Piłkarze – dosłownie – dostali po głowach za kiepską grę, kibice się cieszą, że wreszcie ktoś należycie porozmawiał z primadonnami w korkach, a klub nie widzi w tym problemu. Jeśli właściciel nie zareaguje na tę bandyterkę, po pierwsze jeszcze walniej przyczyni się do końca wielkiej Legii, a po drugie – niebawem sam znajdzie się na miejscu piłkarzy.
Skoro kibice mogą nocą wejść na klubowy kryty parking, wyprosić piłkarzy z autokaru i bić ich po twarzy czy kopać (relacje mediów i pracowników Legii w polskiej oraz chorwackiej prasie) za nienależyte wykonywanie swojej pracy, a klub nic z tym nie robi, należy postawić pytanie: co będzie dalej? Wybite zęby czy szyby w domach, bądź autach zawodników? I dlaczego niezadowolony kibol miałby oszczędzić samego prezesa i nie podbić mu oka? Jeśli bandyci w szalikach uznają, że ten beznadziejnie kieruje klubem, przeprowadza niewłaściwe transfery, zatrudnia nieodpowiednich trenerów i podpisuje źle oklauzulowane kontrakty, czemuż nie mieliby dosadnie wyrazić swojej dezaprobaty wobec prezesa?
Dariusz Mioduski zapragnął samodzielnie kierować Legią, wykupił udziały od pozostałych właścicieli (którzy notabene rozbisurmanili tych najbardziej krewkich z Żylety) i postanowił bez niczyjej pomocy stworzyć silny europejski klub. Im dłużej rządzi, tym dalej jest od zrealizowania tego celu.
Owszem sam napytał sobie biedy – tej biznesowo-sportowej – ściągając do klubu piłkarzy, którzy nie reprezentują należytego poziomu i płacąc im fortunę, nie wzmacniając drużyny, a tylko ją osłabiając i w kryzysowym momencie oddając stery zespołu w ręce zagadkowego trenera z Bałkanów, który nigdy nie pracował z seniorami (to w skrócie – nie czas i miejsce na sportowe analizy ruchów przy Łazienkowskiej). Ale teraz ma problem dużo poważniejszy. Jego pracownicy grają coraz gorzej, a od dwóch dni dodatkowo żyją w strachu, czy po treningu nie napadnie na nich grupa osiłków niezadowolonych z celności podań czy szybkości biegu.
Nie będę bronił piłkarzy, bo się nie da. Tak beznadziejnie grającej Legii nie pamięta chyba nikt. Ale nie sposób milczeć, gdy sankcjonowany jest bandytyzm. A za taką postawę należy uznać komunikat klubu, który „ma świadomość silnych emocji związanych z niepowodzeniem sportowym drużyny, ale jednoznacznie potępia wyrażanie ich w sposób odbiegający od przyjętych norm”. Zupełnie jak rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ potępiające różne reżimy w Moskwie czy Pjongjangu. Milczenie prezesa czy rzecznika prasowego jest znamienne. A kolejne zdanie z oświadczenia: „nawet w trudnych i konfliktowych sytuacjach klub nie będzie tolerował przekraczania normalnie obowiązujących granic” nic nie warte. Jeśli byłoby prawdziwe, na policyjnych biurkach leżałyby już doniesienia z Łazienkowskiej 3 w sprawie pobicia piłkarzy i nagrania oraz monitoringu. Mija 48 godzin – wystarczająco dużo, by nałożyć zakazy stadionowe. Cisza. Czy Mioduski boi się iść na wojnę z bandytami (jeśli tak – już ją przegrał), czy popiera ich zachowanie?
Cóż, widać takie są dziś standardy w Legii. Skoro klub zatrudnia do ochrony osiłków stosujących takie metody, jak na poniższym filmie (skopanie kibica za wbiegnięcie na murawę – kilka minut później na płytę boiska mógł już wejść każdy), to nie dziwię się, że i kiepsko grający piłkarze mogą być bici. Oto scena z początku mistrzowskiej fety przy Łazienkowskiej na koniec poprzedniego sezonu. Swoją drogą, panie prezesie, czy ci dziarscy chłopcy wciąż są elementem „ochrony” na Ł3?
Niestety legijne fora kibicowskie pełne są zadowolenia z „rozmowy” na parkingu. Nie wszyscy się cieszą, ale jednak szokująco wielu fanów popiera „motywowanie” piłkarzy „liściem”. To po prostu chore! Szefostwo Legii dowodzi, że chorującego klubu leczyć nie chce, skoro wpuszcza przestępców na parking, by mogli pobić piłkarzy. Czy prezes Mioduski takie zasady wpoił też swoim dzieciom? Tak funkcjonującego świata chce uczyć młodych kibiców z trybuny rodzinnej? I czy juniorów Legii chce przyzwyczaić do tego, że w Legii zasady są proste: albo dobrze grasz, albo dostajesz w pysk?
Od karków w kominiarkach usłyszałbym pewnie: „Legia to my, a nie ci kopacze-najemnicy, którzy nawet słowa w naszym języku nie potrafią powiedzieć”. Owszem, kibice stanowią jeden z filarów klubu, zwłaszcza takiego jak Legia. To oni sprawiają, że marka (L) jest znana za granicą lepiej niż zasługuje na to gra naszych zawodników, ich dopingiem na każdym meczu można się zachwycać. To oni dodają charakteru klubowi oprawami, a czasem wręcz edukują świat i zasypują dziury w polityce historycznej, jak w sławetnej oprawie sprzed kilku tygodni z Niemcem przystawiającym pistolet do głowy polskiego dziecka. Ale to nie ci sami ludzie, którzy walą w Niemców z Dortmundu gazem, czym zamykają własny stadion, nie oni leją się z hiszpańską policją w Madrycie i nie oni „motywują” piłkarzy procedurami z kryminału.
Jak napisałem w tytule, klub jest Mioduskiego. To on jest jedynym właścicielem, prezesem i teoretycznie może bez konsultacji z kimkolwiek podjąć wszelkie decyzje odnośnie Legii. Ale pozwalam sobie skreślić tych tych kilka zdań, bo nie mogę bezczynnie patrzeć na to, jak w kilka miesięcy udało się roztrwonić to wszystko, co zbudowano latami, a na dodatek przymyka się oko na zarządzanie pracownikami metodami z więzienia. Legia to również mój klub, ale mam coraz mniej powodów, by być z niego dumnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/360702-mioduski-matole-twoj-klub-rozwala-kibole-czy-legia-powie-nie-bandytom