Obserwuję reakcje na wiadomość o śmierci prof. Wandy Półtawskiej.
Wiele jest skandalicznych i porażających, ale muszę przyznać, że, niestety nie zaskakują. W zasadzie można było się spodziewać, że śmierć tej silnej i dumnej kobiety wywoła szaleństwo, które bez przesady możemy określić jako diaboliczne.
Głównym problemem, jaki ten świat miał z panią profesor (a także z jej przyjacielem św. Janem Pawłem II) jest to, że opisała go takim, jakim jest. Nie upiększyła go, ale też z niego nie zrezygnowała. Dla niej zło było złem, a dobro dobrem. I to takie Dobro, dla którego warto oddać wszystko, absolutnie wszystko. Prof. Półtawska była symbolem tej wiary, z powodu której – jak to określił kiedyś Joseph Ratzinger – warto wstawać każdego ranka i walczyć.
I nie chodzi tu o to, by ci, którzy ją szanowali, widzieli w niej jakąś doskonałą katolicką „wonderwoman”. Ci, którzy nas o to oskarżają, nie doceniają katolickiej racjonalności i wrodzonej naszej wierze świadomości ograniczeń natury ludzkiej.
Życie jako świadectwo
Życie Półtawskiej było świadectwem, że człowiek nawet w najgorszych warunkach życia może pozostać wierny Prawdzie i że ta Prawda nadaje mu sens i kierunek.
Tego właśnie świat nie może jej wybaczyć – tej wierności Prawdzie. A ta nie jest „nowoczesna”. Ma coraz mniejsze znaczenie także w Kościele katolickim, przynajmniej w jednej jego części.
Czy jednak śmierć Wandy Półtawskiej rzeczywiście jest „końcem epoki”, jak głoszą dziś niektórzy?
Głęboko wierzę, że nie. Z bardzo prostego powodu.
Prawda, o której mowa jest większa od wszystkich tymczasowych okoliczności społecznych czy politycznych.
I przeżyje każdą z nich. Dzięki takim osobom jak Wanda Półtawska. To postacie, które wciąż żyją wśród nas.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/668896-poltawska-kobieta-ktora-mowila-prawde-o-zyciu-i-milosci