hiszpańskiego związku unieśli się honorem i w tempie ekspresowym pozbyli się szkoleniowca. Takie rzeczy się zdarzają, ale nie w przeddzień rozpoczęcia mistrzostw świata! Posadę objął Fernando Hierro, doświadczony reprezentant kraju, ale grający w czasach, gdy na skutek postawy na wielkich turniejach o reprezentacji Hiszpanii utarło się mówić, że „grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze”. Zmiana szkoleniowca w tak newralgicznym momencie to jawne proszenie się o kłopoty, i najlepsza od lat La Furia Roja może się tych kłopotów doczekać. Ale nie tylko oni mają problemy. Na turnieju u siebie gospodarz ma pewne obowiązki i musi zachować minimum przyzwoitości, ale z tych obowiązków może nie wywiązać się Rosja. Oczywiście, od Sbornej nikt nie oczekuje medalu, ale ich występ może zakończyć się spektakularną klapą, jak nie przymierzając występ zbyt gościnnych Polaków na organizowanym w naszym kraju EURO 2012. Atmosfera wokół kadry jest fatalna, ludzie w Rosji pomstują na piłkę nożną i odwracają się od niej w stronę innych sportów, a reprezentacja przestała być obiektem narodowej dumy. Jeśli Rosjanie nie wyjdą z grupy, a Urugwaj, Egipt i nawet Arabia Saudyjska mogą im pokrzyżować szyki w tej kwestii, w rosyjskim futbolu może dojść do trzęsienia ziemi. Już dawno do takiego trzęsienia powinno dojść w Argentynie, bo rzeczą wręcz niemoralną jest fakt, że posiadająca w składzie takich ofensywnych magików drużyna gra w sposób uwłaczający spuściźnie reprezentacji prowadzonej niegdyś do tytułu przez Maradonę. Grę ciągnie Leo Messi, ale wsparcia w kolegach nie ma prawie żadnego. Strzelający seryjnie w klubach Higuain, Dybala czy Aguero przywdziewając biało-błękitne barwy zamieniają się w potulne kotki, które za nic w świecie nie chcą skrzywdzić przeciwnika. Możliwe, ze problem leży w samym geniuszu z Rosario, a kadra cierpi na „messipendencię”, która w bolesny sposób trawiła jeszcze nie tak dawno Barcelonę – a może trawi ją nadal? Ale Argentyna może zawieść z jeszcze jednego powodu: jeśli na chwilę zapomnimy o zawodnikach ofensywnych, to okazuje się, że Albiceleste to zespół pozbawiony zdrowego kręgosłupa, z przeciętniakami w obronie (poza Otamendim) i w pomocy, nie mający potencjału, aby kreować grę. Taki potencjał z pewnością mają Anglia i Belgia, które znalazły się w grupie z Tunezją i Panamą, co w zasadzie z urzędu kwalifikuje ich do fazy pucharowej. Ale co z tego, skoro obie drużyny od lat nie są w stanie spełnić pokładanych w nich oczekiwań. Anglia wciąż żyje mundialowym triumfem sprzed ponad pół wieku i nie potrafi nawiązać do czasów Moore’a, Charltona i Hursta. Co turniej słychać, że teraz już na pewno się uda, a jednak wciąż udać się nie może. Synowie Albionu przyjechali młodą ekipą, której głód sukcesu ma szansę okazać się fantastycznym środkiem dopingującym, ale ich brak doświadczenia i gorące głowy równie dobrze mogą stać się przekleństwem. Dodatkowo, kapitan i jeden z najlepszych strzelców Europy Harry Kane jest po kontuzji i szuka formy – jeśli jej nie znajdzie, nie wiadomo czy jego koledzy wezmą na siebie ciężar strzelania bramek. Belgia nie jest już żadnym czarnym koniem, bo takim mianem była określona z uporem maniaka przez kilka poprzednich imprez. To reprezentacja ze składem, który powinien na każdym turnieju bić się o medal i ten medal zdobywać, tymczasem Eden Hazard i spółka mają poważne problemy z zaliczaniem wyników choćby przyzwoitych. Potencjał jest, wyników brak, a taka futbolowa generacja w kraju wielkości Belgii może się nie przydarzyć przez bardzo długie lata. Jeśli nie uda się teraz, a reprezentacja zdaje się nie lubić presji, która jest naturalnym elementem gry na takim poziomie, to może nie udać się już nigdy. Presji nie boją się Portugalczycy, ale aktualni mistrzowie Europy nie mają składu, który uzasadniałby marzenia ich kibiców o sięgnięciu po Puchar Świata. Oczywiście, jest Cristiano Ronaldo, który prawdopodobnie potajemnie znalazł receptę na eliksir nieśmiertelności i potrafi w wieku 33 lat zabiegać każdego zawodnika świata, ale jeden geniusz może się okazać niewystarczający. Selecao to casus podobny do Argentyny, bo z przodu można wskazać naprawdę mocnych zawodników, ale poważne problemy zaczynają się, gdy popatrzymy na tyły. Dwójka ulubionych środkowych obrońców selekcjonera Santosa ma 35 i 36 lat, a ich zmiennikiem jest 34-latek. Portugalia ma potencjał, żeby bramki strzelać, ale jeszcze większy potencjał, żeby bramki tracić, a to nie jest prosta droga do mistrzostwa.
Kto zostanie czarnym koniem?
Nie sposób nie wymienić w gronie potencjalnych rewelacji mistrzostw naszych dobrych znajomych z Danii, którzy w Kopenhadze zaszokowali Polaków brutalnym rozbojem w eliminacjach. Czerwony Dynamit to solidna obrona, solidny środek pola, solidne skrzydła, solidny atak i genialny Christian Eriksen, który może pociągnąć drużynę do historycznego wyniku. Duńczycy powinni wyjść ze stosunkowo łatwej grupy razem z Francuzami, a potem mają szansę na napisanie pięknej skandynawskiej historii, może nawet tej na miarę historii Szwedów sięgających po brąz w 1994 roku. Z północy warto wykonać skok na południe, na Półwysep Bałkański. Chorwacja to przede wszystkim znakomici pomocnicy z Luką Modriciem i Ivanem Rakiticiem na czele. Tak utalentowani piłkarze, grający ze sobą w reprezentacji od lat, a na co dzień spotykający się jako rywale na boiskach hiszpańskiej La Ligi, po prostu muszą coś w końcu osiągnąć. Chorwacja może grać pięknie i wygrać z każdym, a obaj panowie są już w pełni ukształtowanymi piłkarzami i mają umiejętności pozwalające na poprowadzenie swoich kolegów do wielkich rzeczy. Z kolei Serbia, po bardzo trudnym okresie kłótni i obrażania się, ma w końcu prawdziwi zespół. Zespół zdolny do postraszenia najsilniejszych rywali, ze znakomitymi i doświadczonymi liderami drużyny na bokach obrony, silną pomocą dowodzoną przez piekielnie utalentowanego Siergieja Milinkovicia-Savicia, groźnymi skrzydłami i potrafiącym pokąsać Aleksandarem Mitroviciem w ataku. Po rozpadzie Jugosławii Serbowie niczego jeszcze tak naprawdę nie osiągnęli, ale teraz materiał ludzki pozwala marzyć o czymś poważnym. Czy dwukrotnego mistrza świata można nazwać czarnym koniem? W przypadku Urugwaju takie określenie chyba jest na miejscu, bo przecież wygrywali przed niemal 70 laty. Mając na ataku Edinsona Cavaniego i Luisa Suareza trzeba mierzyć wysoko – łącznie strzelili w poprzednim sezonie 53 bramki w swoich ligach. Obaj zawodnicy są w stanie samodzielnie wygrać mecz, a jeśli o zwartość obronnych szyków dbają grający na co dzień razem w Atletico Jose Gimenez i Diego Godin, to La Celeste jest zmuszona w końcu wyjść z cienia Brazylijczyków i Argentyńczyków. Do tej pory głównym kłopotem był brak kreatywności w środku pola, ale teraz jest Matias Vecino i ten problem może być rozwiązany. Z państw afrykańskim największe papiery na rewelację turnieju posiada Senegal. Grupowy rywal Polaków to góra nie do obejścia w obronie, czyli Kalidou Koulibaly, i nieozkiełznana fantazja w ataku, czyli Sadio Mane. Poza nimi, to skład zbalansowany, drużyna grająca odpowiedzialnie i świadoma swoich ograniczeń. Ćwierćfinał sprzed 16 lat był pięknym osiągnięciem i obrósł w kraju legendą, ale teraz Lwy Terangi mają lepszych zawodników i mogą co najmniej nawiązać do tamtego momentu. Kraje afrykańskie nigdy nie dotarły do najlepszej czwórki na świecie, a przecież kiedyś to się musi zmienić. Oczywiście do grona tych, którzy mogą w Rosji pozytywnie zaskoczyć kibiców na całym świecie, zaliczamy Polskę. To nie tylko kwestia serca, ale też rozumu. Gramy pomysłowo, próbujemy nowych rozwiązań na boisku, mamy wyrównany skład z kilkoma gwiazdami – bez fałszywej skromności. powinniśmy liczyć na napsucie krwi bardziej utytułowany rywalom. Na nawiązanie bardziej do lat 1974 i 1982, niż 2002 i 2006…
Te rozważania już za chwilę zweryfikuje boisko - mundial czas zacząć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/399500-kto-skradnie-serca-a-kto-przelknie-gorycz-porazki-nasze-przewidywania-mundialowe