Legia Warszawa to dla jednych pasja i sportowe emocje, dla drugich pieniądze i wpływy. W najbliższych tygodniach rozstrzygnie się, która z tych wizji wygra.
Wielka gra o Legię
Gdy 7 grudnia na warszawskim stadionie Legii arbiter odgwizdał koniec meczu ze Sportingiem Lizbona goście obecni w loży właścicielskiej rzucili się sobie w ramiona. Cieszył się też obecny na meczu Prezydent Andrzej Duda, bo choć wygrana 1:0 kończy przygodę Legii z Ligą Mistrzów, to zapewnia dalszą grę w Lidze Europy. To duży sukces warszawskiej drużyny, która na europejskich stadionach traktowana była jak kopciuszek. Dla klubu oznacza to także kolejny zastrzyk gotówki, a kibice mogą już zacząć szykować się na emocjonujący pojedynek z Ajaxem Amsterdam, który odbędzie się 16 lutego. Wiele wskazuje jednak na to, że do tego czasu równie ważny pojedynek stoczy się w gabinetach Legii, a na mecz z Ajaxem drużyna właścicielska wyjdzie w nowym składzie.
Radość ze świętowania zwycięstwa ze Sportingiem Lizbona trwała w lożach biznesowych krótko. Nie dlatego, że nie było co świętować, ale dlatego, że do klubu dotarła anonimowa informacja o bombie na stadionie i obsługa w pośpiechu zamknęła bary i wyniosła jedzenie skutecznie zniechęcając gości do dalszej zabawy. Wprawdzie na stadionie żadnej bomby nie było, ale ta sytuacja dobrze obrazuje napięcie jakie panuje na korytarzach Mistrza Polski. Od kilku miesięcy właściciele toczą ze sobą ostry spór, który musi się zakończyć zmianami właścicielskimi. Dariusz Mioduski, większościowy udziałowiec (60 proc.) i Bogusław Leśnodorski (20 proc.) zgodnie deklarują, że konflikt trzeba zakończyć jak najszybciej, w ciągu kilku tygodni. Obaj są nie tylko biznesmenami ale także prawdziwymi pasjonatami Legii i można zakładać, że dobro klubu jest dla nich ważne w tej rozgrywce, a przedłużający się konflikt nie służy drużynie.
Problem w tym, że jest jeszcze jeden współwłaściciel, Maciej Wandzel, w który w sytuację konfliktu zdaje się znosić bardzo dobrze. On też, szczególnie ostatnio, żarliwie okazuję miłość do Legii (głównie na twitterze), ale jeszcze niedawno deklarował swoją pełną lojalność odwiecznemu konkurentowi Legii - Lechowi Poznań, klubu w którego władzach przez lata zasiadał, a nawet miał zostać współwłaścicielem. Gdy nie udało się w Poznaniu, spróbował w Warszawie, z większym powodzeniem. Osoby znające go bliżej podkreślają, że umie zmieniać fronty w sporcie, w polityce i w przyjaźniach. To przede wszystkim twardy biznesmen, który lubi sukcesy w sferze pieniędzy i nie tylko. A dzisiaj Legia Warszawa to i pieniądze i wpływy.
O Wandzlu było już kiedyś głośno. To on miał odegrać aktywną rolą w próbie przejęcia jubilerskiej firmy W.Kruk, na skutek którego Wojciech Kruk utracił kontrolę nad znajdującą się od kilku pokoleń w rękach rodziny firmą. Wcześniej (w 2004 r.) Maciej Wandzel był doradcą przy innej próbie wrogiego przejęcia – tym razem włoski koncern farmaceutyczny Recordati próbował w ten sposób przejąć Polfę Kutno. Maciej Wandzel robił interesy z bardzo różnymi ludźmi. Poza wspomnianym Wojciechem Krukiem mial skonfliktować się z Jerzym Mazgajem, który zarzucał mu niedotrzymywanie umów, a także z Ryszardem Krauze, z którym inwestował w spółkę Polnord.
Kulminacją było głośne rozstanie ze wspólnikiem w spółce Supernova Capital, Maciejem Zientarą. Czasem ten styl prowadzenia interesów kończył się dla niego problemami. 12 mln złotych domagał się w ramach rozliczeń od Wandzla Janusz G. „Graf”. To efekt zawirowań związanych z kupnem atrakcyjnej działki w centrum Warszawy (poprzez spółki Mardex i NFI Zachodni/Black Lion), których współwłaścicielem był wcześniej wspomniany „Graf”.
Dziś Dariusz Mioduski mówi wprost, że to Wandzel jest architektem obecnego konfliktu w Legii. Nieoficjalnie w rozmowach podkreśla, że z Leśnodorskim, choć zawsze się różnili, to by się bez problemu dogadali. To co ich różniło, było zarazem siłą tego duetu. Skłócenie tej pary to sprytna zagrywka Wandzla, który choć jest tylko niewielkim udziałowcem (20 proc.) i nie pełni żadnych funkcji w klubie, w ostatnich tygodniach kreuje się na najważniejszą postać Legii. Osoby znające kulisy sporu podkreślają, że taka metoda „zawłaszczenia” Legii jest mu na rękę, dlatego będzie podgrzewał konflikt właścicielski tak długo jak się da. Problem w tym, że korzysta na tym tylko on, a najwięcej traci klub, który zarządzany jest dziś przez osoby przez niemające do tego mandatu większościowego właściciela. Jak w ogóle mogło do tego dojść?
Barwny duet
Gdy w styczniu 2014 roku Grupa ITI poinformowała, że znalazła kupców na Legię, media rozpisywały się o niezwykłym duecie nowych właścicieli – Dariusz Mioduskiego, prawnika po Harvardzie z dużym międzynarodowym doświadczeniem i Bogusława Leśnodorskiego, ówczesnego prezesa Legii, również prawnika, ale znanego raczej ze swojej nonszalancji i będącego wizerunkowym przeciwieństwem swojego nowego wspólnika. Mioduski został głównym właścicielem, miał w tym układzie 80 proc. a Leśnodorski jako mniejszościowy udziałowiec miał na co dzień zarządzać klubem. Duet był egzotyczny, ale widać było, że panów łączy szczera pasja do Legii. Media to kupiły. Kubice w większości też.
Gdzie dwóch się nie bije…
Gdy we wrześniu 2014 roku 20 proc. udziałów Legii odkupił od Dariusza Mioduskiego Maciej Wandzel, media prawie tego nie zauważyły. Było trochę zdjęć okolicznościowych, kilka gładkich wypowiedzi i tyle. Duet Mioduski-Leśnodorski był na tyle medialny, że „trzeci do pary” nie bardzo pasował do obrazka. Cisza mogła też wynikać z faktu, że Wandzel do Legii wskoczył wprost z pokładu Lecha Poznań, gdzie przez lata był członkiem Rady Nadzorczej. Reprezentował również ten klub w Ekstraklasie, której został Przewodniczącym Rady Nadzorczej. Nie jest też tajemnicą, że Wandzel chciał kupić mniejszościowy pakiet udziałów Lecha od Jacka Rutkowskiego i publicznie opowiadał o pomyśle wprowadzenia klubu na giełdę. Rutkowski w końcu udziałów nie sprzedał. Wtedy Wandzel pomyślał o Warszawie, gdzie prezesem Legii, jeszcze z ramienia ITI, został jego dobry kolega i biznesowy partner, Bogusław Leśnodorski. To właśnie Leśnodorski namówił Mioduskiego, żeby przyjąć Wandzla do spółki. Mioduski się zgodził, ale dzisiaj nie ma wątpliwości, że to był jego „największy błąd”.
100 lat…
Wydawałoby się, że nie można sobie lepiej wyobrazić obchodów 100–lecia klubu. Tytuł Mistrza Polski, Puchar Polski i po 21 latach powrót polskiego klubu do Ligii Mistrzów. Niestety świętowanie się skończyło gdy podczas meczu Ligii Mistrzów na Łazienkowskiej z Borussią Dortmund, grupa pseudokibiców chciała zaatakować gości z Niemiec, przedarła się przez pół stadionu i na koniec użyła gazu wobec stewardów. Skończyło się zamknięciem przez UEFA stadionu na najważniejszy mecz 100-lecia – z obrońcą tytułu Realem Madryt. Jednocześnie światło dzienne ujrzał skrywany dotąd konflikt właścicieli. 1 października Mioduski poinformował, że złożył wniosek o odwołanie zarządu Legii. Było to oficjalne wotum nieufności wobec Leśnodorskiego, publicznie odbierane jako konflikt między Leśnodorskim i Mioduskim dotyczący sposobu w jaki klub buduje relacje z kibicami.
W rzeczywistości powody konfliktu były zupełnie inne. A jego głównym architektem ma być, według moich informacji, Maciej Wandzel.
Wojna na kruczki
Wydawałoby się, że jeśli większościowy właściciel (Mioduski ma 60 proc.) chce odwołać zarząd w spółce, to po prostu to robi. W tym wypadku sytuacja jest bardziej skomplikowana. Spółka Legia Warszawa należy w 100 proc. do spółki Legia Holding, w której właściciele mają udziały. Relacje między wspólnikami reguluje umowa wspólników, która mówi, że każdy z nich musi być reprezentowany w zarządzie Legia Hodling, a zarząd ten akceptuje większość kluczowych decyzji zarządu Legii Warszawa, zatwierdza jej budżet i mi.in. decyduje o składzie zarządu. Decyzje muszą być podejmowane co najmniej dwoma głosami, ale Mioduski ma prawo veta, czyli bez jego zgody żadna ważna decyzja nie możemy być podjęta. W przypadku konfliktu, czyli w sytuacji gdy Mioduski nie może przekonać do swojego stanowiska żadnego ze wspólników, automatycznie uruchamia się opcja wykupu przez niego jednego lub obu współwłaścicieli. Teoretycznie jest to dobre zabezpieczenie interesów większościowego właściciela. Problem w tym, że diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach.
Dziś wiadomo, że zanim Mioduski złożył wniosek o odwołanie zarządu Legii Warszawa, Leśnodorski złamał umowę wspólników i wystąpił z zarządu Legii Holding. Po co? Status spółki Legia Holding mówi, że jej zarząd jest trzyosobowy, co jest konsekwencją zapisów w umowie wspólników. W chwili gdy Leśnodorski z niego wystąpił, dwuosobowy zarząd działał ale nie mógł podejmować decyzji. Ten pozornie prosty chwyt sprawił, że Mioduski z dnia na dzień stracił kontrolę nad spółką Legia Warszawa. W konsekwencji wkrótce ogłosił, że wstrzymuje się od kontynuowania nadzorowanych przez siebie projektów związanych z Legią, bo nie ma na nie realnego wpływu. Zarząd Legii Warszawa działa dalej i podejmuje decyzje, ale nie są one zatwierdzane przez zarząd Legii Holding. Oznacza to, że każda z nich może zostać uznana na drodze sądowej jako działanie na szkodę spółki lub właścicieli. Mioduski składając wniosek o odwołanie zarządu nie potrzebował pełnego składu zarządu, bo o takiej decyzji wystarczy zarząd poinformować. Wandzel co prawda robił wszystko aby wniosku formalnie nie przyjąć ale czy było to zachowanie szczere, czy tylko gra na czas? Bo czas odgrywa tu kluczową rolę. Automatycznie uruchamiana procedura wykupu wspólników przez Mioduskiego w sytuacji konfliktu jest po pierwsze czasochłonna, ale przede wszystkim zawiera algorytm, który wylicza wartość wykupowanych udziałów. Rzecz w tym, że algorytm oparty jest na sumie przychodów klubu w ciągu ostatnich 12 miesięcy. W tej sytuacji nie wydaje się przypadkowe, że konflikt wybuchł tuż po tym jak Legia zapewniła sobie rekordowe przychody z tytułu awansu do Ligii Mistrzów. Budżet klubu przekroczy w tym roku 200 mln zł, czyli będzie prawie co najmniej razy wyższy niż w ostatnich latach. Oczywiste jest, że wykup udziałów w oparciu o algorytm przychodowy jest w tym momencie nieopłacalne. Mioduski może co prawda poczekać z wykupem do przyszłego roku, bo prawdopodobieństwo że Legia ponownie awansuje do Ligi Mistrzów nie jest zbyt wysokie, ale trudno sobie wyobrazić aby obecna sytuacja miała trwać przez kolejne miesiące, a nawet lata.
Dziś nie ma więc wątpliwości, że w Legii musi dojść do zmian właścicielskich. Każdy ze wspólników deklaruje, że chce w Legii pozostać. Układ sił wydaje się jasny. Wandzel - znów nasze informacje - „trzyma sztamę” z Leśnodorskim przeciwko Mioduskiemu. Wiele osób znających kulisy sprawy mówi jednak, że Mioduski z Leśnodorskim by się dogadali, bo obaj mają na sercu dobro Legii, a ich egzotyczny duet miał wiele zalet. Mioduski nie widzi jednak możliwości dalszej współpracy z Wandzlem. Uważa go za sprawcę całego konfliktu, który realizuje wyrafinowaną i dokładanie zaplanowaną próbę „wrogiego” przejęcia spółki. Dlatego Mioduski zgodził się zagrywkę va banque. Obie strony mają położyć na stole ofertę wzajemnego wykupu. Wyższa wygrywa. Wszystko ma się rozstrzygnąć na początku roku. Wandzel i Leśnodorski potrzebują inwestora, żeby wykupić Mioduskiego, ale przecież ten też może dogadać się z nowym partnerem. Wiele więc wskazuje na to, że w przerwie zimowej będzie bardzo ciekawe okienko transferowe, a stawka w tej grze to co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych.
Maciej Kwaśnicki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/319963-wielka-gra-o-legie-pasja-i-sportowe-emocje-vs-wielkie-pieniadze-i-wplywy-co-wygra