Jak wyróżnić się z tłumu?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.sxc.hu
fot.sxc.hu

Kolorowe czasopisma, reklamy, różni producenci nieustannie zachęcają nas, abyśmy wyróżnili się z tłumu, byli inni, niepowtarzalni, no po prostu wspaniali. A tę niepowtarzalność zapewnią nam niezwykłe produkty, które zakupimy natychmiast po obejrzeniu reklamowych spotów.

Mam nadzieję, że każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, iż skoro zakupimy takie same ubrania, samochody, kosmetyki czy cokolwiek innego, to znowu będziemy jednakową, może tylko bardziej kolorową masą. Więc jak wyróżnić się z tłumu?

Można posłużyć się sprawdzonymi sposobami, naśladując polityków oraz celebrytów pokazujących publicznie najbardziej intymne strony swego życia, plotąc wierutne kłamstwa czy też snując obietnice bez pokrycia. Tylko że akurat nas, zwykłych obywateli, takie zachowanie zaprowadzi raczej do ośrodka odosobnienia typu szpital psychiatryczny lub więzienie, niż wywoła podziw i przyciągnie spojrzenie reszty społeczeństwa. Możemy także zastosować metodę bulwersowania wyglądem - farbując włosy na niebiesko, wbijając tu i ówdzie kolczyki, tatuując spore powierzchnie ciała, ubierając się wyzywająco - ale to, po pierwsze, nie zwraca już szczególnej uwagi, a po drugie może spowodować kłopoty zdrowotne lub problemy ze znalezieniem pracy. Jak więc się wyróżnić z tłumu? Pewna moja znajoma (już dobrze po czterdziestce) chciała udowodnić mężowi, że ma na tyle oryginalną urodę, iż pomimo wieku przyciąga wzrok mężczyzn na ulicy. Mąż-niedowiarek założył się z nią o prawo wyboru koloru nowego samochodu. I wygrała. Kiedy spacerowali ulicami jednej z gdańskich dzielnic (mąż szedł z tyłu i sprawdzał efekt), nie było pana, który nie obejrzałby się za nią. Opowiadając mi tę historię prawie płakała ze śmiechu, wspominając zdumioną minę współmałżonka.

A co sprawiło, że odniosła taki sukces? Po prostu każdemu z mijających ją mężczyzn pokazywała język, robiąc dodatkowo głupawe miny! No, ona rzeczywiście wyróżniła się z tłumu! Doprawdy, ja sama nie muszę podejmować aż tak specyficznych środków, aby spojrzenia napotkanych, nieznajomych osób skupiały się na mojej skromnej postaci. Gdziekolwiek się pojawiam - w sklepie, parku czy restauracji, już po chwili uwaga obecnych koncentruje się na mnie. Jak to robię? Och, najzwyczajniej w świecie - zabieram ze sobą wszystkie moje … dzieci. Na przykład kiedy chcemy zakupić buty w jakimś większym markecie, pierwszy obok nas pojawia się ... pracownik ochrony. Nie wydaje mi się, abyśmy stanowili realne niebezpieczeństwo, a jednak natychmiast któryś z pracowników zaczyna z uwagą obserwować „półki” w pobliżu miejsca, gdzie przebywa moja rodzina. Może podejrzewają, że dzieciaki mają ukrytą broń w rękawach bluz czy nogawkach spodni, a może wyglądamy jak któraś ze znanych grup terrorystycznych? Niestety jedynym „terrorystą” wśród nas jest niespełna dwuletni Ignacy, a jego zachowanie bywa tak ekscytujące, że po paru minutach obcy ludzie zaczynają prowadzić ze mną wywiady:

To wszystko pani dzieci?

Jak pani sobie daje radę?

Czy pani pracuje?

A co bardziej odważni (czytaj: nachalni) pytają:

Czy te wszystkie dzieci to z jednego małżeństwa?

Ile zarabia pani mąż?

Spacery też są niezłą atrakcją. Dzieciaki kiedyś stwierdziły, że będą przypinać do ubrań kartki z numerkami od jeden do ośmiu, z wiekiem, imieniem i szkołą do jakiej uczęszczają, a wszystko po to, by uniknąć natarczywych pytań. Spojrzeń bowiem uniknąć się nie da.

Z kolei w restauracjach stosujemy metodę wcześniejszego sprawdzenia i wybrania menu w domu przez Internet, by nie koncentrować uwagi całej sali na wzajemnych przekonywaniu się przez dzieci, co jest pyszniejsze lub absolutnie nie do zjedzenia. Pewnego razu zdarzyło mi się, że całkowicie obcy człowiek zamówił dzieciom desery, a mi i mężowi kawę, stwierdzając krótko: "Podziwiam państwa i zazdroszczę".

Innym razem (w tegoroczne wakacje) obniżono nam cenę zdjęć paszportowych , które rodzinnie wykonywaliśmy, bo:

Robicie Państwo tak cudowną rzecz, zawsze podziwiam (uwaga! - przyp. DK) rodziny zastępcze.

I chociaż wyjaśniliśmy, że te wszystkie mniejsze i dorosłe dzieci „nasze są”, cena nadal pozostała obniżona.

I właśnie w taki, całkowicie niezamierzony sposób, wyróżniam się z tłumu. Czy go polecam? Jest kosztowny, pracochłonny, wymagający nieograniczonej cierpliwości i pokory, ale zdecydowanie przynoszący efekt. A zatem... Tak, polecam!

Dagmara Kamińska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych