„Rodziny z dziećmi, wykształcona Afganka, ciężarna kobieta - osoby takie, jak w filmie Holland, są na granicy wyjątkami” - pisze na łamach „Gazety Wyborczej” Małgorzata Tomczak. Dziennikarka przyznaje, że tworzony przez lewicowo-liberalne media obraz sytuacji na granicy z Białorusią nie jest do końca prawdziwy, a dzieła takie jak film Agnieszki Holland nie mogą być traktowane jako „dokumentalny” zapis wydarzeń.
Sytuacja na granicy oczami lewicowo-liberalnych mediów
W ciągu dwóch ostatnich lat media typu „Gazeta Wyborcza”, OKO.press czy TVN24 częstowały nas głównie obrazami sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, które można streścić w sposób następujący: biedni uchodźcy, ciężarne kobiety i dzieci wypychane do lasów przez złych funkcjonariuszy Straży Granicznej, służących rasistowskiemu „reżimowi” PiS.
A po dwóch latach, gdy sytuacja jest diametralnie różna - powstała zapora, a choć nie ustaje presja na granicę, to prób jej nielegalnego przekroczenia jest mniej niż w okresie, gdy zabezpieczenia nie było, a co więcej - istnieje realna możliwość, że w Polsce wkrótce będzie rządzić inne środowisko polityczne, które często w sprawie sytuacji na granicy przyjmowało narrację zgodną z narracjami aktywistów i wymienionych na początku mediów, na łamach „GW” ukazuje się tekst, którego autorka przyznaje, że lewicowo-liberalne media nie chciały ani widzieć, ani prezentować prawdziwego obrazu wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Przyznaje, że wśród osób próbujących z Białorusi przedostać się do Europy więcej jest młodych mężczyzn niż ciężarnych kobiet i dzieci, że wielu z nich to nie uchodźcy, ale migranci ekonomiczni, ich celem często nie jest Polska, lecz kraje UE, w których „socjal” jest lepiej rozwinięty. Wreszcie - że procedury i działania funkcjonariuszy służb granicznych są w wielu krajach Unii Europejskiej takie same, jak w Polsce, tyle że w tych krajach władzy nie sprawują rządy prawicowe.
„Nic tu się nie klei”
W długim tekście Małgorzata Tomczak opisuje dwie skrajne narracje na temat sytuacji na granicy i przyznaje, że ta prezentowana przez „jej” środowisko (oprócz „GW” publikuje m.in. w OKO.press czy „Newsweeku”, pomagała też w ośrodkach dla uchodźców) również jest obliczona na wywołanie emocji.
W rozmowach z aktywistami wielokrotnie podważałam sens utrwalania takiej narracji. W odpowiedzi słyszałam, że asymetria dyskursu władzy zmusza nas do działania, w którym kategorie obiektywizmu i prawdy nie mają zastosowania. Komplikowanie perspektywy i zasada pluralizmu to „prawdopośrodkizm”. „Sytuacja jest wojenna”, rzecznictwo praw człowieka jest w wiecznej defensywie; musimy zewrzeć szeregi i walczyć jak najskuteczniej. Społeczeństwo obrazkowe jest bombardowane obrazami agresywnych migrantów – musimy więc odpowiedzieć równie mocnym i prostym przekazem
— pisze.
Serwowanie odbiorcom przefiltrowanego i podmalowanego obrazu rzeczywistości (paternalistycznie zakładając, że całości nie udźwigną) działa, dopóki nikt nie zechce podejść bliżej. Co, jeśli po obejrzeniu filmu Holland ktoś pojedzie na granicę, gdzie zamiast rodzin z dziećmi zobaczy faktyczny obraz szlaku migracyjnego – młodych chłopców niczym z okładek prawicowych mediów? Albo obejrzy w mediach społecznościowych sceny z przecinania płotu brzeszczotem i podważania łomem, a potem bieg do samochodu (z ikonką „ogień” i podpisem „game”). Lub te z przebiegania mostu na Odrze z podpisem „Inwazja na Niemcy” i podkładem z arabskiego rapu?
— zastanawia się.
Prawicowa narracja chętnie powieli i wyolbrzymi takie obrazy. A ta aktywistyczna, zamiast je tłumaczyć, będzie je ukrywać, albo podkreślać, że „to tylko prawicowa propaganda”. A co stanie się, gdy my je sami zobaczymy - a zobaczymy ich więcej niż bezbronnych kobiet i dzieci? Zapewne wywołają dysonans poznawczy, który będziemy chcieli jakoś zredukować. Może uznamy, że „dobro sprawy” tego wymagało, bo narracja wzbudzająca empatię ma szczytny cel, a ta strasząca i dehumanizująca ludzi jest po prostu obrzydliwa. Ale wydaje mi się, że nie jesteśmy tak elastyczni i empatyczni. Może poczujemy się oszukani i to podwójnie – bo narracja, która miała odkłamywać tamtą, okazała się jeszcze bardziej nieprawdziwa. A może po prostu stwierdzimy, że to zbyt skomplikowane, nic tu się nie klei, a takich tematów lepiej się unika
— podkreśla dziennikarka.
Aktywiści jako „półbogowie”
W dalszej części tekstu Tomczak zwraca uwagę, że dziennikarze oraz inni twórcy (tak jak Agnieszka Holland w filmie „Zielona Granica”) bezkrytycznie powielają narrację aktywistów. W początkowej fazie kryzysu dziennikarze nie mieli dostępu do strefy przygranicznej.
Minęły już jednak dwa lata. Zmieniła się i sytuacja na szlaku, i nasza (również aktywistów) o niej wiedza, a narracja pozostała ta sama. Od kilku miesięcy zastanawiałam się nad mechanizmami, które sprawiły, że dziennikarze i inni twórcy po prostu podążają za dyskursem aktywistów, nie podważając go, nie weryfikując informacji i tworząc przez to narracje często nielogiczne, a czasem po prostu nieprawdziwe. Zastanawiałam się nad tym, dlaczego sama napisałam tyle tekstów „w duchu aktywistycznym”, na początku z pełnym przekonaniem, a dopiero potem z rosnącym poczuciem ambiwalencji i zdezorientowania
— pisze dziennikarka.
Doszłam do wniosku, że ten mechanizm dość dobrze opisuje teoria „cultural (cognitive) capture”, opisująca, jak podmioty, które mają „patrzeć na ręce” danym grupom interesu, wskutek m.in. lobbingu zaczynają przyjmować ich punkt widzenia jako własny
— dodaje.
Aktywistów pracujących na granicy i piszących o niej dziennikarzy łączy poczucie przynależności do szeroko rozumianej bańki lewicowo-liberalnej, chęć przeciwstawienia się narracji rządu i prawicowych mediów czy postrzeganie siebie jako osoby wrażliwej, otwartej i „chcącej zrobić coś dobrego”. Chcemy jak najbardziej odróżnić się od brunatnej TVP, zająć słuszne miejsce w pojedynku dobra i zła
— wskazuje.
Tomczak zwraca uwagę, że relacje dziennikarzy piszących o sytuacji na granicy z aktywistami zacieśniają się wskutek wspólnego spędzania czasu (liczne rozmowy, towarzyszenie podczas interwencji, nocowanie w domach aktywistów), jednak chodzi przede wszystkim o to, że aktywiści cieszą się statusem tych, którzy ratują ludzi, a przez to - „niepodważalnym autorytetem”.
To bohaterowie, półbogowie, „sprawiedliwi”, a relacji takich osób się nie kwestionuje
— podkreśla.
„Były prośby o pominięcie pewnych faktów”
Co więcej, autorka tekstu w „GW” sama przyznaje, że dziś swoje teksty w lewicowo-liberalnych mediach z początkowej fazy kryzysu na granicy uważa „w dużej mierze za nieprawdziwe”, a co więcej - że w redakcjach próbowano sugerować Małgorzacie Tomczak, aby pisała bardziej „pod tezę”
Były prośby o pominięcie pewnych faktów; delikatne dodanie innych, zasugerowanie czegoś, by polepszyć wymowę tekstu: Czy nie mogłabym wyciąć zdania, że migrant był zamożny i zapłacił 12 tysięcy euro za podróż? Przecież to młyn na wodę dla prawicy. Czy mogłabym usunąć ten akapit? Może zaszkodzić ruchowi pomocowemu. Wyjście poza czarno-białą narrację? Dzieje się zło, nie ma sensu arendtyzować. Coś jest po prostu ciekawe? Zawodowy egoizm, nieetyczne dziennikarstwo. Obiektywizm? Na granicy sytuacja jest wojenna. Rozdział aktywizmu i dziennikarstwa? A czy byłabyś jak ten fotograf w Sudanie, przyglądający się umierającemu dziecku?
— wspomina.
Opisuje również przypadek 4-letniej Eileen - dziewczynki, która miała posłużyć jako potwierdzenie narracji, że polskie służby pozwalają dzieciom „umierać w lesie”, a jak się okazuje, Eileen nawet nie istniała, co więcej, jak pisze dziennikarka „GW”, według jej wiedzy nie ma jak na razie udokumentowanych przypadków śmierci dzieci na granicy.
Dziś wiemy, że Eileen nie istniała. Była to jedna z opowieści, którą usłyszeli aktywiści i przekazali dalej. Odbiła się szerokim echem i stanowiła ważną część narracji o „dzieciach umierających na granicy”, którą utrwala teraz „Zielona Granica”; na przykład podczas wyborczej debaty o dzieciach umierających na granicy mówiła Joanna Scheuring-Wielgus
— wskazuje.
Wydaje mi się, że nie wiemy o żadnym udokumentowanym przypadku śmierci dziecka na polskiej granicy. Nie oznacza to oczywiście, że takich nie było, chociażby po drugiej stronie granicy i że nie powinniśmy mówić o takim ryzyku – ale póki co dyskutowaliśmy z wielkim oburzeniem o dziecku, które nie istniało
— podkreśla.
Dziennikarka zwraca uwagę, że wszyscy zaangażowani w sprawę doskonale wiedzą, iż najlepiej na empatię działają właśnie dzieci, co jest skrzętnie wykorzystywane czy to przez przemytników, czy to przez samych migrantów, proszących aktywistów o pomoc, ubranka czy zabawki dla dzieci, których… nie było. Te, które pojawiły się faktycznie, nierzadko były przymuszane przez rodziców, aby prosiły wolontariuszy i aktywistów np. o „buty dla rodzeństwa”.
Po dwóch latach pisania o migracji i kryzysie na granicy nie mam wątpliwości, że jesteśmy w procesie wytwarzania fałszywej wiedzy. Jej elementami są zwykłe fake newsy, jak historia Eileen; liczne przeinaczenia na poziomie samych faktów, ich przyczyn czy interpretacji; uparte pokazywanie wybranych fragmentów rzeczywistości i zupełne pomijanie innych
— ocenia.
W podsumowaniu Tomczak podkreśla, że do problemu migracji, który, jak zwraca uwagę, jest jednym z najpoważniejszych wyzwań XXI w., nie należy przykładać „szablonu” Holokaustu, jak to się często zdarza w narracji aktywistów.
Pozorne pytania: „czy naprawdę chcemy, by w lesie umierały dzieci, bo Polska odmawia im prawa do ochrony?”, lub „Czy chcemy powtórzyć Zagładę – obojętnością, denuncjowaniem, wywożeniem ludzi ich na śmierć?” nie służą niczemu, oprócz utwierdzania się w fałszywym poczuciu moralnej wyższości własnej bańki. Nieregularnej migracji nie da się zamknąć w kategoriach „walki dobra ze złem” i w holocaustowych skryptach, odpowiedzią na nią nie jest „po prostu przestrzeganie obowiązującego prawa”
— ocenia, dodając, że sytuacji na granicy polsko-białoruskiej nie rozwiążemy jak w filmie „Zielona Granica” - przepuszczając ciężarówki przemytnika do Niemiec, ponieważ zawsze będą narastały te „prawdziwe dylematy”.
Czy zapowiada się jakaś zmiana narracji „Gazety Wyborczej”?
aja/Wyborcza.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/671305-cud-na-czerskiej-zaskakujacy-tekst-o-sytuacji-na-granicy