Rok 1938 nie był rokiem spokojnym. Nad Europą zbierały się ciemne chmury, a piłka nożna nie pozostawała w oderwaniu od sytuacji politycznej. Mundial we Francji niósł kibicom nie tylko emocje sportowe, ale wyzwalał też uczucia kompletnie niezwiązane z jedenastoma zawodnikami ganiającymi na murawie za futbolówką.
Na ustach Europy był dokonany zaledwie na trzy miesiące przed mistrzostwami Anschluss Austrii. Działanie III Rzeszy pod wodzą Adolfa Hitlera miało znaczenie także piłkarskie – do składu Niemców dokooptowano zawodników austriackiego Wunderteamu, tak więc kibice spod znaku Hakenkreuza żywili nadzieje na zgarnięcie Złotej Nike przez swoją reprezentację. Mając w pamięci Igrzyska Olimpijskie w Berlinie rozegrane dwa lata wcześniej i wielki triumf sportowców występujących pod nazistowską flagą, liczono na powtórkę z rozrywki i kolejny propagandowy sukces hitlerowców. Obrońcy tytułu mistrzowskiego i złoci medaliści z berlińskich igrzysk, Włosi, byli przez francuską publiczność bezwzględnie wygwizdywani, co było raczej wyrazem niechęci do działań Benito Mussoliniego aniżeli manifestacją nienawiści wobec zawodników. Mundial niósł ze sobą bagaż podtekstów, ale ostatecznie wszystko rozegrało się na boisku.
Tym razem nasz kontynent odwiedziły jedynie dwie drużyny z Nowego Świata – Brazylia i Kuba. Canarinhos chcieli w końcu pokazać pazurki i udowodnić, że w Ameryce Południowej nie tylko Urugwaj i Argentyna potrafią grać w piłkę. Po raz pierwszy mundial objął reprezentację z Azji, a była nią… europejska kolonia, czyli Holenderskie Indie Wschodnie. Z powodu wspomnianego anszlusu, Austria została wycofana z turnieju, więc mający się z nią zmierzyć Szwedzi automatycznie znaleźli się w półfinale. Dla Polaków najważniejsze było coś innego – po pokonaniu w eliminacjach Jugosławii, na francuskich boiskach po raz pierwszy na mistrzostwach świata pojawiła się reprezentacja Polski! Zespół, który dwa lata wcześniej zajął czwarte miejsce na igrzyskach, naszpikowany był zawodnikami urodzonymi i grającymi na Górnym Śląsku, którzy w przypadku innych geopolitycznych rozstrzygnięć z początku lat 20. mogliby występować nie z orzełkiem, a ze swastyką na piersi.
Stadion w Strasburgu był świadkiem historycznego meczu Polaków prowadzonych przez legendę Cracovii, Józefa Kałużę, którzy 5 czerwca o 17:30 mieli swoją mundialową premierę. Rywal był swego rodzaju zagadką, bo bez dzisiejszych narzędzi trudno było rozpoznać styl i taktykę drużyny z drugiej półkuli. Jak się okazało, piłkarze z obydwu stron zapewnili kibicom pełen dramaturgii mecz, który zapisał się w mundialowej historii jako jeden z tych najlepszych. W 89. minucie spotkania Ernest Wilimowski, zawodnik Ruchu Chorzów, skompletował hat-tricka i doprowadził do remisu 4:4. W dogrywce wyczyn Polaka dzięki dwóm bramkom wyrównał Leonidas, późniejszy król strzelców całego turnieju, na co pod koniec meczu odpowiedział raz jeszcze popularny Ezi. Polacy odpadli po wyniku 5:6 i wspaniałej potyczce, a Wilimowski zapisał się w annałach – więcej bramek w meczu na mundialu strzelił dopiero w 1994 roku Rosjanin Oleg Salenko. Różnie plotły się później losy ultraskutecznego Katowiczanina, a po wojnie postać Wilimowskiego była wymazywana z kart historii – w latach 1941-42 grał w reprezentacji III Rzeszy, gdzie strzelał niemal dwie bramki na mecz, przez co wielu uważa go za zdrajcę narodu. Nie zmienia to faktu, że według licznych opinii jest najlepszym napastnikiem w polskiej historii.
Gwiazda Leonidasa, która rozbłysła w meczu z Polską, była zaczynem powstawania wielkiej piłkarsko Brazylii, a sam zawodnik stał się symbolem całego okresu brazylijskiego futbolu w czasach przed nadejściem genialnego Pele. Tymczasem jednak, w półfinale Latynosi musieli uznać wyższość Włochów, na co nie bez wpływu była absencja Leonidasa oszczędzanego na finał. Lider mistrzowskiej drużyny z 1934 roku, Giuseppe Meazza, strzelił decydującego gola na 2:1 z rzutu karnego, a przy wykonywaniu uderzenia stracił… spodenki. Koledzy z drużyny musieli osłaniać przymusowo roznegliżowanego napastnika, aż w końcu znalazła się zapasowa garderoba. Brazylia, już ze swoim najlepszym zawodnikiem na murawie, wywalczyła brąz pokonując Szwecję, a w finale piłkarze z Italii zmierzyli się z Węgrami.
To nie była jeszcze węgierska złota jedenastka z lat 50., a Włosi z Meazzą, Silvo Piolą, Gino Colaussim czy Pietro Ravą byli po prostu lepsi. Zasłużony triumf 4:2 na stadionie Colombes w Paryżu sprawił, że Azurri z dwoma mistrzostwami świata i jednym olimpijskim złotem zostali najlepszą przedwojenną drużyną globu, wespół z Urugwajem mogącym się poszczycić identycznymi osiągnięciami. Trener Vittorio Pozzo potwierdził swój trenerski geniusz, a na podobną generację piłkarzy przyszło kibicom z Italii czekać 30 lat. Francuskie mistrzostwa przeszły do historii, która już za moment miała pokazać swoje najokrutniejsze oblicze. Z obiektywnych przyczyn kolejny mundial rozegrano dopiero 12 lat później, a zorganizował go kraj, który miał się okazać najbardziej utytułowanym futbolowo narodem na świecie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/397570-historia-mundialu-francja-1938-czworka-eziego