„Problemem nie jest, jak chce Lewica, brak dostępu do aborcji, ani też brak warunków wystarczajacych do utrzymania dzieci. To kwestia kulturowa. Dzieci są po prostu nielubiane, postrzegane jako przeszkoda w samorealizacji, coś co kosztuje, zabiera czas” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce posłanka Elżbieta Zielińska (PiS), politolog i mama trójki dzieci, oceniając rządowy plan podwyższenia świadczenia 500+ i niską dzietność w Polsce.
wPolityce.pl: Sejm podczas rozpoczętego dziś posiedzenia zajmie się projektem zwiększającym świadczenie 500+ do 800 zł. Jak Pani – jako polityk, a przede wszystkim mama trójki dzieci – ocenia tę zmianę i program wspierający w ten sposób dzietność w Polsce?
Elżbieta Zielińska: Oceniam bardzo dobrze. To nie jest program socjalny, ale powszechny, przeznaczony dla każdego dziecka. To sygnał polityki państwa, że każde dziecko w Polsce jest bardzo ważne i mile widziane. To pokazanie, że szanujemy trud rodzicielski.
Nieodzowne jest stworzenie nie tylko realnego wsparcia, ale może przede wszystkim dziś klimatu do dzietności w Polsce w momencie, gdy o rodzinie mówi się wiele negatywnych rzeczy, traktuje się dzieci jak zło konieczne, mówi się, że lepiej jest mieć psiecko, niż dziecko. Tymczasem każdy nowy obywatel jest dla państwa nieocenionym dobrem.
Skąd więc niechęć do tego programu? Ostanie badania CBOS wskazują że podwyższenie 500+ do wysokości 800 zł popiera połowa badanych a 46 proc. jest mu przeciwnych, głównie w przedziale 18-24 lat.
To kwestia kulturowa. Dziś stawia się wygodę własną, swoje potrzeby ponad wszystko. Możemy mówić o promowanym dziś egoizmie. Druga sprawa – w mainstreamie powszechne jest przekonanie, że rodzina jest pasożytem. To wychodzi we wszelkich dyskusjach o programach rodzinnych, ale nie tylko. Przy każdej medialnej informacji o rodzinnej tragedii mamy wysyp hejtu w stronę rodziny, że „daliśmy tym pasożytom pieniądze na alkohol”. Zresztą to jest narracja Donalda Tuska. Wystarczy przypomnieć, co mówił o elektoracie Prawa i Sprawiedliwości, że „chleją, biją swoje dzieci, biją kobiety i pracą się nie zhańbili!”, i że przeżerają pieniądze Polaków.
Tymczasem Centrum im. Adama Smitha wyliczyło, że każdy pojedynczy, nowy obywatel to szacunkowo przychód PKB 11,5 mln zł. Dlatego – to, co mówi PiS – trzeba tłumaczyć, że dzieci, to nie jest tylko koszt, ale wielka inwestycja. Inwestujemy w dobro naszego kraju, w dobrą koniunkturę. Zysk idący za dzieckiem, to zysk całego społeczeństwa. I tak winniśmy na to wsparcie 800+ patrzeć.
Większość młodych ludzi w miastach nie ma dzieci, a próbuje się odwracać kota ogonem, że bezdzietność to prawo, którego należy bronić. Ostatnio nawet słyszeliśmy o krytyce twierdzenia, że ktoś chce być dziadkiem. Nikogo do posiadania dzieci się nie zmusza, ale warto mieć świadomość, że wszyscy na tym zyskują.
To, że młodzi ludzie tak, a nie inaczej, patrzą na sprawę wspomagania rodzin w kierunku dzietności, jest dla mnie bardzo przykre. Myślę, że nie zdają sobie sprawy z wagi dzietności dla naszego państwa. Tak samo nie zdają sobie sprawy z kosztów wiążących się z posiadaniem i wychowywaniem dzieci. Może stąd to niezrozumienie dla 800+. Jestem przekonana, że kiedy sami zostaną rodzicami – docenią tę pomoc i będą za nią wdzięczni. W co mamy inwestować, jeśli nie w rodzinę? To w pełnym tego słowa znaczeniu inwestycja w przyszłość!
Wspomniała Pani o „psiecku”, kiedy w rodzinie miejsce dziecka - jako członek rodziny - zajmuje pies. Jesteśmy na froncie walki ideologicznej?
W pewien sposób tak. Tworzy się model nowego człowieka przenikniętego egoizmem, nie patrzącego w przyszłość - i mu się hołduje. To, że znacznie za czasu rządów Prawa i Sprawiedliwości poprawił się los zwierząt, także trzeba odnotować. Jednak zwierzę jest zwierzęciem, nie człowiekiem. I nie powinniśmy mylić tego porządku. Mówienie o psiecku, to okazywanie małemu człowiekowi, jakim jest każde dziecko, pogardy.
Opozycja nie może zarzucić PiS-owi, że nie inwestuje, i to bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, w rodzinę. Jednocześnie ta inwestycja w „inwestycję” przynosi mizerne skutki. Dlaczego tak się dzieje?
Niedawno, w mainstreamowych mediach, ukazał się bardzo ciekawy raport „Kraj bez dzieci”, a w nim – klarownie wskazane powody, dla których młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci. I okazuje się, że to nie były ani powody podawane przez Lewicę, jak brak dostępu do aborcji, ani też nie był to brak realnych warunków do życia i utrzymania dzieci. To były powody kulturowe.
Okazało się, że dzieci są po prostu nielubiane, postrzegane jako przeszkoda w samorealizacji, coś co kosztuje, zabiera czas. Wiele osób może mieć dzieci, ale nie chce mieć dzieci, ponieważ ich nie lubi. I to staje się wręcz modne.
Stąd może najważniejsza jest dziś dobra atmosfera wobec rodziny, nie tworzenie złych stereotypów. Powinniśmy mieć świadomość, że nie jest obojętne to, jak mówimy o dzieciach, jak mówimy o rodzinie. To przenosi się na młode pokolenie. Musimy także w tej sferze kultury o dzietność zawalczyć.
Co Pani sądzi o pomysłach uzależnienia wypłaty 800+ od różnych czynników: wysokości zarobków, od tego, które to jest dziecko itp.?
Nie idźmy w tę stronę. Jest współcześnie tyle modelów rodziny, tyle przypadków, wariantów rodzin mających mniej lub więcej dzieci, rodziny pełne i rozbite, z osobami niepełnosprawnymi itd., że jeśli zaczniemy to wszystko badać, brać pod uwagę wielość wariantów i różnicować wysokość wsparcia – koszt tej całej operacji, sama biurokracja, kosztować nas będzie nie mniej, niż samo to wsparcie rodzin. Nie ukrywajmy, że te 500 czy 800 zł nie pokrywa kosztów związanych z utrzymaniem dziecka. To wsparcie potrzebne jest każdej rodzinie. Wszystkie szczegóły są oczywiście do ustalenia, ale ważny jest wymiar symboliczny, gdzie państwo pokazuje, że wspiera każdą rodzinę, która decyduje się na dzieci.
Rozmawiał Radosław Molenda
CZYTAJ TAKŻE:
— Minister Maląg: Polityka prorodzinna jest sercem polityki społecznej PiS
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/653586-wywiad-zielinska-800-nie-pomoze-jesli-nie-polubimy-dzieci