Wreszcie, po raz pierwszy od 1938 roku i pamiętnego meczu z Brazylią, polska reprezentacja powróciła na mundial. Złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium zdobyty przez Polaków jasno pokazywał, że doczekaliśmy się wspaniałego piłkarskiego pokolenia. Turniej organizowany w RFN to potwierdził.
Aby awansować, musieliśmy w grupie eliminacyjnej pokonać Anglików i Walijczyków. Po przegranej z Walią na wyjeździe mieliśmy pod górkę, ale wtedy przyszedł słynny mecz z Anglikami na Stadionie Śląskim, gdzie po golach Roberta Gadochy i Włodzimierza Lubańskiego zwyciężyliśmy 2:0. Fatalną wieścią był fakt, że Lubański, nasz najlepszy napastnik, doznał poważnej kontuzji i czekała go dłuższa przerwa od gry. Gładkie zwycięstwo nad Walią w Chorzowie oznaczało, że losy awansu rozstrzygną się na Wembley. To kolejne historyczne spotkanie, w którym dzięki bramce Jana Domarskiego i paradom bramkarskim Jana Tomaszewskiego Polacy uzyskali upragniony remis. Jechaliśmy na mundial, ale to nie my byliśmy faworytami. Takim mianem można było określić gospodarzy. Niemcy, z Franzem Beckenbauerem jako kapitanem, byli mistrzami Europy. Kaiser był pierwszym nowoczesnym libero – to on zaczął łączyć funkcję cofniętego obrońcy z playmakerem, z wielką elegancją przerywając ataki przeciwników i jednocześnie rozpoczynając natarcia swojej drużyny. Przed samym mundialem doszło do skandalu spowodowanego niezadowoleniem niemieckich piłkarzy z wysokości premii, którą zaproponował im związek za wywalczenie mistrzostwa świata. To właśnie Kaiser uspokoił sytuację i nie skończyło się na wystawieniu na turnieju reprezentacji złożonej z juniorów. Na mundialu zabrakło wielu utytułowanych reprezentacji, wśród nich Związku Radzieckiego. FIFA zdyskwalifikowała ZSRR za odmowę wyjazdu na mecz barażowy do Chile – w kraju trwał przewrót wojskowy Augusto Pinocheta wspierany po cichu przez Stany Zjednoczone, który obalił władzę przyjaznego Sowietom Salvadora Allende.
W fazie grupowej największe wrażenie zrobili Holendrzy i Polacy. Oranje prowadzeni byli przez trenera Rinusa Michelsa i pod jego okiem zademonstrowali Totaalvoetbal, wielce efektowny sposób gry oparty na ekstremalnej wszechstronności piłkarzy, ich ciągłej i dynamicznej wymianie pozycji oraz posiadaniu piłki. Michels wprowadził wcześniej system futbolu totalnego w Ajaxie Amsterdam, opierając swoją koncepcję na grze węgierskiej złotej jedenastki z lat 50., austriackiego Wunderteamu z lat 30. czy południowoamerykańskich klubów River Plate i Santosu. Holendrzy zachwycili świat, który myślał, że nic piękniejszego niż gra Brazylii w Meksyku w 1970 roku nie może się już w futbolu zdarzyć. Michels miał do swojej gry idealnych wykonawców, którzy podejmowali decyzje w ułamkach sekund: Johana Cruyffa, Johana Neeskensa, Ruuda Krola czy Aarie Haana. Drugą podziwianą za styl ekipą byli Polacy pod wodzą Kazimierza Górskiego. Polacy grali kombinacyjnie i nie bali się nikogo, a selekcjoner nie wahał się zaufać młodym utalentowanym graczom – w składzie nie było żadnego zawodnika, który miał ukończone 30 lat.
Polacy niespodziewanie pokonali Argentynę, zniszczyli Haiti (w którego szeregach znalazł się pierwszy dopingowicz w historii mundialu), a na koniec zwyciężyli faworyzowane Włochy. Przed meczem z Italią argentyńscy piłkarze, którzy mogli awansować kosztem Włochów, chcieli zmotywować Polaków i zaoferowali im 18 tysięcy dolarów, aby biało-czerwoni meczu nie odpuścili. Drużyna o całej sprawie nie wiedziała, bo podobno pieniądze zgarnął Robert Gadocha i nie puścił pary z ust. Tak czy inaczej, zarówno Polska, jak i Argentyna były w drugiej rundzie. Do symbolicznego pojedynku doszło w grupie 1, gdzie w ostatnim meczu zmierzyły się reprezentacje RFN i NRD. Było to pierwsze i jedyne spotkanie dwóch niemieckich państw, z którego z tarczą niespodziewanie wyszli piłkarze ze wschodu. Po zachodniej stronie Niemiec ten wynik przyjęto jak największą porażkę w historii, a do rewanżu już nigdy nie było okazji. Zamiast rozgrywania dwumeczów, w drugiej rundzie osiem zespołów podzielono na dwie grupy – ich zwycięzcy mieli zagrać w finale, a zespoły z drugich miejsc powalczyć o trzecie miejsce.
Przypadek sprawił, że w obu grupach mecze ostatniej kolejki okazały się de facto półfinałami. Holandia grająca najpiękniej na świecie stanęła naprzeciw Brazylii, która najpiękniej na świecie grała cztery lata wcześniej. Futbol totalny triumfował, a Brazylijczycy zrozumieli, że ich złota era powoli dobiega końca. Polacy rozegrali z RFN słynny Mecz na Wodzie. Nie dość, że w spotkaniu nie mógł wystąpić kontuzjowany Szarmach, który strzelał na turnieju na potęgę, to Frankfurt nawiedziła gigantyczna ulewa. Murawa nie nadawała się do gry, ale takie warunki odpowiadały Niemcom. Techniczni Polacy tracili w takim basenie większość swoich atutów, tak więc gospodarze nie dopuścili do podjęcia decyzji o przełożeniu spotkania. Jedynego gola w meczu strzelił supersnajper Gerd Muller, a Tomaszewski wybronił karnego wykonywanego przez Uliego Hoenessa. Polski bramkarz został tym samym pierwszym, który obronił dwa karne podczas jednego turnieju (wcześniej wybronił próbę z 11 metrów w meczu ze Szwecją). Pokonani Polacy o trzecie miejsce walczyli z Brazylijczykami, którzy wiedzieli, że bez podium powrót do kraju będzie bardzo przykry. Polacy wyszli na mecz z większym luzem i pokonali Canarinhos 1:0 po pięknej indywidualnej akcji Grzegorza Laty, który z siedmioma golami został królem strzelców turnieju.
Finał w Monachium obserwowało 75 tysięcy widzów, na mecz Polaków o trzecie miejsce przyszło o dwa tysiące więcej widzów. Holandia i Niemcy remisowały po dwóch kontrowersyjnych karnych, a przesądzającego wynik gola strzelił Gerd Muller, który sprawił sobie prezent na zakończenie kariery reprezentacyjnej. Oranje wracali bez złota, ale z przekonaniem, że pokazali zupełnie nową jakość w futbolu, a w swoich szeregach mają najlepszego piłkarza świata – Cruyffa. Niemcy zdobyli Puchar Świata, nową statuetkę, która zastąpiła Złotą Nikę będącą na stałe w posiadaniu Brazylii po wygraniu przez nią trzeciego mundialu. Radość była duża, ale nie przesadna, bo cieniem na triumfie RFN kładła się wstydliwa porażka z NRD. Polacy wracali do ojczyzny ze srebrnym medalem (na mistrzostwach wprowadzono cztery medale: złoty, srebrny pozłacany, srebrny i brązowy), co słusznie wzbudziło w kibicach prawdziwą euforię. Skład z Deyną, Latą, Szarmachem, Żmudą, Gorgoniem czy Gadochą pozostawił trwały ślad w naszej historii, a Kazimierz Górski stał się postacią emblematyczną dla całej polskiej myśli piłkarskiej. Z niczym z turnieju wyjeżdzały południowoamerykańskie reprezentacje, ale przecież następny mundial miał być zorganizowany w Argentynie. Gospodarze chcieli w końcu pokazać swoją siłę w Ameryce Południowej i obalić brazylijsko-urugwajski monopol na zdobywanie najcenniejszego trofeum świata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/399487-historia-mundialu-rfn-1974-orly-gorskiego-kaiser-i-futbol-totalny