Brazylia jechała na mundial do Chile w glorii najlepszej reprezentacji świata, której porażka w mistrzostwach będzie traktowana jako gigantyczne zaskoczenie. Sensacji nie było, choć Pele nie okazał się architektem sukcesu swojej drużyny – tę rolę przejął Garrincha.
O honor Europy miał walczyć przede wszystkim Związek Radziecki, triumfator pierwszych historycznych Mistrzostw Europy rozegranych w 1960 roku we Francji, oraz bratni naród jugosłowiański (który w eliminacjach pokonał Polaków), wicemistrz Europy i złoty medalista Igrzysk Olimpijskich z Rzymu. Mundial w Chile miał jednak przebiegać pod dyktando reprezentacji południowoamerykańskich: Argentyny, Urugwaju i, przede wszystkim, Brazylii. Gdy przed czterema laty magicy z kraju kawy wygrywali turniej w Szwecji, ich gra zachwyciła cały świat. Na wielką gwiazdę wyrastał Pele, który wraz z kilkoma innymi reprezentantami grał w Santosie. W tamtych czasach był to najlepszy klub na świecie, z którym mógł się równać jedynie madrycki Real z Alfredo di Stefano w składzie. Po dziś dzień trwają debaty, czy ówczesny Santos nie jest największym klubem w historii futbolu. Drużyna regularnie urządzała międzynarodowe tournée, a jedno z nich zahaczyło o nasz kraj: w maju 1960 roku Pele jedyny raz zagrał w Polsce, a Santos rozbił 5:2 olimpijską kadrę biało-czerwonych z legendą Górnika Zabrze, Ernestem Pohlem, na czele.
Pele zdobywał niespotykane wcześniej ilości bramek, ale nie tylko on stanowił o sile Brazylii. Gigantyczną gwiazdą był Garrincha, mistrz dryblingu i wielki showman, który znany był także z bardzo rozrywkowego trybu życia. Skutecznością imponował Vava, a w środku pola rządzili Zito, Mario Zagallo i Didi. Selekcjoner Aymore Moreira zabrał na mistrzostwa niemal ten sam skład, który triumfował w Szwecji, ale inaczej go ustawił. Nadchodził czas futbolu mniej radosnego, bardziej nastawionego na solidną defensywę, i Brazylijczycy musieli się do tych wymogów dostosować. Organizację mundialu na szwank wystawił wielki dramat Chile – na dwa lata przed imprezą kraj nawiedziło ekstremalne trzęsienie ziemi znane jako wielkie trzęsienie chilijskie, najsilniejsze zarejestrowane w historii. Zniszczeniu uległa znaczna część infrastruktury, ale wedle motto ukutego przez odpowiedzialnego za przygotowanie turnieju Carlosa Dittborna („Ponieważ nie mamy nic, zrobimy wszystko”) wszystko odbudowano lub postawiono na nowo w krótkim czasie. Mistrzostwa mogły odbyć się bez problemu. Na skutek regulacji FIFA obowiązujących do dziś, po raz ostatni na mundialu zagrali piłkarze, którzy wcześniej bronili barw innego państwa.
Na mistrzostwach panowała gorąca atmosfera, a chilijscy kibice żyli imprezą na całego. Z kolei na murawie faktem stawała się zmiana stylu gry i oparcie taktyki na skutecznej obronie, która niekiedy przybierała brutalne formy. Punktem kulminacyjnym boiskowej agresji był mecz, który zyskał przydomek Bitwy o Santiago. Włoskie gazety przed turniejem opisywały Chile jako dziki i zacofany kraj niegodny bycia gospodarzem mundialu, na co chilijscy dziennikarze odpowiadali określaniem Włochów jako faszystów i gangsterów. Było jasne, że grupowy mecz pomiędzy reprezentacjami obu państw nie będzie sielanką, ale rzeczywistość przeszła wszelkie przewidywania – na murawie czterokrotnie musieli pojawić się policjanci, którzy uspokajali zawodników polujących na siebie nawzajem nie tylko brutalnymi wślizgami, ale też przy pomocy pięści. Bitwa o Santiago pod względem boiskowego bandytyzmu przegoniła nawet węgiersko-brazylijską Bitwę o Berno z mundialu w Szwajcarii. Ale piękne momenty też się zdarzały: w meczu ZSRR-Kolumbia pierwszą i jedyną bramkę w historii mistrzostw bezpośrednio z rzutu rożnego zdobył Marcos Coll, a piłkę z siatki musiał wyciągać nie byle kto, bo sam Lew Jaszyn.
Brazylijscy kibice zamarli, gdy w grupowym spotkaniu z Czechosłowacją po starciu z Josefem Masopustem boisko z kontuzją opuścił Pele. Dla niego mundial już się skończył, a jego obowiązki miał przejąć niedoświadczony Amarildo. Jak się okazało, podołał zadaniu, a kadrę do boju prowadził będący w wyśmienitej formie Garrincha. Swój koncert rozpoczął w fazie pucharowej turnieju, odprawiając niemal samodzielnie najpierw Anglików, a później będących pozytywnym zaskoczeniem imprezy Chilijczyków. W półfinale z gospodarzami motor napędowy Canarinhos został usunięty z boiska, co oznaczało konieczność pauzowania w finale. Brazylijczycy nie wyobrażali sobie najważniejszego meczu bez obu największych asów reprezentacji. Na szczęście dla nich, pozaboiskowe działania doprowadziły do anulowania kary. Po brąz sięgnęło Chile pokonując Jugosławię, a w finale na faworytów czekała Czechosłowacja.
W kadrze naszych sąsiadów rządził i dzielił Masopust, będący jednym z najlepszych zawodników na turnieju, a za strzelanie goli odpowiedzialny był Adolf Scherer. Na Brazylię z geniuszem dryblingu w składzie to było za mało. Mimo prowadzenia, Czechosłowacy przegrali w Santiago 1:3, a Garrincha został najlepszym zawodnikiem turnieju. Turnieju, w którym niewiele było meczy pięknych, a gra przypominała niekiedy piłkarskie szachy, a niekiedy zapasy na trawie. Najważniejsze, że złota era Canarinhos trwała – drużyna z Pele, Garrinchą, Zito, Vavą czy Zagallo wygrywająca mundial dwukrotnie z rzędu uznawana jest za najlepszą generację piłkarzy w historii Brazylii. Zwycięska passa nie mogła jednak trwać wiecznie, a piłka nożna domagała się powrotu do swojej ojczyzny. Nastąpiło to już cztery lata później.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/399017-historia-mundialu-chile-1962-zlota-passa