Wreszcie mundial zawitał do miejsca, gdzie się narodził. Anglicy przez dziesiątki lat byli przekonani o swojej wyższości nad resztą świata, co po raz pierwszy boleśnie zweryfikował fatalny dla nich mundial z 1950 roku. W końcu mieli okazję do pokazania wszystkim, że to oni są ojczyzną i prawdziwym domem piłki nożnej.
Nie obyło się bez organizacyjnych wpadek – na kilka miesięcy przed mistrzostwami doszło do kradzieży Pucharu Jules’a Rimeta, czyli Złotej Nike. Stało się to podczas wystawy filatelistycznej w Londynie. Trofeum dla najlepszej drużyny globu udało się odzyskać dzięki Picklesowi, psu który wygrzebał puchar leżący w krzakach. Nie bez kłopotów przebiegały eliminacje, które zostały zbojkotowane przez państwa afrykańskie. Dekolonizacja nie sprawiła, że Europa traktowała Afrykę poważnie i FIFA nie przyznała jej ani jednego gwarantowanego miejsca w finałach (dla starego kontynentu takich miejsc było dziesięć, dla Ameryki Południowej cztery, dla Ameryki Północnej i Środkowej jedno). Afrykanie zrezygnowali z rozgrywania eliminacji łączonych z Azjatami, wobec czego ostatni wakat na mundialu zajęła Korea Północna. Nieprzejednana postawa Czarnego Lądu sprawiła, że od 1970 roku miejsce dla jednej reprezentacji z kontynentu zostało zapewnione.
Rozgrywkom patronował Lew Willie, czyli pierwsza maskotka mistrzostw świata i początek sympatycznej tradycji. Faworytami byli oczywiście Brazylijczycy prowadzeni raz jeszcze przez Vicente Feolę, selekcjonera złotej drużyny z 1958 roku. Ale to nie byli już ci sami Canarinhos – generacja mistrzów sprzed czterech i ośmiu lat w większości się wykruszyła, Garrincha walczył z potwornie bolącymi kolanami i postępującym alkoholizmem, a jeden Pele to jednak za mało, aby pokonać cały świat. Brazylia zakończyła imprezę na fazie grupowej, podobnie jak ówczesny mistrz Europy, Hiszpania. Podobnego kalibru sensacją był awans do ćwierćfinału Korei Północnej. Stała się ona tym samym pierwszą ekipą spoza Europy i Ameryki Południowej, która wyszła na mundialu z grupy. Mogło być jeszcze lepiej, bo w meczu ćwierćfinałowym z rewelacją turnieju, Portugalią, Azjaci prowadzili już 3:0. Wtedy do roboty zabrała się Perła z Mozambiku, czyli fenomenalny Eusebio, który strzelił cztery gole i zapewnił swojej reprezentacji zwycięstwo. Gorąco było w innym spotkaniu tej fazy, w którym gospodarze podejmowali Argentyńczyków, upominanych już po wcześniejszych meczach za zbyt brutalną grę. Mecz na Wembley był kompletną siekanką, a piłkarze skakali sobie do gardeł. Potyczka, zakończona zwycięstwem Anglików, była początkiem klasycznej już rywalizacji, a mecze pomiędzy reprezentacjami do dziś są spotkaniami podwyższonego ryzyka i mają wagę małej wojny o Falklandy.
Reprezentacja Anglii pod wodzą trenera Alfa Ramseya grała futbol pragmatyczny, wyrachowany, nastawiony na wynik, a nie na ofensywne popisy. Ramsey jako zawodnik na własnej skórze odczuł gorycz porażki z 1950 roku, więc postanowił zrobić wszystko, by traumę fatalnych występów swoich rodaków na mundialach puścić w niepamięć. Wymyślił rewolucyjne jak na tamte czasy ustawienie, gdzie próżno było szukać klasycznych skrzydłowych – formacja nazywana Wingless Wonders była wąska i opierała się na założeniu, żeby przede wszystkim bramki nie stracić dzięki kompaktowemu ustawieniu zawodników. Sercem zespołu był Bobby Charlton, genialny pomocnik. Osiem lat wcześniej cudem ocalał z katastrofy lotniczej, w której śmierć poniosła niemal cała drużyna Manchesteru United wracająca z meczu w Belgradzie. Podczas międzylądowania w Monachium doszło do tragedii, w której zginęło całe pokolenie Dzieciaków Busby’ego, czyli piłkarzy United wychowanych i trenowanych przez wspaniałego menadżera Matta Busby’ego. Obok Charltona, o środek pola dbali Martin Peters, Alan Ball i Nobby Stiles. W obronie brylował brat Bobby’ego, Jack, wespół z kapitanem Bobbym Moorem, Georgem Cohenem i Rayem Wilsonem. Bramkarzy rywali pokonywali napastnicy Roger Hunt i Geoff Hurst, który zastąpił kontuzjowanego Jimmy’ego Greavesa – podobnie jak cztery lata wcześniej Amarildo zastąpił Pelego. W bramce stał Gordon Banks, o którym po półfinałowym meczu z Portugalią pisano, że jest w bramce tak pewny, jak pieniądze Brytyjczyków w Banku Angielskim.
Ów mecz był jednym z najlepszych, jakie widział mundial. Wielką partię rozegrał Bobby Charlton, strzelec dwóch goli, na co Portugalczycy odpowiedzieli trafieniem Eusebio z rzutu karnego. Perła z Mozambiku poprowadziła reprezentację do zdobycia brązowego medalu po małym finale wygranym z Rosjanami, a sam napastnik został królem strzelców turnieju. ZSRR odpadło w półfinale z RFN, którego kapitanem był Uwe Seeler. Zwycięskiego gola dla Niemców zdobył nie kto inny, tylko młody i dobrze zapowiadający się zawodnik monachijskiego Bayernu, Franz Beckenbauer. Angielsko-niemiecki finał miał oczywiste konteksty historyczne. 30 lipca na Wembley, najświętszą arenę Wielkiej Brytanii, zawitało niemal 100 tysięcy widzów spragnionych pierwszego poważnego triumfu Anglików. Gol strzelony w 89. minucie przez Wolfganga Webera ustalił wynik na 2:2, więc potrzebna była dogrywka. To był już popis Hursta, który strzelił dwie bramki i ustalił wynik finału. Bramka na 3:2 przeszła do historii: Hurst huknął w poprzeczką, piłka odbiła się w okolicach linii bramkowej i wyszła w boisko. Gol został uznany, a wciąż jeszcze trwają spory, czy futbolówka przekroczyła linię całym obwodem – był to pierwszy tak istotny gol-widmo w historii.
Złota Nike do kapitana Bobby’ego Moore’a powędrowała z rąk Królowej Elżbiety II, a Anglia wreszcie mogła bez zaklinania rzeczywistości stwierdzić, że jest najlepsza na świecie. W ojczyźnie futbolu zwycięski skład z finału z Niemcami potrafią wyrecytować nawet dzieci, a lipcowe popołudnie 1966 roku jest momentem jednego z największych narodowych triumfów. Piłkarze reprezentacji stali się w swoim kraju bohaterami, wielu z nich ma dziś postawione dumnie prezentujące się pomniki. Sam mundial, pomimo dość zachowawczego stylu prezentowanego przez zespoły i małej ilości strzelonych bramek, był wielkim powrotem europejskiej wizji futbolu. Ale przecież Pele był jeszcze młody, a Brazylia miała plan jak najszybszego zmazania słabego występu w Anglii…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/399156-historia-mundialu-anglia-1966-futbol-wrocil-do-domu-rodzinnego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.