Gdy patrzymy na swoich dziadków albo starzejących się rodziców, często nie dostrzegamy słabości, która zaczyna ich dotykać. Dla nas długo są tacy jak dawniej - odpowiedzialni, zorganizowani i samodzielni. Wszystko się zmienia, gdy trafiają do szpitala.
Gdy zobaczymy, jak postrzegają i traktują ich obcy ludzie, zauważamy, że lata, które upłynęły, nie przeszły bez śladu. Stary człowiek, który w domu jeszcze dzielnie się trzyma, kiedy trafi w szpitalną machinę, staje się bezradny jak dziecko. A machina, jak to machina, uczuć nie posiada i litości nie okazuje.
Parę dni temu późnym popołudniem zatelefonowała do mnie znajoma. Mimo że dzieli nas blisko czterdzieści lat różnicy i znajoma jest po 80-tce, utrzymujemy zażyłe kontakty, a nawet jesteśmy na "ty". Starsza pani powiedziała mi, że od kilku godzin towarzyszy mężowi przywiezionemu na oddział ratunkowy prosto z domu w związku z problemami oddechowymi. Dobrze znam również jej męża. To były żołnierz Szarych Szeregów, długoletni działacz harcerski, dawniej pracownik naukowy, a przede wszystkim niezwykle sympatyczny i interesujący człowiek. Dopytałam się więc o jego stan i już właściwie byłam pewna, że pan (nazwijmy go umownie Jan) do domu tego wieczoru nie wróci. A że trochę martwiłam się o jego żonę i o to, jak sobie poradzi z powrotem do domu, zaproponowałam, aby spokojnie czekała przy mężu i dała nam znać, kiedy po nią przyjechać.
Godziny mijały, a telefonu nie było. Tym razem ja zadzwoniłam do znajomej i usłyszałam, że po sześciu godzinach oczekiwania lekarz w końcu się nimi zajął zlecając wykonanie różnych badań. Uspokojona odłożyłam słuchawkę. Ponownie zadzwoniłam po dwudziestej trzeciej, by dowiedzieć się, że sytuacja nie uległa zmianie. Wtedy przypomniałam sobie wszystkie szpitalne pobyty mojej mamy. Ona, osoba o bardzo silnym charakterze, w trakcie choroby zmieniła się tak bardzo, że w szpitalu kompletnie nie umiała sobie poradzić. W końcu tak bardzo bała się kolejnych pobytów, że jedyne o co prosiła, to abym jej tam nie oddawała.
Czego bała się moja mama? Bała się bycia przedmiotem, a nie podmiotem szpitalnego leczenia. Tam, na oddziale, z samodzielnej osoby zmieniała się w starowinkę. Powodowała to nie tylko choroba, ale także sposób traktowania przez personel. Lekarze i pielęgniarki widzieli w niej schorowaną staruszkę mającą swoje nawyki nieprzystające do szpitalnej normy. Bo jej chciało się ubierać grube skarpety, a przecież w szpitalu jest ciepło. Ona chciała mieć obniżone łóżko, bo nie była w stanie z niego inaczej zejść, a to nie było wygodne w trakcie podawania kroplówki. Myła się za długo, nie pamiętała nazw przyjmowanych w domu leków (miała specjalną karteczkę, ale wyjęcie jej z torebki trwało za długo dla spieszących się wciąż lekarzy) i dat ostatnich pobytów szpitalnych. Nie chodzi o to, że ktoś robił jej krzywdę, ale traktowana jak uciążliwy przedmiot, którym trzeba się zajmować, czuła się odarta ze swojej godności i bezsilna. Z dnia na dzień stawała się jeszcze bardziej niesamodzielna i przerażona. Nikt nie widział w niej człowieka, a tylko jednostkę chorobową, jaka ją dotykała.
Te wszystkie wspomnienia sprawiły, że wsiedliśmy z mężem do samochodu, aby pojechać na oddział ratunkowy, gdzie przebywali nasi starsi znajomi. Dotarliśmy tam około północy, by usłyszeć, że pan Jan dalej leży na oddziale, a jego żona bezradnie oczekuje na korytarzu. Od przybycia, to jest od godziny czternastej, obydwoje nic nie jedli i nie pili. Zdobyłam się na odwagę (niestety ja również w szpitalu zwykle pokornieję) i poszłam porozmawiać z pielęgniarką oddziałową. Okazało się, że lekarze już podjęli decyzję. Pan Jan musi pozostać w szpitalu, ale że nie ma miejsca na właściwym oddziale, będzie oczekiwał do następnego poranka w oddziale ratunkowym. A jego żona może jechać do domu. Zdobycie tej informacji, kompletnie zaskakującej dla mojej znajomej, zajęło mi pięć minut. Poprosiliśmy jeszcze o nakrycie pacjenta kocem, bo dotychczas leżał przykryty swoją kurtką, małżonkowie pożegnali się i pojechaliśmy do domu.
Kolejnego dnia dowiedziałam się, że przewieziony na właściwy oddział pan Jan nie otrzymał ani śniadania ani obiadu, bo jeszcze nie było go w grafiku. Szczęśliwie żona przywiozła mu kanapki i ulubioną zieloną herbatę w termosie. Umyła go też i przebrała po nocy spędzonej w ubraniu w pogotowiu. Znowu sytuacja się powtórzyła, zupełnie jak z moją mamą. Starszy pan, pozostawiony sam w szpitalu, nie umiał o siebie zadbać. Chory, stary, bezsilny i niedostrzeżony w nawale codziennej pracy bo ... "jeszcze nie w grafiku". Nie piszę tego wszystkiego, by jątrzyć i oskarżać o znieczulicę w służbie zdrowia. Myślę, że zdaję sobie sprawę, jak ciężka bywa praca lekarzy i pielęgniarek w naszym systemie ochrony zdrowia. Ale w każdej pracy, w określonych przypadkach trzeba wyjść poza grafik.
A tych, którzy mają dziadków, rodziców czy znajomych w podeszłym wieku, chcę przestrzec, żeby nie dali się zwieść wrażeniu, że ludzie starsi, skoro dają sobie radę w codziennym życiu, to poradzą sobie również szpitalu.
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/95340-stary-czlowiek-w-szpitalu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.