Telewizyjne funkcjonowanie wielu profesorów jest znacznie częściej powodem do żartów niż do poważnych przemyśleń.
Profesorowie nauk społecznych to w Polsce szczególna grupa. Nie ma bowiem innych utytułowanych przedstawicieli polskiej nauki, którzy tak często dostarczaliby dowodów, iż ich „wiedza” nie różni się od przemyśleń przeciętnego przechodnia, a nawet różni się na niekorzyść. Mniej ważne jest przy tym ich polityczne zaangażowanie, zwykle po „słusznej” stronie. Ważniejszy jest potworny wręcz banał czy trywialność tego, co niektórzy z tych utytułowanych mówią. Największą areną prezentacji profesury jest TVN (szczególnie TVN 24). I nie jest to prezentacja, z której zapraszani powinni być dumni.
Najnowsze odkrycie w naukach społecznych (przynajmniej moje) to prof. Agnieszka Kasińska-Metryka, od ośmiu lat dyrektor Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, wielce utytułowana politolog. Wysłuchawszy jej przemyśleń w TVN 24 można zwątpić, czy prowadzi ona jakieś badania naukowe i czy cokolwiek z nich wynika. Jasne, że w telewizji nie używa się całego naukowego wyposażenia i aparatu, jednak można oczekiwać choćby śladów kompetencji i intelektualnej przenikliwości wymaganej od naukowca. Wypowiedzi w stylu refleksji na imieninach u cioci Kloci niespecjalnie do naukowca pasują. I przynajmniej wśród młodych ludzi mogą budzić wątpliwości, kto ich uczy i czy taka nauka ma w ogóle sens.
Prof. Agnieszka Kasińska-Metryka nie jest żadnym wyjątkiem. Publiczne, szczególnie telewizyjne funkcjonowanie wielu utytułowanych przedstawicieli nauk społecznych jest znacznie częściej powodem do żartów niż do poważnych przemyśleń. A właściwie powinno być powodem pewnej konsternacji. Jeśli bowiem nauka polega na wypowiadaniu wyłącznie banałów, to coś z nią jest nie tak. Wtedy bowiem autorytet nauki jest tylko zasłoną, by trywializmy nabrały wagi i znaczenia, choć to kompromitujące i dla polskiej nauki, i dla poszczególnych naukowców. Opinia publiczna może oczekiwać, że jeśli ktoś jest „belwederskim” profesorem (czy choćby doktorem habilitowanym), to musi mieć stosowną wiedzę i kompetencje. I można go poważnie traktować, a jego wypowiedzi mają jakiś wymiar odkrywczości czy oryginalności. Od trywializmów są tabuny różnych samozwańczych komentatorów i ekspertów. A te trywializmy są wręcz zmorą polskiego życia publicznego. Chyba nie po to ktoś zostaje profesorem, żeby potem nie dać nawet cienia dowodu, iż posiada profesorskie kompetencje. W tym kontekście występowanie w TVN nie promuje profesorów, tylko stwarza im optymalne warunki kompromitowania się i ośmieszania.
Można wpaść w skrajne zdumienie, że liczni utytułowani prawnicy uprawiają ten sam zawód, co na przykład prof. Ryszard Piotrowski, który w przepisach konstytucji i ustaw nie znajduje niczego, co uzasadniają jego koledzy z branży. Oni znajdują to, czego w przepisach wcale nie ma. A już szczytem jest to, że profesorowie różnych dziedzin nauki popierają i uzasadniają dziejące się bezprawie, a nawet nawołują do zemsty, odwetu i represji.
Nie powinno się przyzwyczajać opinii publicznej do tego, że profesorowie wręcz demonstracyjnie łamią etos i powinności uczonego. Nie do przyjęcia jest to, by ludzie formalnie najlepiej wykształceni akceptowali rozwiązania siłowe, a wręcz rewolucyjną przemoc. A jeśli robią to profesorowie funkcjonujący w roli autorytetów, jak Ewa Łętowska, Adam Strzembosz czy Andrzej Zoll, to jest już bardzo źle. Opinia publiczna może zwątpić, na czym polegają naukowe kompetencje m.in. Magdaleny Środy, Radosława Markowskiego, Jana Hartmana, Bogdana De Barbaro, Andrzeja Friszkego, Jerzego Kochanowskiego, Stanisława Obirka, Andrzeja Romanowskiego, Janusza Majcherka czy Andrzeja Rycharda.
Odwołując się do kategorii Juliena Bendy, francuskiego pisarza i filozofa, można by mówić o „zdradzie klerków” (esej pod takim tytułem Benda opublikował w 1927 r.). „Obowiązkiem klerka zawsze było nadawać najwyższą wartość myśli bezinteresownej, wolnej od wszelkiego dążenia do osiągnięcia praktycznych wyników” - pisał Julien Benda. To oczywiście utopia i ideał, ale obecne zachowania klerków profesorów nawet nie mają takich ambicji. Jak w czasach Gomułki, tak w czasach Tuska liczni profesorowie powołanie dla siebie widzą w sterowaniu polityką, a nie jej analizowaniu. I nie stronią od politycznych namiętności, często przechodzących w polityczne sekciarstwo. Chodzi o to, co Benda nazwał „igraniem z namiętnościami politycznymi”, o zastąpienie chłodnej analizy skrajnymi emocjami, a nawet nienawiścią. A nawet jeśli tego nie robią, to swoim uświęceniem skrajnego banału odstręczają od obywatelskiej aktywności. A razem z nimi ich ulubiona stacja – TVN.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/693337-tvn-zaprasza-profesorow-ktorym-pozwala-sie-kompromitowac