Z tego się już nie podniesiemy. Polska znów na szarym końcu! Według szacownego grona Europejskiego Forum Parlamentarnego na Rzecz Praw Seksualnych i Reprodukcyjnych (nazewnictwo nie gorsze jak za Lenina, w skrócie by brzmiało: EuFoPaRPSiR, choć w UE skracają do EPF) Polska zajęła ostatnie miejsce w rankingu dostępności antykoncepcji w Europie. Martwią się autorki „Krytyki Politycznej”, „Wysokich Obcasów” i „Vogue Polska”, bo znowu w Europie się z polskiej ciemnoty śmieją. Niecały miesiąc temu, w „Walentynki” opublikowano więc kolejną edycję „Atlasy antykoncepcji”, w której na podstawie opracowanych przez specjalny zespół wartości wyliczono niezbicie, że Polska ma najmniej punktów z Europy, będąc w tyle nawet za Węgrami czy Armenią, zaś taka Białoruś, Albania czy Mołdawia (o Szwecji czy Luksemburgu nie wspominając) to już prawdziwy Zachód.
W tym roku o tyle jest nadzieja, że w projekcie o zasięgu międzynarodowym brała udział najprawdziwsza Polka, Antonina Lewandowska z Fundacji FEDERA.
I o co autorom tego projektu chodzi? Nie jest żadną tajemnicą ani żadną niezwyczajnością, że będące najpopularniejszym środkiem antykoncepcyjnym prezerwatywy są do kupienia w Polsce - tak jak i gdzie indziej - wszędzie. W każdej aptece, w byle sklepie spożywczym, w kioskach, w marketach, drogeriach, na stacjach benzynowych - wszędzie, w dodatku zazwyczaj przy kasie, rzuca się w oczy szereg kwadratowych pudełek tej i owej marki - ślepy by nie zauważył.
Czy więc polskie feministki, chcą dodatkowych straganów, automatów, zawieszania prezerwatyw na co drugim drzewie, by w rankingu Polska prześcignęła choć Cypr, albo choćby i państwo Viktora Orbana?
Oczywiście nie - rozległa tabelka załączona do atlasu antykoncepcji tłumaczy, że furda tam lateksowe środki, chodzi o hormony, pigułki, kupowanie tegoż bez recepty, brakuje - uwaga - powszechnego publikowania informacji gdzie i jakie tabletki kupić, za ile i jak szybko. Nie chodzi bowiem o antykoncepcję, ale o konkretne środki, bo przecież nie tylko producent lateksu chce zarobić nad Wisłą, laboratoria nie po to ładują do małych kapsułek hormony, by omijało to szerokim łukiem czterdziestomilionowy kraj, gdzie tyleż można by tego sprzedać!
Kolejna unijna instytucja (EuFoPaRPSiR) jest nie gronem realizującym jakiś postulat dla ludności, ale zwyczajną tubą dla lobbystów rozmaitej farmakologii. I jeszcze ta terminologia! A tak atakowano profesora Wojciecha Roszkowskiego gdy ostrzegał przed traktowaniem potomstwa jako „reprodukcji”, a tu, proszę, oficjalna nazwa odnosi się do tego mało człowieczego terminu.
Z panią Antoniną nie udało się jednak skontaktować. Być może przestraszyła się deklaracji, że pytający przyznaje się do konserwatywnych poglądów i chce zapytać dlaczego w tej antykoncepcji nie chodzi o antykoncepcję w ogóle tylko o konkretnych producentów, którym państwo miałoby jeszcze dopomagać reklamami, propagandą w szkołach i pewnie jeszcze dopłatami dla uczestniczek lempartowych marszów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/683772-dramat-polskich-feministek-malo-im-prezerwatyw