Czy polska szkoła stoi nad przepaścią? Takie pytanie pojawiało się często w dyskursie publicznym, szczególnie w okresach kolejnych zmian organizacyjnych i programowych szumnie nazywanych reformami. Niezależnie od tego kto je stawiał i kto w danej chwili dzierżył władzę, zawsze rozpoczynający naprawę stwierdzał: jesteśmy na krawędzi katastrofy, ale my tej katastrofie zapobiegniemy, my doprowadzimy, Polskę, Europę i świat do krainy pełnej szczęśliwości.
Jak takie deklaracje się kończyły się widzieliśmy niejednokrotnie. Jednocześnie obciążając wszelkimi grzechami i zaniedbaniami poprzedników, zwalnialiśmy się z jakiejkolwiek własnej odpowiedzialności, a przyjmując filozofię, że to oni – „reformatorzy” wiedzą lepiej rezygnowaliśmy z pogłębionej dyskusji o przyszłości.
Wydaje się, że dziś jest ostatni moment, aby zamiast narzekać oraz obciążać winą za wszystkie nieszczęścia decydentów, polityków i brukselskie elity Unii Europejskiej, wreszcie zastanowić się nad własnymi zaniechaniami, uderzyć się we własne piersi i w tej refleksji poszukać dróg do autentycznej naprawy narodowej oświaty.
Społeczność szkolną tworzą trzy podstawowe grupy: uczniowie, nauczyciele (w tym dyrektorzy) i rodzice.
Uczniowie za większość błędów i zaniechań psujących państwo są odpowiedzialni w stopniu niewielkim. Warto jednak nie zapominać, że część z nich w świetle prawa to ludzie dorośli, posiadający czynne prawa wyborcze, mający możliwość samodzielnego decydowania o wielu sprawach (np. o wyborze radnych i parlamentarzystów). Jednocześnie w czasach, gdy źródłem wiedzy coraz częściej staje się internet, a sztuczna inteligencja „puka” do drzwi dobrze byłoby, aby młodzi oceniali otaczający ich świat nie tytko z perspektywy szkoły, czy pozaszkolnej rozrywki, ale również z perspektywy depozytariuszy polskiej i światowej tożsamości. Godna pochwały troska o środowisko naturalne, gwarantujące przyszłość naszej planety to nie jedyne wyzwanie, na które powinni starać się odpowiedzieć. Wielu młodych potrafi łączyć nowoczesność z tradycyjnymi wartościami cywilizacji swoich rodziców i dziadków, ale często brakuje im wyraźnego odrzucenia patologii oraz troski o szeroko rozumiane dobro wspólne. Młodość nie zwalnia od odpowiedzialności nawet wtedy, gdy my dorośli (rodzice i nauczyciele) od tej odpowiedzialności nasze dzieci i uczniów zwalniamy, usprawiedliwiamy i często, wbrew rodzicielskiej miłości i nauczycielskim obowiązkom ją infantylizujemy.
Nauczyciele to ponad półmilionowe środowisko, mające decydujący wpływ na wybory i drogi życiowe swoich wychowanków, a tym samym na przyszłość kraju. Zdaję sobie sprawę, że wśród nich jest znacząca grupa rozumiejąca wyzwania, do których ten piękny zawód zobowiązuje. Ale jest również duża grupa, traktująca swoją pracę jako mniej czy bardziej wygodny sposób na życie. Głosu tych pierwszych na ogół nie słychać. Żądania i oczekiwania tych drugich, obciążanie za wszystkie nieprawidłowości i patologie, mające miejsce w szkołach tzw. „onych” z wielką satysfakcją wykorzystują różni pseudopolitycy, demagodzy, a często również, co smuci i niepokoi, działacze związkowi. W historii ostatnich trzydziestu pięciu lat był okres, gdy nauczyciele jako swoich naturalnych partnerów i sojuszników w procesie wychowania (a często również przedmiotowego nauczania) zaczęli traktować rodziców. Była to jedna z szans (według mnie jedyna) skutecznie odpowiadająca na wyzwania szkoły XXI wieku. Niestety szansa niewykorzystana. Nie szukam winnych, nie bronię rodziców, którzy po krótkim okresie aktywnego budowania partnerskich stosunków ze środowiskiem nauczycielskim coraz częściej przechodzą na pozycje roszczeniowe i krytykujące. Trzeba jednak zastanowić się, kto najbardziej do tej patologii się przyczynił. Czy mimo wszystko za brak zrozumienia, że szkoła to nie tylko nauczyciele i uczniowie (świadomie wymieniam te dwa środowiska w takiej kolejności) w większym stopniu niż przeciętni rodzice odpowiadają oświatowi decydenci, dyrektorzy szkół i nauczyciele.
Podkreślam jednocześnie, że rodzice również nie są bez winy. Po okresie, gdy czuli się za szkoły własnych dzieci, a nawet za cały system oświaty współodpowiedzialni, coraz częściej stają się grupą żądającą i w imię źle pojętej nowoczesności burzą model szkoły odwołującej się do wielowiekowych doświadczeń i polskiej tradycji.
Kierując niniejsze uwagi i propozycje głównie do środowiska szkolnego nie wolno zapominać o milionach Polaków, których dzieci są dorosłe oraz o tych, którzy jeszcze dzieci nie mają lub z różnych powodów mieć nie będą. Przecież ich los również zależy od młodego pokolenia, od poziomu wykształcenia i wychowania dzisiejszych nastolatków, którzy za kilka lat będą decydowali o przyszłości kraju. Jako polscy obywatele mają oni prawo, a nawet obowiązek uczestniczenia w debacie na temat polskiej oświaty. Koniecznie trzeba ich do niej zaprosić. Skorzystać z rad i doświadczenia osób starszych oraz energii i zapału przyszłych rodziców.
Ponieważ celem tego artykułu nie jest krytyka, a jedynie próba zwrócenia uwagi na liczne zagrożenia chciałbym zaznaczyć, że głęboko wierzę w szanse, jakie się przed społeczeństwem pojawiają. Stworzenie oświaty na miarę wyzwań XXI wieku ciągle jest możliwe, ale żeby to osiągnąć konieczna jest głęboka i uczciwa refleksja nad stanem obecnym, prowadząca do partnerskiej współpracy wszystkich mieszkańców kraju, w tym przede wszystkim bezpośrednich uczestników życia szkolnego: uczniów, nauczycieli, rodziców, polityków, pracowników administracji (rządowej i samorządowej) oraz coraz liczniejszych organizacji pozarządowych.
Słowa kanclerza Jana Zamoyskiego: takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie nigdy w historii Polski nie były tak aktualne jak dziś. Jeśli o nich zapomnimy za kilkanaście lat młodzi Polacy zamiast jeździć na studia do Oxfordu będą zbierali szparagi w Niemczech, a Polska stanie się peryferyjnym krajem Europy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/695274-wszyscy-jestesmy-odpowiedzialni