Powiedzieć, że „Gazeta Wyborcza” popełniła straszny błąd publikując tekst swojego już byłego publicysty Marcina Kąckiego, w którym ten przyznał się do złego traktowania kobiet, to jak nic nie powiedzieć.
Publikacja tego tekstu była, przede wszystkim, oddaniem głosu człowiekowi, który, jak wszystko na to wskazuje, dopuścił się poważnych przestępstw wobec kilku kobiet. Zamiast pozwolić się wypowiedzieć ofiarom, GW postanowiła w pierwszej kolejności upublicznić punkt widzenia sprawcy.
Tekst Kąckiego pod tytułem „Moje dziennikarstwo - alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem”, może być napisany nieźle stylistycznie, ale w istocie jest on próbą usprawiedliwienia przed opinią publiczną niewłaściwego zachowania wobec kobiet. Fakt, że taki tekst opublikowała gazeta szczycąca się szczególną wrażliwością na kobiety i ich prawa, i przedstawiająca się jako medialne wsparcie dla ruchu #MeToo, jest dowodem na straszliwą hipokryzję, jaka panuje w tym środowisku.
Twierdzenia, że w „procedurze” redakcyjnej doszło do błędów i że Kącki przed publikacją tekstu przemilczał niektóre oskarżenia kobiet pod jego adresem, nie brzmią przekonująco. Każdy, kto przeczytał ten tekst, może jasno zobaczyć, że autor przyznaje się w nim do poważnych krzywd popełnionych wobec kobiet. Mimo to redakcja taki tekst opublikowała, bez żadnych wyjaśnień. Reputacja Kąckiego była ważniejsza niż odczucia ofiar.
Jest teraz bardzo łatwo wykorzystać całą sytuację do uderzenia w środowisko Wyborczej. Co prawda, takie uderzenie byłoby kompletnie uzasadnione. Każdy, kto przeczyta tekst Kąckiego, zobaczy, że jest to niezwykle utalentowany dziennikarz, ale też człowiek głęboko, głęboko nieszczęśliwy. Oczywiście nie należy sądzić, że jego stan psychiczny i emocjonalny stanowi usprawiedliwienie dla tego, co zrobił.
Kondycja środowiska
Jednak ten wypadek jest w pewnym sensie wyznacznikiem nie tylko jego indywidualnej historii życia, ale także środowiska, w którym pracował i kształtował się.
Natomiast, dobrze by było, gdyby cała ta sytuacja stała się okazją do refleksji nad niektórymi zjawiskami zachodzącymi w naszym społeczeństwie. Co więcej, ta sytuacja mogłaby być nawet okazją do autorefleksji w samej „Wyborczej” oraz bliskich jej środowiskach.
Tekst Kąckiego pokazuje, że w tych środowiskach seks jest po prostu traktowany jako sposób na relaks i ucieczka od rzeczywistości. Relacja z drugą osobą sprowadza się do pewnego rodzaju eskapizmu, takich jak alkohol lub narkotyki. I to nie jest tylko problem Kąckiego, to problem lewicowo-liberalnego środowiska, które popiera takie podejście do relacji seksualnych z drugim człowiekiem, a nawet widzi w tym sposób na wyzwolenie. A to jest kłamstwo, wielkie kłamstwo. Takie podejście do seksualności nie wyzwala, a raczej zniewala zarówno mężczyznę, jak i kobietę. Zwłaszcza kobiety, które w takim świecie często padają ofiarą niekontrolowanej męskiej zależności, która sprowadza je do roli obiektu seksualnego.
Jak środowisko medialne, które nieustannie wychwala promiskuityzm i niekontrolowaną seksualność, może rozpoznać sytuację, w której ta „wolność” staje się dla ludzi ciężarem i sprawia, że czują się źle i czynią innym złe rzeczy? To są prawdziwe, głębsze wymiary hipokryzji sytuacji z Marcinem Kąckim.
Nie próbuję tu moralizować i nie twierdzę, że wykorzystywanie seksualne drugiej osoby istnieje tylko w kręgach lewicowo-liberalnych. Rzeczywistość już dawno pokazała nam absurdalność takich twierdzeń. Myślę jednak, że dla wszystkich, którzy chcą naprawdę ograniczyć w polskim społeczeństwie przestępczość wykorzystywania seksualnego i przymusu, dobrze byłoby zrozumieć, że istnieją pewne ideologie, które po prostu zachęcają ludzi do takich zachowań.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/677833-glebsze-wymiary-hipokryzji-w-sprawie-marcina-kackiego