„Tego typu podejście do seksualności jest całkowicie patologiczne i powoduje masę chorób nie tylko psychicznych, ale i fizycznych i nasze dzieci będą się musiały z tym mierzyć, jeśli edukacja zdrowotna zostanie wprowadzona. Ale do tego jeszcze, na szczęście, jak sądzę, jest u nas całkiem daleko. Ktoś powie, że 1 września tuż, tuż. Jednak nawet sam ZNP ogłosił, że nie mamy wystarczająco dużo nauczycieli, którzy mogliby już od nowego roku szkolnego podjąć się nauczania takiego dość skomplikowanego przedmiotu. […] Chodzi o to, żeby ludzi doinformować i pokazać, że w tym pięknym pudełeczku jest trucizna dla naszych dzieci. Nikt jej nie chce, nawet lewicowi rodzice takiej trucizny sobie dla swoich dzieci nie życzą” – podkreśla w rozmowie z portalem wPolityce.pl Magdalena Czarnik, prezes Stowarzyszenia Rodzice Chronią Dzieci, należącym do Koalicji na rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły.
Przedmiot edukacja zdrowotna to wspólne przedsięwzięcie resortów: edukacji narodowej, zdrowia oraz sportu i turystki. Ma być wprowadzony do szkół od roku szkolnego 2025/2026 w miejsce wychowania do życia w rodzinie (WDŻ) i ma być obowiązkowy.
Portal wPolityce.pl: Jakie niebezpieczeństwa kryją się za przedmiotem forsowanym przez minister edukacji Barbarę Nowacką, wprowadzanym do szkół jako przedmiot obowiązkowy pod hasłem: „edukacja zdrowotna”?
Magdalena Czarnik: Pod tym hasłem kryje się cały szereg niebezpieczeństw. Po pierwsze trzeba wziąć pod uwagę, że ten projekt nowego przedmiotu szkolnego przypisywany pani minister Barbarze Nowackiej w rzeczywistości nie od niej pochodzi, tylko od jej mocodawców z gremiów brukselsko-genewskich, a co bardzo istotne nie wywodzi się ze środowiska pedagogów i nauczycieli, którzy faktycznie mają na względzie dobro dziecka, tylko został wymyślony w kręgach pseudoekspertów, którzy mają na celu przygotowanie dziecka na łatwą ofiarę wykorzystania seksualnego, której zamydli się oczy rzekomą edukacją, a w rzeczywistości oswoi się je z seksualnymi zachowaniami, które od pozornie nieszkodliwej „zabawy w doktora” przejść mogą (i przechodzą, co wiemy od rodziców z zagranicy, a z Polski już niestety też) do wstępnych i bardziej zaawansowanych form nadużyć seksualnych. A ponadto — nie bądźmy naiwni! — te gremia, które ten program przygotowały, też mają tego świadomość. Moje Stowarzyszenie już od ponad 10 lat ostrzega przed dokumentem znanym jako standardy edukacji seksualnej WHO. Zostały one przedstawione w Polsce w Polskiej Akademii Nauk w 2012 roku jako wytyczne dla naszych pedagogów. Złożyliśmy wówczas na ten dokument doniesienia do prokuratury jako na narzędzie zachęcające do dokonywania przestępstw z kodeksu karnego na dzieciach. Owe standardy między innymi afirmują masturbację u dzieci, wprowadzają rozmowy o seksie i homoseksualizmie, wychwalają jednostronnie metody antykoncepcji jako doskonale zabezpieczające przed ciążą, a także ukazują aborcję jako normę i propagują tak zwane „prawa” tak zwanych „osób LGBT”, włącznie z twierdzeniem o możliwości pojawienia się ciąży w związkach jednopłciowych. Kiedy przyjrzymy się podstawie programowej z rozporządzenia naszego Ministerstwa Likwidacji Edukacji (nazywajmy rzeczy po imieniu) o edukacji zdrowotnej, to analogia do osławionych standardów edukacji seksualnej WHO, nasuwa się sama. Nie da się wręcz uniknąć takich skojarzeń. Ewidentnie ta podstawa programowa bazuje na standardach WHO.
Ta pseudoedukacja ma na celu zniszczenie w dzieciach naturalnej zapory na nadużycia seksualne, jaką jest poczucie wstydu i intymności wobec własnego ciała. I tego typu zajęcia dokładnie to robią. Mamy na ten temat wystarczająco dużo zgłoszeń od rodziców mieszkających na Zachodzie, którzy teraz wracają do Polski. Ich dzieci już często niestety doświadczyły tego typu nadużyć w szkole i to jest ogromnie szkodliwa ingerencja w zdrowy rozwój dziecka, której w zasadzie nie da się już zniwelować, często taka krzywda i trauma zostaje w psychice na bardzo długo i uniemożliwia w dorosłym życiu stworzenie normalnej relacji z płcią przeciwną. Seksualność pozostaje zakwalifikowana jako obszar nadużyć na zawsze i koniec kropka.
W naszych szkołach oczywiście nie stanie się tak, że już z dniem 1 września wszystkie dzieci zostaną wykorzystane seksualnie. Jasne, że nie. Nie i jeszcze raz nie. To wszystko będzie się rozkręcało powolutku, krok po kroku, rzecz jasna w sosie edukacyjno-profilaktycznym, jak to wspaniale przeszkoleni pedagodzy i nauczyciele będą dzieci chronić. Nie od razu znajdziemy całe szeregi zdemoralizowanych, odpowiednio ku temu „przeszkolonych” kadr oświatowych. Trzeba je zatem zacząć niszczyć jak najszybciej i krok po kroku brnąć z programem prania mózgów, przemalowując stopniowo to, co uznawali do tej pory za złe na „dobre po nowemu”. Czyste kłamstwo i manipulacja. Mówię to z całą świadomością na podstawie doniesień od pedagogów, którzy już w tego typu szkoleniach uczestniczyli. Także dokładnie wiem, co się kryje za tym opakowaniem propagandowym edukacji zdrowotnej czy seksualnej, zwał jak zwał, gdzie w środku jest trucizna, która ma nasze dzieci zaburzyć i odrzeć z chroniących je instynktów i norm wyniesionych z domu, ugruntowanych w kulturze człowieka cywilizowanego.
U ludzi, którzy zachowali zdrowy rozsądek, takie programy pseudoedukacyjne wywołują zdecydowany sprzeciw. Natomiast ten zdrowy rozsądek jest dzisiaj mocno przytłumiany także przez pop-kulturę, wszechobecną pornografię i wtłaczaną nam odgórnie — bo przez gremia UE i ONZ, WHO — deregulację norm w dziedzinie seksualności. W tej sytuacji trzeba, aby zdrowo myślący obywatele, rodzice i nauczyciele szczególnie krzyknęli „stop”, ale wielu ludzi nie jest w stanie już tego zrobić. Ale jeśli ich się odpowiednio i w klarowny sposób poinformuje, na czym polega ta manipulacja, wówczas oni otwierają oczy i zaczynają rozumieć, jak wielkiego kalibru kłamstwa i manipulacje nas otaczają. Ci, którzy docierają do pełnego zestawu informacji o tej manipulacji, stają się na nią odporni.
Czy ten przedmiot uchroni dzieci przed depresją, czy wręcz przyczyni się do ich deprawacji i seksualizacji?
Absolutnie ten przedmiot nie uchroni dzieci przed żadną depresją, a wręcz wpędzi je w depresję. Mamy na ten temat dużo badań mówiących jasno, że szczególnie wśród osób nieletnich podejmujących kontakty seksualne, odsetek myśli samobójczych, depresji i również dokończonych samobójstw jest znacznie wyższy. Jeśli ktoś wierzy w to, że opowiadanie dzieciom o homoseksualizmie, zachęcanie ich do wczesnych kontaktów seksualnych, czyli wtłaczanie je w ten sposób w tok myślenia – czy po stosunku mam już chorobę weneryczną, czy to tylko coś mnie tak swędzi, a czy może zaszłam w ciążę, czy nie, bo zapomniałam połknąć wczoraj pigułkę i czy ten chłopak to był gej, czy biseksualista, czy tylko mnie wykorzystał, a może jeszcze tę dziewczynę z klasy obok też, itp., itd. – czy ktoś może myśleć, że wtłaczanie młodzieży czy nawet dzieci w takie problemy ochroni je przed depresjami? Przed czymkolwiek? Jakim trzeba być naiwnym, żeby tak sądzić. Przepraszam, ale słów mi tu brak.
Mamy na Zachodzie teraz eksplozję kiły, rzeżączki, nie wspominając już nawet o HIV/Aids, ale media głównego nurtu będą to nadal ukrywać. Czasami jednak jakieś dane wydostają się na światło dzienne i wówczas oświeceni seksuolodzy czy pedagodzy po pseudoszkoleniach gender- queer-inclusion etc. podnoszą alarm, że trzeba więcej edukacji seksualnej i to jeszcze od wcześniejszego wieku, żeby temu zapobiec. Kto chce w to wierzyć, niech sobie wierzy.
Tego typu podejście do seksualności jest całkowicie patologiczne i powoduje masę chorób nie tylko psychicznych, ale i fizycznych i nasze dzieci będą się musiały z tym mierzyć, jeśli edukacja zdrowotna zostanie wprowadzona. Ale do tego jeszcze, na szczęście, jak sądzę, jest u nas całkiem daleko. Ktoś powie, że 1 września tuż, tuż. Jednak nawet sam ZNP ogłosił, że nie mamy wystarczająco dużo nauczycieli, którzy mogliby już od nowego roku szkolnego podjąć się nauczania takiego dość skomplikowanego przedmiotu. U nas trzeba jeszcze dużo pracy włożyć w zniszczenie mentalności opartej o zdrowy rozsądek i sprawdzone normy społeczne. Będzie się to działo powoli, gdyż jak sądzę mamy jeszcze w tkance społecznej dużo ludzi ze zdrowym rozsądkiem. Chodzi o to, żeby ludzi doinformować i pokazać, że w tym pięknym pudełeczku jest trucizna dla naszych dzieci. Nikt jej nie chce, nawet lewicowi rodzice takiej trucizny sobie dla swoich dzieci nie życzą.
Jakie są pułapki związane z edukacją zdrowotną i czy Barbara Nowacka przekracza swoje kompetencje?
Oczywiście, Barbra Nowacka przekroczyła swoje kompetencje i to znacznie za daleko! Troszkę (!) odjechała za daleko w stronę Brukseli i pomylił się jej porządek rzeczy. Stoję na stanowisku, że żyjemy (jeszcze? A może już i nie ?!) w państwie prawa, czyli w państwie, gdzie obowiązuje zasada subsydiarności — aparat państwowy wkracza tam, gdzie obywatele potrzebują pomocy. W naszym systemie oświatowym, w naszej ustawie oświatowej jest wyraźnie zapisane, że dyrektor szkoły ma obowiązek przygotować program profilaktyczno-wychowawczy uzgadniając go razem z rodzicami. Rada rodziców musi go zatwierdzić.
Nie ma u nas żadnego obowiązku epatowania dzieci seksem. Na Zachodzie owszem tak się stało, tam prawa zostały złamane, ponieważ rodzice byli zbyt słabi i zawiedli. U nas tak nie będzie. My tutaj oddolnie tworzymy właśnie ten opór rodzicielski wobec przekraczania kompetencji przez panią Nowacką, która chciałaby podeptać nie tylko konstytucję RP, ustawę oświatową, Kartę Praw Nauczyciela, ale jeszcze ponadto akty prawa międzynarodowego, do których Polska się zobowiązała, ratyfikując je. Chodzi m.in. o Powszechną Deklarację Praw Człowieka z 1948 r., czy chociażby Kartę Praw Podstawowych UE, resztę tychże aktów prawa proszę doczytać w monicie wysłanym do MEN podczas konsultacji przez Ordo Iuris, wzmocnione głosem adwokatów Alliance Defending Freedom International (adfinternational.org)
My jako świadomi rodzice i nauczyciele zjednoczeni w Koalicji na rzecz Ocalenia Polskiej szkoły (ratujmyszkole.pl) dopilnujemy tego, żeby pani minister zawróciła z tej drogi kłamstwa i manipulacji. Nie dopuścimy do tego, żeby nasze dzieci były w ten sposób niszczone, bo ona sobie coś parszywego nazywa edukacją. Pani Nowacka jako minister nie posiada nieograniczonych możliwości. Prawo jasno wyznacza granice kompetencji na jej stanowisku i na tych granicach musi się zatrzymać. My nie odpuścimy, a jest nas coraz więcej. Sieć świadomych rodziców i nauczycieli rośnie z dnia na dzień.
Jaki jest program przedmiotu, który ma przygotować zespół, na którego czele jest seksuolog Zbigniew Izdebski i co może pani powiedzieć na temat jego osoby i tego, że jest członkiem tzw. towarzystwa Kinsey’a?
Podstawę programową do tego przedmiotu przeczytać każdy może na stronach ministerstwa, a opatrzoną naszym komentarzem i szczegółową ekspertyzę niezależnych ekspertów oświatowych, z którymi współpracujemy można pobrać na stronie ratujmyszkole.pl. Już mówiłam na początku tutaj, że proponowana nam edukacja seksualnej oparta jest o standardy edukacji seksualnej WHO, które są dokumentem propedofilskim. Natomiast postawienie osoby pana prof. Zbigniewa Izdebskiego na czele zespołu piszącego te podstawy przedmiotowe, świetnie nam dało do zrozumienia, w jaką stronę pójdzie ten program. Gdyby pani Nowacka była troszkę bardziej przebiegła i wzięłaby sobie jakąś inną osobę, która jest mniej znana, nie wiadomo, co reprezentuje, byłoby nam trudniej reagować. Natomiast pani Nowacka wystawiła nam taką osobę, że ułatwiła nam atak i nie za bardzo wykazała się sprytem, żeby wprowadzić szybciutko i bez wywoływania tak ostrego oporu to, czego chce, a raczej tego, czego życzą sobie jej mocodawcy. Pojechała w najgorsze tory i w tych najgorszych torach mieści się pan Zbigniew Izdebski, bo wystarczy wyszukać jego nazwisko w internecie i wyskoczą już poglądy, które on reprezentuje. Zbigniew Izdebski życzy Polkom, chociażby tego, żeby zaczęły jeździć na seksturystykę, bo to niby takie zdrowe i wyzwalające. Mają dzięki radom pana profesora zaznać wreszcie wolności, a że przy okazji złapią choroby weneryczne i będą czuły się podle w tym prostackim promiskuityzmie i fakt, że nie będą mogły przez to stworzyć tego, czego kobieta najbardziej potrzebuje, czyli prawdziwej i szczerej więzi z jednym mężczyzną, który będzie w nią zapatrzony i jej oddany, aby ją chronić, i z którym stworzyć mogłaby piękne małżeństwo, rodzinę, poczuć się bezpieczna i wychowywać z nim szczęśliwie dzieci – nie, nie, to jest zbyt zaściankowe dla pana Izdebskiego.
To jest właśnie ten fałszywy obraz wolności, który likwiduje prawdziwą wolność człowieka, która nie jest absolutna, gdyż prawdziwa wolność opiera się o wartości. A najlepsze na tej planecie wartości posiada i przekazuje nasza cywilizacja chrześcijańska, która opierała się zawsze na prawdach wyniesionych z Biblii, z przykazań bożych, z tego, co naszą cywilizację zbudowało, na wartościach, które zostały już przez poprzednie pokolenia chrześcijan sprawdzone. A pan Izdebski jest najwyraźniej niezbyt cywilizowanym przedstawicielem jak na obywatela europejskiego. Ta jego rzekoma wolność seksualna i zachęcanie do zwierzęcego kopulowania wszystkich ze wszystkimi — to już w historii mieliśmy. To były czasy pogaństwa, kiedy ludzie siedzieli w lasach i jaskiniach, walcząc o ogień i zwierzynę, tam sobie wówczas kopulowali na lewo i prawo, bez żadnych norm, sensu, ładu. I on wielki profesor (sic!) nie potrafi zrozumieć osiągnięć cywilizacyjnych, których zaistnienie i rozwój pojawił się wraz z wypracowaniem norm społecznych w dziedzinie tak istotnej jak opanowanie popędu seksualnego. A te normy to monogamia, a w najlepszym wydaniu, opierająca się na abstynencji seksualnej przed zawarciem małżeństwa, która jest, jak wykazują badania, bardzo istotna dla zachowania stałości, stabilności i dobrej więzi emocjonalnej pomiędzy partnerami w związku małżeńskim. I to są piękne idee, które są sprawdzone i niosły rodziny przez wieki. I niech Zbigniew Izdebski sobie robi, co chce, niech sobie sam jeździ na seks turystykę, z kim chce, (oj, ale trzeba uważać, żeby nie skrzywdził kogoś przy okazji!), ale od naszych dzieci wara, bo my naszym dzieciom chcemy przekazywać prawdziwe wartości, sprawdzone i dla nas święte, oparte o najlepszą na świecie antropologię chrześcijańską. I nasze prawa rodzicielskie są święte i nie pozwolimy nikomu, a już szczególnie takim osobom o patologicznej wizji seksualności jak pan Izdebski ich łamać. Jego osoby sobie nie życzymy w obszarze edukacyjnym w żaden sposób.
A towarzystwo adorujące Kinsey’a to jest duży temat, pan Izdebski kształcił się w Instytucie Kinsey’a w USA, a cała działalność Kinsey’a została już dawno zdemaskowana. Kinsey był pedofilem, prowadził pseudobadania i zamęczał i maltretował niemowlęta i małe dzieci. Na naszej stronie stop-seksualizacji.pl można obejrzeć film „Syndrom Kinsey’a”, który bardzo dokładnie pokazuje jego przestępczą działalność i wypowiadają się tam jego ofiary. Ten instytut powinien zostać dawno zamknięty, bo on tylko przyczynia się do karmienia patologicznymi treściami środowisk tak zwanej pozytywnej pedofilii.
Czy ten przedmiot jest manipulacją i narusza prawa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz kodeks karny i konstytucję?
Absolutnie edukacja zdrowotna narusza prawa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz kodeks karny i konstytucję. Narusza między innymi art. 200. pkt 3. kk., który mówi, że „kto małoletniemu poniżej lat 15 prezentuje treści pornograficzne lub udostępnia mu przedmioty mające taki charakter albo rozpowszechnia treści pornograficzne w sposób umożliwiający takiemu małoletniemu zapoznanie się z nimi, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Ponadto za niezgodną z konstytucją ten przedmiot uznała także Konferencja Episkopatu Polski. Biskupi, powołując się na art. 48. i 53. Konstytucji RP, zaznaczyli, że „wychowanie seksualne zgodnie z konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”. Zatem prawo jest po naszej stronie. I to tego bym dołączyła obywatelski projekt ustawy „Stop pedofilii”, który jeszcze miał bezpośrednio poprawić te zapisy tak, żeby one odnosiły się do lekcji w szkole. I wtedy nie byłoby już wątpliwości. Zebrano pod nim 260 tys. podpisów obywateli. Żaden inny obywatelski projekt nie zebrał ich aż tyle, co świadczy o wadze problemu, z jakim się mierzymy, ale też pokazuje siłę społeczną, która z nami łączy siły i na protest której obecnie wystawiła się nieco zbyt nonszalancko i ewidentnie bez przemyślenia minister Nowacka.
Chciałabym tutaj ponadto wspomnieć o pani Barbarze Nowak, nieugiętej Małopolskiej Kurator Oświaty, która nam świadomym rodzicom bardzo pomagała chronić dzieci, a także co bardzo istotne – wiedziała, jak chronić umysły nauczycieli w Małopolsce przed seksualną i wszelką inną szkodliwą lewicową indoktrynacją, gdy pomimo parszywych ataków na jej osobę, okazywała się za każdym razem ostoją zdrowego rozsądku i nade wszystko stawiała najwyżej dobro dziecka, rozumiane przez nią szeroko, a jednocześnie także i przenikliwie idące w głębię potrzeb każdego mniejszego i czy starszego wychowanka. Za te osiem lat ciężkiej pracy okupionej jakże niesłusznymi atakami, należą się pani kurator od nas rodziców i wolnych od manipulacji nauczycieli największe wyrazy wdzięczności i nadzieja, że i teraz będzie nas nadal wpierać, zarówno merytorycznie radą, jak i rozmową, której nigdy nam nie odmawiała, a także swoim szerszym oddziaływaniem na kręgi polityków z obu stron, bo kiedy zabiera głos, to jakoś wszyscy, od lewa do prawa są jej zdaniem zainteresowani.
Czy wprowadzenie do szkoły edukacji zdrowotnej to systemowa i precyzyjnie zaplanowana destrukcja polskiego systemu edukacji i polskiej rodziny?
Trzeba patrzeć na to szerzej w kontekście europejskiego obszaru edukacyjnego, do którego Polska ma zostać wchłonięta już od 2025/2026 roku. W tym projekcie unijnym ma dokonać się destrukcja naszego systemu oświaty takiego, jaki do tej pory znaliśmy, czyli takiego, który przekazywał uczniom wiedzę i stawia im wymagania. Według unijnych wytycznych, które Polska przyjęła jeszcze pod koniec drugiej kadencji PiS-u wraz z 25 mld na ich realizację, szkoły jako budynki będą nadal stały, ale ich zadanie kadr tam pracujących ma zostać przekonwertowane na czynności służące zasadniczo i przede wszystkim utrzymywaniu dzieci w dobrostanie. Natomiast przekaz wiedzy ma być zredukowany do infantylnego poziomu iluzji. To będzie takie udawanie, że dzieci czegoś się uczą.
Nie ma w tym cienia przesady niestety. Wracający z nadzieją do Polski z Zachodu rodzice opowiadają, jak żenująco niskiego poziom nauczania w szkołach publicznych zaznały ich dzieci. Czy to Norwegia, czy to Francja, czy to Niemcy. Tam ten poziom wygląda tragicznie. Ewidentnie pseudoelity władzy UE chcą mieć głupich obywateli, którymi się łatwo manipuluje i dlatego mydlą nam tu oczy, że taka wspaniała ta edukacja włączająca, bo połączy wszystkie dzieci pod jednym dachem, a szkoły specjalne są be, fe i passe, gdyż wykluczają! Może dla kogoś fajna taka bajka, ale tej bajki na dłużej słuchać się nie da. Zdrowy rozsądek nie wytrzyma tych bredni. I te wszystkie specjalistyczne centra wspierania edukacji włączającej, (tzw. SCWEW-y) to tak naprawdę są propagandowe centra mydlenia ludziom oczu po to, żeby szkoła przestała być instytucją przekazującą wiedzę, a żeby stała się taką placówką terapeutyczno-opiekuńczą. I my temu mówimy „stop” i uświadamiamy też nauczycieli, żeby w to nie wchodzili. Zapraszamy do odsłuchania naszych konferencji na ten temat, jak i licznych merytorycznych opracowań na stronie ruchochronyszkoly.pl (ROS).
Kiedy zaczynaliśmy o tym mówić, ostrzegać i nagłaśniać nie chciano nam wierzyć, zaczynaliśmy jako mały, spontaniczny ruch. Natomiast teraz już nie da się nie słyszeć naszego głosu, ponieważ Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły zrzesza już w tym momencie ponad 80 organizacji z całej Polski plus organizacje polonijne z zagranicy, które nas popierają i stanowimy naprawdę potężną siłę społeczną, z merytorycznym zapleczem wspaniałych ekspertów. Nareszcie przeciętni rodzice podnoszą głowy, czytają nasze informacje i dołączają do nas! A ci, którzy stają się dobrze poinformowani i wiedzą, jak naprawdę wygląda sytuacja, łączą z nami siły i nie odpuszczają tematu, bo tu chodzi o nasze dzieci, o przetrwanie naszego narodu i państwa polskiego. Z dnia na dzień rośniemy w i siłę i mówię to z całą świadomością po kolejnych dwóch dniach wykładów i spotkań ze wspaniałymi rodzicami, nauczycielami, duchownymi i lokalnymi władzami miast i miasteczek na Podhalu, gdzie miałam przyjemność udzielić wsparcia miejscowym działaczom i zaniepokojonym rodzicom. Przyjechałam zaproszona jako gość specjalny i współprowadziłam manifestację 21 grudnia w Nowym Targu. Było wspaniale i podniośle, była też modlitwa Anioł Pański i wspólne odśpiewanie Roty. Po naszej stronie jest nie tylko zdrowy rozsądek, którego szczególnie na Podhalu nie brakuje, ale też i dane naukowe i Pan Bóg w Trójcy Świętej Jedyny. Tak, nas świadomych obywateli jest z dnia na dzień coraz więcej. Znamy błędy Zachodu i nie będziemy ich powielać u nas. Czyż nie zostało dla nas napisane u wrót wawelskiej katedry:
Si deus nobiscum quis contra nos! (fragment Listu św. Pawła do Rzymian (8,31): Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?)
CZYTAJ WIĘCEJ:
wPolityce.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/716695-czarnik-w-teczowym-pudeleczku-jest-trucizna-dla-dzieci