Kilometry pozwalają zagubić się, upaść i odnaleźć nowego siebie – powiedział PAP Marek Kamiński, wspominając pielgrzymkę do Santiago de Compostela. W sierpniu przypada szczyt pielgrzymkowy. W 2015 r. Kamiński przeszedł trasę siedmiokrotnie dłuższą niż najdłuższa polska pielgrzymka – ze Szczecina na Jasną Górę.
PAP: Mówi się, że kluczową rzeczą dla pątnika wyruszającego na pielgrzymkę jest intencja i świadomość celu. Bez tego, będzie to tylko „rajd pieszy na święconej wodzie”. Jakie były intencje i cel Pańskiej pielgrzymki z Królewca do Santiago de Compostela 10 lat temu?
Marek Kamiński: Camino (Camino de Santiago – Droga św. Jakuba, sieć szlaków pielgrzymich prowadzących do grobu apostoła – PAP) było dla mnie kolejnym biegunem duchowym oraz próbą zrozumienia dwóch przeciwstawnych biegunów Europy – wiary i rozumu. Dlatego rozpocząłem podróż symbolicznie od grobu Immanuela Kanta w Królewcu, a zakończyłem przy grobie św. Jakuba. To nie była próba pogłębienia wiary. Intuicja podpowiadała mi, że ta droga pozwoli mi zrozumieć, doświadczyć czegoś głębszego i duchowego oraz dotknąć żywej wiary, która jest we mnie. Nie powiedziałbym, że kierowało mną pragnienie odzyskania wiary, bo tej nie straciłem. Czasem wyruszamy w drogę, licząc na to, że coś na niej znajdziemy, choć nie wiemy, co to będzie. Chciałem dojść do grobu św. Jakuba, pokonując ten uświęcony szlak własną drogą. Przeszedłem 4,4 tys. km, a cała wędrówka zajęła mi 140 dni.
Jak długo dojrzewało w Panu pragnienie odbycia tej podróży?
Pierwszy raz o Camino usłyszałem około 15 lat przed podjęciem pielgrzymki. Kupiłem wtedy jakąś książkę. Później, będąc w Porto, znajomy zaproponował, żebyśmy pojechali do Santiago. Zobaczyłem tam ludzi z plecakami, ale wciąż nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero potem obejrzałem film „Droga życia” z Martinem Sheenem i zacząłem dużo o tym czytać. Można więc powiedzieć, że odszukanie mojej drogi na Camino zajęło mi 15 lat.
W czym tkwi siła pielgrzymki, która pozwala na rozmowę zarówno ze sobą, jak i z Bogiem, niezależnie od tego, czy chodzi o 4,4 tys. km, jak w Pana przypadku, czy o 400 lub 40 km, które pokonują inni pątnicy?
Myślę, że te kilometry są potrzebne, by trochę zagubić się w drodze, upaść i na nowo się odrodzić. Odnaleźć nowego siebie.
Czy przemierzanie Antarktydy w drodze na biegun nie spełnia tych warunków? Tam też można się zagubić w drodze, upaść i odrodzić?
Jeśli pielgrzymkę definiujemy jako podróż z pełną intencją, to każda droga może być pielgrzymką. Jednak w przypadku Camino wyraźną intencją były Bóg i wiara. To różniło tę podróż od wypraw na bieguny, gdzie celem było głównie znalezienie samego siebie. A Bóg mi w tym pomagał. Camino może być różne dla różnych ludzi. To nie jest tak, że jest tylko jeden przepis na tę drogę i jedna rzecz do odkrycia. Myślę, że to droga nie tylko dla ludzi wierzących. Powiedziałbym, że spotkałem na niej więcej osób niewierzących, które odbywały duchową podróż do samego siebie, w ogóle bez Boga.
Kogo Pan tam spotkał?
Na przykład Węgra, który szedł Camino, żeby udowodnić, że diabetycy też mogą to osiągnąć. Potem jednak powiedział mi, że opuściła go żona, mimo że odniósł sukces w życiu, i po prostu chciał zrozumieć, dlaczego tak się stało. Był też mężczyzna, który właśnie się rozwiódł. Szedł z synem, by spędzić z nim czas. Spotkałem dziewczynę, która – jak powiedziała – przez całe życie kradła, by mieć na heroinę. Wyruszyła na Camino, by odkupić te winy. Myślę, że solą tej drogi są właśnie ludzie, których spotykamy. Ścieżki każdego z nich zbiegają się na Camino. Uważam, że na końcu jest to próba zrozumienia siebie. Czasami ludzie nie kochają samych siebie, nie rozumieją siebie i nie akceptują. Będąc na tej drodze, chcą po prostu się pokochać, by móc kochać innych. Myślę, że życie to przede wszystkim relacje: ze sobą, z innymi, z Bogiem. Jeśli ktoś nie zna siebie, to nie pozna ani innych ludzi, ani Boga. Część z tych osób była tam po prostu po to, by poznać siebie i dzięki temu lepiej żyć. Zresztą spotkania z ludźmi na Camino opisałem w książce „Trzeci biegun”, której kolejne wydanie – uzupełnione o moje refleksje po latach – ukaże się w październiku.
Czy, oprócz doświadczeń i wspomnień, wyprawa do grobu świętego Jakuba zostawiła jakiś trwały ślad w Pana życiu?
Na Camino zrozumiałem wagę i moc trzech – dla wielu ludzi oczywistych – słów. Te słowa do dziś mi towarzyszą i pozwalają lepiej znosić przeciwności losu, a w pewnym sensie – lepiej żyć. To akceptacja, wdzięczność i uważność. Akceptacja drogi, niezależnie od tego, co na niej napotykamy. Wdzięczność za to, co się ma, za to, że w ogóle się żyje, bo to wielki dar. Często pragniemy tego, czego nie posiadamy, nie dostrzegając tego, co mamy. Uważność natomiast pozwala przeżywać życie tu i teraz. Staram się poświęcać tym słowom przynajmniej pięć minut dziennie, a to pomaga mi radzić sobie w każdej sytuacji. Drugą rzeczą, którą zrozumiałem, było znaczenie powiedzenia „człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi”. Przed podróżą miałem mylne wyobrażenie o tej pielgrzymce. Czytałem książki, m.in. Paulo Coelho, oglądałem filmy, robiłem ćwiczenia ignacjańskie (forma duchowych rekolekcji opracowana przez św. Ignacego Loyolę, polegająca na modlitwie i medytacji – PAP). Wydawało mi się, że będzie to droga pełna cudów, w czasie której będą do mnie przemawiać aniołowie. A okazała się zupełnie inna. To była bardzo trudna wyprawa. Zamiast budować moją wiarę, ta droga najpierw mnie zdekonstruowała, rozsypała w proch. Wróciłem z niej rozbity. To oczywiście wiąże się z akceptacją i uważnością. Trzecim nabytkiem było uświadomienie sobie, że Boga powinniśmy szukać przede wszystkim w sobie, a nie wyłącznie na zewnątrz. Kiedyś wydawałoby mi się to świętokradztwem. Jak to? Nie w kościele? Nie w Biblii? Oczywiście, Bóg jest tam też, ale najważniejsze, żebyśmy mieli Go w nas samych. To nieważne, że po wyprawie Bóg nie jest już tak obecny na co dzień w naszej pamięci operacyjnej. On zostaje w naszej podświadomości i w jakimś sensie kieruje naszym życiem.
Marek Kamiński (ur. 1964) to podróżnik, polarnik, pisarz i przedsiębiorca. Jako pierwszy na świecie zdobył oba bieguny Ziemi w jednym roku: biegun północny w 1995 r. (z Wojciechem Moskalem) i biegun południowy (samodzielnie). W 2004 r. dotarł na oba bieguny z niepełnosprawnym Jaśkiem Melą.
Rozmawiał Grzegorz Rutke (PAP)
kk/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/737335-wywiad-marek-kaminski-o-sensie-pielgrzymowania
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.