Polska wymiera!

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. sxc.hu
fot. sxc.hu

Jaka jest sytuacja demograficzna w Polsce każdy widzi. Nie jest to temat chętnie poruszany, bo powoduje wiele emocji. Wskaźnik dzietności w Polsce to 1,3. Aby społeczeństwo było samoodnawialne musi wynosić 2,1.

Wbrew wszystkim demagogicznym chwytom, że podążamy za Europą Zachodnią, nie jest to prawda. Wskaźnik we Francji, który w 1990 roku był najniższy i wynosił 1,7, w 2007 osiągnął poziom 2,1. I nie jest to zasługa tylko islamskich imigrantów.

Pojawiają się oczywiście chętnie cytowane głosy o odpowiedzialności i wzroście świadomości wśród kobiet, które zamiast rodzić dzieci, chcą się realizować. Tylko w takie wyjaśnienie nijak się nie wpisują Polki mieszkające np. w Wielkiej Brytanii i osiągające wskaźnik dzietności 2,13. Chyba że tam wyjechały te ciemne, nieuświadomione?

Przyjmuje się, iż współczynnik dzietności (liczba dzieci przypadająca na kobietę w wieku rozrodczym:16-49 lat) między 2,10 ÷ 2,15 jest poziomem zapewniającym zastępowalność pokoleń. W chwili obecnej nie mamy tej zastępowalności , innymi słowy Polacy wymierają.

Możliwy jest więc scenariusz jak w prozie Andrzeja Pilipiuka. Kilka lat temu czytałam jego świetne opowiadanie osadzone w nie tak odległej przyszłości naszego państwa i Europy. Tam właśnie występuje kalifat Lechistanu, a cała Europa jest zasiedlona przez muzułmanów, którzy nią rządzą i stanowią swoje prawa. Chyba nie chcielibyśmy tego dożyć.

Z drugiej strony chyba tylko wściekłość może budzić sytuacja wielu polskich rodzin, które muszą żyć za jałmużnę. Bo jak inaczej nazwać dochody, które można obrazowo przedstawić jako pensje decydentów pozbawione przynajmniej jednego zera na końcu kwoty? Rodziny nie mają poczucia bezpieczeństwa. W ciężkim dla nich momencie - jakiejś choroby, utraty pracy, „państwo” wyciągnie do nich rękę , ale nie po to, by pomóc, tylko by zabrać dzieci. Ostatnio coraz częściej są nagłaśniane takie przypadki. Jak w filmie sensacyjnym ze straszliwym spiskiem. Bogaci mogą mieć dzieci, pić, kraść, a reszcie społeczeństwa się je zabiera i wychowuje w specjalnych ośrodkach na niewolników do obsługi tej "elity".

Każdy z nas ma swoją drogę, podejmuje własne decyzje. Tak naprawdę nie chodzi o to, ile mamy dzieci, tylko o to, byśmy jako rodzice mogli je wychowywać. I nie dawali się wkręcić w gadanie o słabej jakości życia. To nie jest główne zagrożenie dla polskich rodzin. Dla jednych dobrobyt oznacza wyjazdy na ferie do Egiptu, dla innych Nutellę na śniadanie, a jeszcze dla innych możliwość zapłacenia rachunków. Bardziej chodzi o współdziałanie, by zabezpieczyć tych słabszych i nie dać się podzielić jako społeczeństwo. To będzie dopiero brak szans dla naszego narodu, jeśli staniemy we wrogich obozach i zaczniemy wyznaczać, kto może, a kto nie może być rodzicem i ile ma mieć dzieci.

Może to prowadzić do takich patologii, jak zachowanie pewnej Hiszpanki, która po wielu zabiegach in vitro doczekała się ciąży bliźniaczej. Jedno z jej dzieci okazało się chore - z wadą serca. Poprosiła o zabicie go ze względu na niską jakość życia. Głośno o niej zrobiło się z powodu pomyłki lekarskiej. Podczas aborcji zabito dziecko zdrowe. To nie koniec tragedii. Kobieta udała się na kolejną aborcję, żeby pozbyć się chorego dziecka, którego przecież nie chciała. I rozpoczęła batalię ze szpitalem o odszkodowanie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zaczęła się starać o kolejne dziecko, które z taką mamusią na pewno będzie miało dobrze, zwłaszcza jeśli uzyska pieniądze w procesie. Paranoja, prawda?

Miłość do dziecka i przyjęcie go to ryzyko. Polega ono na tym, że może nie będzie niebieskookie, wysokie i uzdolnione muzycznie. To ryzyko utraty bezpieczeństwa, zaangażowania się na całe życie, odpowiedzialności za drugiego człowieka. Tego, że cały mój świat nie będzie się kręcił już tylko wokół mnie. Warto? Tak! W zamian otrzymujemy miłość i tylko to się liczy.

Justyna Walczak

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych