Mistrzyni świata w rzucie młotem Anita Włodarczyk korzysta z wolnego czasu. Jeździ na rowerze, poznaje Mazowsze i chce odwiedzić warszawskie muzea. Od 9 listopada rozpocznie przygotowania do sezonu olimpijskiego. A cel jest jeden - złoty medal igrzysk w Rio.
Plan przygotowań jest już przygotowany. Rozpoczną się one 9 listopada zgrupowaniem we Władysławowie. W ośrodku przygotowań olimpijskich Cetniewo rekordzistka świata przebywać będzie do 21 grudnia. To ulubiony ośrodek Włodarczyk w Polsce. 10 stycznia poleci na trzy tygodnie do RPA, na tydzień wróci do Warszawy, by potem na 7 tygodni udać się do amerykańskiej Chula Visty.
Powtarzamy zatem zeszłoroczny schemat. Nie ma co zmieniać, bo jeżeli były efekty z takiego cyklu przygotowań, to trzeba to kontynuować
— powiedziała.
Był też pomysł, by polecieć na rekonesans do Rio de Janeiro.
Chciałam poczuć tamtejszy klimat. Najpierw chcieliśmy wraz z trenerem polecieć tam w listopadzie, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że inaczej organizm będzie adoptować się do tamtych warunków, jak jest w ciężkim treningu, a inaczej, jak byśmy pojechali od razu po sześciu tygodniach przerwy. Może polecimy parę dni wcześniej do Stanów Zjednoczonych i zahaczymy o Rio. To na razie jednak nie jest ustalone
— wspomniała.
Włodarczyk ma za sobą najlepszy sezon w karierze. Poprawiła rekord świata (81,08) i została mistrzynią globu. To wzbudziło także spore zainteresowanie mediów.
Było dużo szumu. Pierwsze dwa tygodnie po ostatnim starcie w Memoriale Kamili Skolimowskiej były ciężkie. Mnóstwo spotkań w telewizji, radiu itp. Teraz jest już spokojniej. Wróciłam do normalnego funkcjonowania i żyję teraźniejszością. Fajnie jest rano się obudzić i nie mieć nic zaplanowanego. Teraz praktykuję błogie lenistwo. Mimo wszystko trzy razy w tygodniu się ruszam, by potem w listopadzie nie zaczynać od zera i nie stracić wszystkiego, co zostało już wytrenowane
— przyznała zawodniczka warszawskiej Skry.
Najbardziej podobał jej się udział w kabarecie „Paranienormalni”.
Dotąd to był chyba najlepszy program, w jakim uczestniczyłam. Było naprawdę wesoło, pierwszy raz w życiu ktoś ze śmiechu doprowadził mnie do łez, więc było naprawdę fajnie
— oceniła.
W tym roku nie ma zamiaru wybierać się na wakacje do ciepłych krajów. Pod koniec października, jak co roku, chce polecieć do brata do Anglii. Ale to będzie jej jedyny wyjazd.
Ponadto mam czas na jazdę na rowerze i zwiedzam nareszcie Warszawę. Nawet nie wiedziałam, że w stolicy mamy takie fajne ścieżki rowerowe. Odzwyczaiłam się trochę od takiego wysiłku i nie było łatwo, bo to całkowicie inne zmęczenie. Chcę też zwiedzić Warszawę pod kątem historycznym. Nie miałam np. okazji jeszcze być w Muzeum Powstania Warszawskiego i mam nadzieję to teraz nadrobić
— powiedziała.
Wyniki sportowe i sukcesy sprawiły, że zaczęli rozpoznawać ją ludzie na ulicy.
Coraz częściej ludzie mnie zaczepiają, stałam się rozpoznawalna. Ciekawe jest, że rozpoznaje mnie dużo osób w wieku starszym, kobiet czy mężczyzn ok. 60-70 lat. Cieszy mnie to, że nie tylko młodzi interesują się sportem. Wcześniej nie było takiego zainteresowania moją osobą. Teraz jest spora różnica. Nawet sąsiedzi u mnie w bloku zaczęli mnie rozpoznawać. To miłe i fajne, że ludzie podejdą, pogratulują, zamienimy parę słów, zrobimy zdjęcie, dam autograf
— zdradziła.
Włodarczyk znalazła się także w finałowej trójce lekkoatletek nominowanych przez European Athletics do tytułu najlepszej zawodniczki minionego sezonu.
Plebiscyty to jest zabawa dla kibiców, a ich wynik ode mnie już nie zależy. To, co miałam zrobić w tym roku w sporcie, już zrobiłam
— zaznaczyła.
Ważne jest dla niej też, by przed sezonem naprawić… rękawicę. Tę, którą dostała od Roberta Skolimowskiego, ojca Kamili, zmarłej nagle w 2009 roku najmłodszej mistrzyni olimpijskiej w rzucie młotem.
Po raz pierwszy rzucałam w niej w mistrzostwach świata w Berlinie w 2009 roku i zdobyłam złoto. Od tamtej pory zakładam ją na wszystkie najważniejsze starty i zawsze przywożę medal. Już jest w kiepskim stanie. Muszę ją oddać do naprawy, ale znalazłam już miejsce, gdzie to robią
— przyznała.
Skolimowska była dla niej w pewnym sensie największą inspiracją.
Pamiętam jak 15 lat temu oglądałam finał olimpijski w Sydney i jak Kamila wygrała. Ja jeszcze wtedy jeździłam speedrowerem, chciałam z tym skończyć i miałam do wyboru albo pływanie, albo lekkoatletykę. Całe szczęście, że w Rawiczu był klub lekkoatletyczny. Poszłam na trening, ale wszystko zaczęło się od pchnięcia kulą. Później był dysk i dopiero później rzut młotem
— wspominała.
Teraz żałuje, że jej znajomość ze Skolimowską trwała jedynie rok.
Często się zastanawiam, jakby to było, gdyby ona żyła. Jak byśmy ze sobą rywalizowały, czy byśmy razem trenowały. Ale teraz można tylko pogdybać i pomarzyć
— powiedziała.
Na niespełna rok przed igrzyskami w Rio Włodarczyk nie brałaby jakiegokolwiek medalu w ciemno. Interesuje ją bowiem wyłącznie złoto.
Wiadomo, że w sporcie może wszystko się wydarzyć. Chciałabym tylko mieć w przyszłym sezonie rywalkę, bo teraz z perspektywy czasu widzę, że jak ktoś siedzi mi na plecach, bardziej potrafię się zmotywować. Wówczas z organizmu jeszcze więcej można wycisnąć. A w Rio chcę zdobyć złoto. Tylko to się liczy, bo tylko tego brakuje mi do kolekcji medalowej
— podkreśliła.
bzm/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/267296-anita-wlodarczyk-o-rekawicy-kamili-skolimowskiej-zawsze-gdy-ja-zakladam-przywoze-medal