Czy na pewno chodzi o równość?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

W minioną sobotę, w audycji TOK FM Barbara Limanowska z Europejskiego Instytutu do Spraw Równości Kobiet i Mężczyzn tłumaczyła słuchaczom czym jest "metodologia" gender i zachwalała jej zalety. Skupiła się przede wszystkim na tym, że panuje niedoinformowanie w tym temacie i stąd wynika niezrozumienie polityki równościowej.

Szczerze mówiąc, jeśli mam do czynienia z tego typu dezinformacją, trudno udzielić konkretnej informacji (...) W sumie w jakimś stopniu czuję się jak lekarz medycyny, którego zaprasza się do studia, by wytłumaczył słuchaczom, jak macica się w kolano obsuwa(wypowiedź oryginalna) - tak obrazowo tłumaczyła Barbara Limanowska swoją obecność w studio.

Limanowska usilnie starała się wyłuszczyć dobro płynące z polityki równościowej, czyli ochronę praw reprodukcyjnych kobiet czy prawa dla mniejszości, w tym seksualnych. Mówiła też o walce z przemocą i prawach dzieci. W trakcie audycji zadzwonił słuchacz z pytaniem:

W jakim celu prowadzi się badania różnic między kobietą a mężczyzną?

Żeby wiedzieć na czym te różnice polegają. (wypowiedź oryginalna)-

odpowiedziała pani z Instytutu.

Naprawdę trzeba wydawać grube miliony na rzeczy tak oczywiste? Trzeba "karmić" pseudonaukowców, żeby potwierdzić to, co jest bezdyskusyjne, że kobieta i mężczyzna są wobec prawa równymi ludźmi, a różni ich płeć biologiczna i uwarunkowania genetyczne?

W czasie rozmowy Limanowska utyskiwała na szowinistyczny świat, który wciąż pomija kobiety. Skarżyła się, że przy crash testach używa się tylko manekinów "męskich" i że nikt nie sprawdza jak działają pasy bezpieczeństwa na przykład na kobiety w ciąży. To zwyczajna ignorancja lub świadoma manipulacja ze strony pracownika Instytutu, gdyż wystarczy zajrzeć do internetu, by podważyć te pseudoargumenty na rzecz polityki równościowej. Od wielu lat prowadzone są testy zderzeniowe z użyciem modeli obu płci. Często do badań wykorzystuje się „modele rodzinne 2 + 3”. Przynajmniej od 2001 roku prowadzone są też crash testy z manekinami "kobiet w ciąży". Poza tym od wielu lat firmy branżowe produkują specjalne uprzęże dla ciężarnych zamiast standardowych pasów. Mało tego, ogólnodostępne są wyniki badań dotyczące wpływu pasów bezpieczeństwa na dziecko w łonie matki przy ewentualnej kolizji, a nawet instrukcje, jak prawidłowo korzystać z pasów, żeby nie zaszkodzić ani sobie, ani dziecku. Innym ważnym powodem, który ma udowodnić celowość funkcjonowania "Instytutu" i przeprowadzanych w nim badań nad płcią jest dyskryminacja zawodowa kobiet.

Wydawałoby się, że nie ma dużego związku między (...) polityką genderową a rybołówstwem. Okazuje się, że jest! Bo jeżeli bardzo dużo wprowadza się przepisów i pomocy mężczyznom pracującym w rybołówstwie, a to są przede wszystkim osoby pracujące na kutrach, osoby, które zajmują się łowieniem ryb, to właściwie do niedawna nikt nie zajmował się osobami pracującymi w przemyśle przetwórczym, które też jest częścią rybołówstwa. A które w olbrzymiej większości jest przemysłem, w którym pracują kobiety, w bardzo złych warunkach, bardzo nisko opłacane (wypowiedź oryginalna) -

tłumaczyła Limanowska dyskryminację płciową.

To znaczy, że kobiety, które nie mają predyspozycji fizycznych do pracy na kutrze, pracując w przetwórstwie rybnym, powinny otrzymywać takie samo wynagrodzenie co rybacy? Idąc tokiem myślenia Limanowskiej, woźna z Sejmu powinna posiadać immunitet. A pani wypisująca kwitki w składzie węgla powinna iść na emeryturę górniczą. Jeden ze słuchaczy zadał pytanie, które nurtuje zapewne wielu rodziców, mianowicie o wdrażane do przedszkoli zajęć, polegających na zamianie ubranek stereotypowo przypisanych do płci dzieci.

Jeśli chodzi o przebieranie dzieci, oficjalnie ja nie jestem tutaj w takiej, nie mam oficjalnej funkcji, w związku z tym oficjalnie nie mogę zaprzeczyć, no ale zdroworozsądkowo tak. Jako osoba prywatna niewątpliwie zaprzeczam. wypowiedź oryginalna)

Okazuje się więc, że przebieranie chłopców za dziewczynki a dziewczynki za chłopców, przeczy zdrowemu rozsądkowi, nawet w ocenie promotorki polityki równościowej, ale tylko nieoficjalnie. Tymczasem w  przedszkolach, w których realizowany jest program równościowy proceder trwa w najlepsze, choć oficjalnie nie ma przymusu.

Barbara Limanowska dużo czasu poświęciła na wytłumaczenie, że olbrzymim błędem jest to, że słowem gender określa się całą politykę równościową. Wynika z tego, że do wprowadzania polityki równościowej w życie wcale nie trzeba odwoływać się do ideologii gender. W takim razie zapewne bezzasadna jest nagonka feministek na Kościół, który krytykuje gender, a pobrał dotacje z UE uwarunkowane propagowaniem równości. Skoro realizacja polityki równościowej nie równa się wdrażaniu gender, to dlaczego feministki panoszą się w przedszkolach i indoktrynują nam dzieci? Wreszcie kto tak naprawdę dezinformuje społeczeństwo? Jeśli ta audycja miała wpłynąć na doinformowanie w sprawie gender, to niestety przyniosła odwrotny skutek. Natomiast potwierdziła, że aby nauczyć dzieci w przedszkolu tolerancji i szacunku do inności, nie trzeba ich przebierać czy zmieniać płci bohaterom bajek. Należy z nimi rozmawiać i tłumaczyć, że wśród nas są ludzie różnych ras, różnych nacji czy niepełnosprawni. I że wobec Boga i prawa są takimi samymi ludźmi jak my, tyle, że mają inny kolor skóry albo nie potrafią samodzielnie wejść po schodach. Należy dzieci uwrażliwiać i uczulać na szanowanie wszelkich inności. Tymczasem feministyczna, czy też genderowa mniejszość, zamiast tego, próbuje narzucić nam ustawowo swoje niszowe zdanie. I w ten sposób sama zapomina na czym polega szumnie propagowana przez nią polityka równościowa. A może wcale nie chodzi o promocję równości?

Katarzyna Kawlewska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych