Jeszcze nie zamknęliśmy sprawy bezczelnej reklamy i łamania naszych rodzicielskich praw, gdy wybuchła nowa afera.
Na początku roku szkolnego byłam na zebraniu, gdzie poinformowano nas, rodziców, o programie zajęć wychowania do życia w rodzinie. Z góry wiedziałam, że moja córka nie będzie w nich uczestniczyła, więc siedziałam cicho. A teraz żałuję! Nauczyciel prowadzący te zajęcia starał się przekonać rodziców do korzyści z nich płynących, a jednocześnie co nieco pokrętnie udzielał informacji, że nie są to zajęcia obowiązkowe:
No te lekcje jeszcze nie są obowiązkowe, ale właściwie to już mogłyby być. W tym roku nie będzie to już wyrażenie lub niewyrażenie zgody, tylko musicie się państwo zdeklarować, że dziecko nie będzie w nich uczestniczyło
-tłumaczył.
W związku z tym napisałam córce w dzienniczku stosowną deklarację.
Tymczasem, kiedy moja pociecha wróciła ze szkoły, natychmiast poznałam po jej buzi, że ktoś zrobił jej ogromną przykrość. Okazało się, że kiedy wychowawczyni rozdawała na lekcji gotowe deklaracje, córka pokazała swój dzienniczek. Na to pani (sic!) wychowawczyni zaczęła naciskać, aby córka jednak uczestniczyła w owych zajęciach „bo są bardzo ciekawe i wiele można skorzystać”. Kiedy moje dziecko próbowało wytłumaczyć, że zdaniem jej rodziców tego typu wiadomości powinni przekazywać dziecku najbliżsi, pani stwierdziła:
Rodzice nie powiedzą ci tego wszystkiego co nauczyciel.
Z pewnością! A kiedy mała chciała wyjaśnić, że to przecież rodzice wychowują dziecko, nauczycielka skwitowała:
To po co ty w ogóle chodzisz do szkoły?
Córka jeszcze raz próbowała wyjaśnić nasze stanowisko, gdy pani przerwała jej słowami:
W takim razie nie będę organizowała wycieczek dla waszej klasy, bo wycieczki też wychowują.
Wszystko oczywiście odbywało się przy całej klasie i dążyło do ośmieszenia i skłócenia mojej córki z resztą dzieci. Co zresztą się pani udało, bo po jej słowach dzieci zaczęły wołać:
Przestań, bo przez ciebie nie pojedziemy na żadną wycieczkę.
Serce mi pękało, kiedy teraz patrzyłam na córkę, na jej rozżalenie i strach, jak ułożą się jej relacje z kolegami.
Zadzwoniłam do szkoły, prosząc o spotkanie z wychowawcą i dyrekcją jednocześnie. Powoli zastanawiamy się nad zmianą szkoły. Tylko czy to pomoże?
Dziś jesteśmy po wizycie w szkole i spotkaniu z dyrekcją oraz wychowawcą. Warto być sobą! Warto jasno precyzować swoje poglądy i zgłaszać obawy. Poruszyliśmy dwie kwestie: bezczelnej reklamy firmy Always i reakcji wychowawczyni na naszą odmowę uczestniczenia przez córkę w zajęciach wychowania do życia w rodzinie.
W sprawie pierwszej (reklama i podsuwanie jedenastolatce problemów związanych z rozpoczęciem współżycia) okazało się, iż nauczyciel zrobił to samowolnie. Rozdawanie powyższych materiałów nie było uzgodnione z dyrekcją. Obiecano nam omówienie całej sprawy z „dobroczynnym rozdawcą” i wyciągnięcie konsekwencji.
W sprawie drugiej dyrekcja stanęła murem po naszej stronie stwierdzając, że nie podejrzewa wychowawczyni o złą wolę, a raczej o pewną bezmyślność. Według dyrekcji nauczycielka przekroczyła swoje kompetencje. Przeproszono nas i podziękowano za zwrócenie uwagi na oba problemy.
Czy czujemy satysfakcję? W pewnym stopniu tak, bo gdy dodatkowo przedstawiliśmy obecnym swoje obawy co do ideologii gender przenikającej do szkół, i chociaż zapewniono nas, że „u nas to nie ma miejsca”, to jednak co nieco zmroziło nas stwierdzenie:
Ale niestety jesteśmy zobowiązani do realizacji tego, co przewidzi MEN.
Co będzie dalej? Ze szkołą, z naszymi dziećmi, z wartościami, które chcemy im przekazać?
Po prostu nie pozostaniemy bierni, będziemy reagować.
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/74935-co-bedzie-dalej-z-edukacja-naszych-dzieci