W XX wieku politolodzy uzupełnili monteskiuszowski trójpodział o kolejny filar, nazywając go „czwartą władzą”. Tym mianem określili środki masowego przekazu, których zadaniem stało się monitorowanie działalności oficjalnych władz (ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej). Media zaczęły pełnić funkcję kontrolną, patrząc rządzącym na ręce i recenzując ich poczynania. Niekiedy chwaliły, niekiedy krytykowały, zawsze dawały jednak odbiorcom materiał przydatny w momencie kolejnych wyborów.
Wrogie przejęcie trzeciego sektora
W naszym stuleciu ów podział należałoby rozszerzyć o następny człon, którego istnienia Monteskiusz w XVIII wieku nie przewidywał. Chodzi o tzw. trzeci sektor, czyli organizacje pozarządowe. W założeniu są one przejawem żywotności społeczeństwa obywatelskiego, oddolnej spontanicznej działalności publicznej, mającej na celu pomnażanie dobra wspólnego. Ich funkcjonowanie powinno wpisywać się w zasadę pomocniczości, zwanej też subsydiarnością.
W praktyce w wielu przypadkach doszło jednak do wrogiego przejęcia trzeciego sektora. Okazuje się bowiem, że największymi sponsorami organizacji pozarządowych w skali globalnej są najbogatsi ludzie świata – potentaci tacy, jak Gatesowie, Rockefellerowie, Soros, Buffett i wielu innych, którzy za pomocą sieci swych fundacji finansują działalność setek NGO’sów na wszystkich kontynentach.
Każe nam się wierzyć, że owe tak hojnie dotowane organizacje reprezentują dążenia, aspiracje i plany zwykłych zatroskanych obywateli, a nie wspomnianych potentatów, którzy utrzymują je, zasilając strumieniem gigantycznych pieniędzy. W rzeczywistości są to struktury pełniące funkcję „soft power”, czyli narzędzia wywierania wpływu i kształtowania opinii. Wiele przykładów takiej użytecznej symbiozy między miliarderami a dotowanymi przez nich podmiotami, oddziałującymi na kulturę, edukację, prawo, a konsekwencji na świadomość obywateli, przedstawił Rafał Ziemkiewicz w swej książce „Strollowana rewolucja”.
Gdzie znikają obyczaje, tam wchodzi prawo
Nie jest przypadkiem, że wiele z tych organizacji w imię postępu i nowoczesności zajmuje się podważaniem tradycyjnych norm, zwyczajów i zasad społecznych jako balastu, którego trzeba się pozbyć na drodze ku upragnionej modernizacji. W sumie nic w tym dziwnego: ludzie wykorzenieni i pozbawieni naturalnych pewników są łatwiejszym materiałem do manipulacji, bardziej podatnym na wciąż zmieniające się mody. Jawią się więc jako idealni konsumenci, gotowi kupić każdy towar sprzedawany jako wyraz ich marzeń i aspiracji.
Tam, gdzie zanikają tradycyjne zwyczaje, regulujące do tej pory życie społeczne, muszą jako nowy regulator pojawić się przepisy prawa. Znakomicie opisał ów proces Patrick J. Deneen w swej książce „Dlaczego liberalizm zawiódł”. Pokazał, jak triumf myśli liberalnej, która niszczy porządek publiczny oparty na niepisanych zwyczajach (akceptowanych dotychczas przez ogół społeczeństwa), musi nieuchronnie prowadzić do hipertrofii prawa, rozrostu i mnożenia regulacji, kodyfikacji, przepisów, paragrafów, sankcji karnych itd.
To także obszar, w którym niezwykle aktywne są organizacje pozarządowe dotowane przez miliarderów i działające na szczeblu ponadnarodowym. Potrafią one roztoczyć opiekę nad „niezależnymi ekspertami” mającymi wpływ na treść oenzetowskich dokumentów, interpretację prawa międzynarodowego, ukierunkowanie orzeczeń sądów, ewolucję doktryn prawnych itd. Dzięki temu są w stanie narzucić obowiązującą agendę w wielu dziedzinach całym państwom.
Rekin zamienia się w plankton
W wielu krajach wspomniane NGO’sy działają wręcz jak grupy lobbystyczne wpływające na proces legislacyjny w ramach tzw. konsultacji społecznych czy prac w komisjach parlamentarnych. W takich przypadkach rekiny zamieniają się w plankton. Giganci skrywają się za siecią organizacji, które sprawiają wrażenie pluralizmu, różnorodności, a przede wszystkim reprezentatywności dla całego społeczeństwa, ale w kluczowych sprawach zawsze dążą do tego samego. Reprezentują rzekomo interes obywatelski, jednak w rzeczywistości działają na rzecz swych sponsorów.
Siła i znaczenie trzeciego sektora wynikają z ich legitymizacji – jako głosu społeczeństwa obywatelskiego, a więc woli aktywnej części ludu, która wyrażona jest w zaangażowaniu publicznym. Może to być jednak fałszywa legitymacja. Gdy wyszły na jaw informacje o tym, że przez lata z Moskwy płynął strumień pieniędzy dla licznych organizacji pozarządowych w Niemczech, które lobbowały za zamknięciem elektrowni atomowych, nikt nie pisał w komentarzach, że Putinowi leżała po prostu na sercu ochrona środowiska i kierował się jedynie pobudkami ekologicznymi. Mówiono wprost, że to korupcja, ukryty lobbing i agentura wpływu.
Dlaczego nie inaczej miałoby być w przypadku analogicznych organizacji utrzymywanych nie przez dyktatorów, lecz finansowych magnatów? Dlaczego mielibyśmy wierzyć w bezinteresowność i altruizm potentatów, którzy w branży biznesowej często dali się poznać jako agresywni i bezwzględni gracze, postępujący bez skrupułów wobec innych?
Warto więc może do naszej refleksji o funkcjonowaniu współczesnych społeczeństw wprowadzić pojęcie „piątej władzy”, niewybieralnej przez obywateli, niepodlegającej kontroli społecznej, a jednak wywierającej coraz większy wpływ na nasze życie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/703772-piata-wladza-czyli-monteskiusz-tego-nie-przewidzial