Dziś przypada 1. rocznica śmierci prof. Waldemara Parucha - politologa, nauczyciela akademickiego, twórcy i pierwszego szefa Centrum Analiz Strategicznych. Człowieka, który uczynił wiele dla zwycięstwa obozu niepodległościowego w 2015-ym roku, i w latach kolejnych.
Waldemar Paruch urodził się 15 września 1964 r. w Lublinie. Ukończył tamtejsze VII Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej. Był absolwentem historii i politologii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej i wykładowcą tej uczelni.
W 2015 r. z rąk prezydenta Andrzeja Dudy prof. Waldemar Paruch otrzymał tytuł profesora nauk społecznych, a ostatnio, 7 kwietnia 2022 roku, decyzją prezydenta Andrzeja Dudy otrzymał z rąk premiera Mateusza Morawieckiego Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
Był członkiem komitetu naukowego II i III Konferencji Smoleńskiej z lat 2013–2014 poświęconej katastrofie samolotu Tu-154 w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010. W 2018 r. został pełnomocnikiem prezesa Rady Ministrów ds. utworzenia i funkcjonowania Centrum Analiz Strategicznych, a następnie szefem CAS, którym kierował do 2019 r. Prof. Paruch był też przewodniczącym zespołu doradczego ds. rozwoju szkolnictwa wyższego i nauki w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz członkiem gabinetu politycznego ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka.
Jak wynika z informacji Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, w trakcie działalności naukowej prof. Waldemara Parucha ukazało się 240 publikacji naukowych jego autorstwa, w tym około 30 opracowań zwartych - monografie autorskie, współautorskie i redagowane. Prof. Paruch wziął udział w 80 konferencjach krajowych i międzynarodowych; był też organizatorem bądź współorganizatorem 11 konferencji krajowych i międzynarodowych.
Prof. Waldemar Paruch był częstym gościem na antenie telewizji wPolsce.pl, na łamach portalu wPolityce.pl i tygodnika „Sieci”. W tym ostatnim medium w końcu kwietnia ubiegłego roku ukazał się ostatni prasowy wywiad z naukowcem. Poniżej pełny zapis tej rozmowy, przeprowadzonej przez Jacka Karnowski:
Jacek Karnowski: Jeśli pan pozwoli naszą rozmowę rozpocznę od gratulacji. Premier Mateusz Morawiecki wręczył panu bardzo wysokie odznaczenie - Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Decyzję w tej sprawie podjął oczywiście prezydent Andrzej Duda. W uzasadnieniu podkreślono „wybitne zasługi dla państwa”. To z pewnością ważna chwila w pańskim życiu.
Prof. Waldemar Paruch: Obieram to jako uznanie dla moich wieloletnich wysiłków, związanych z próbą przełożenia politologii jako dziedziny naukowej na tę sferę, którą określa się mianem „politologii stosowanej”. Chodzi o możliwość wykorzystania zdobytej wiedzy do poprawy rzeczywistości, do wzmocnienia naszego państwa. To nie jest zadanie proste, bo wszyscy pamiętamy czasy komunistyczne, gdy wiedzę naukową wykorzystywano do niecnych celów, ale spróbowałem, i mogę stwierdzić, że było warto.
Z których osiągnięć jest pan szczególnie dumny? Które ceni pan sobie najbardziej?
Od samego początku zaangażowany jestem w budowę „Europy Karpat”, co nie byłoby możliwe bez wsparcia inicjatora tego projektu, marszałka Marka Kuchcińskiego. Jestem też twórcą i pierwszym szefem Centrum Analiz Strategicznych; to instytucja, która pozwala na optymalizację procesów decyzyjnych. Nie mam wątpliwości, że było to działanie, które pozwoliło obozowi patriotycznemu na odniesienie kolejnych zwycięstw wyborczych w latach 2018-2019.
Angażował się pan także w sprawy lokalne, lubelskie, ale o szerszym znaczeniu. Choćby budowa Muzeum Kresów Wschodnich.
Tak. Dzięki poparciu Jarosława Kaczyńskiego przedłożyłem ten pomysł już w 2013 roku. Po zmianie władzy pomysł zaczął się materializować, wskazano lokalizację, a więc pałac Lubomirskich w Lublinie. Prof. Piotr Gliński zdecydował o wykupie tego budynku i realizacji inwestycji. Cały proces potrwa jeszcze całe lata, to nie jest łatwa sprawa, ale placówka powstanie. Warto pamiętać, że w Polsce wschodniej dramatycznie brakuje takich instytucji. Sądzę, że Muzeum będzie miało znaczenie ogólnopolskie. Kresy bliższe, choćby Wołyń, ale i te dalsze, zadnieprzańskie, zostaną w końcu upamiętnione, i to na wielu poziomach. Za sprawą wojny Kresy wróciły do naszego życia. Słyszymy o takich miastach jak Równe, Żytomierz, Chersoń, o miejscach, które znamy chociażby z powstań kozackich. To Muzeum bardzo mnie cieszy.
No właśnie, wojna. Rosyjska napaść na Ukrainie to szczególny moment także w kontekście polskich sporów, toczonych już od dekad. To chwila, która potwierdza wszystkie najważniejsze diagnozy obozu politycznego, który pan wsparł. Silna armia, silne państwo, silne społeczeństwo, realna ocena Rosji i Niemiec. Opozycja spektakularnie zbankrutowała w sferze programowej. Ma pan poczucie satysfakcji, pewnie gorzkiej, bo to wszystko toczy się w cieniu okrutnej wojny?
Lech i Jarosław Kaczyński już od chwili powołania Porozumienia Centrum kierowali się zasadą realizmu poznawczego. To jest taki rodzaj analizowania rzeczywistości, który posługuje się jej właściwymi parametrami empirycznymi. Odrzuca się wymyślone konstrukty społeczne. Korzysta się także z realistycznej doktryny stosunków międzynarodowych, a z nie z doktryny liberalnej. Podzielam te założenia: należy się wpatrywać w tę rzeczywistość, która jest, i stosować wiedzę natury historycznej i empirycznej. W kręgu eksperckim PiS już bardzo wcześnie zdiagnozowaliśmy interesy rosyjskie, i nie mieliśmy żadnych złudzeń, w którą stronę będzie zmierzała polityka Kremla. Rozeznaliśmy także interesy niemieckie i interesy Unii Europejskiej.
W dużej mierze tożsame?
Oczywiście, bo Unia jest w dużej mierze jedynie narzędziem, za pomocą którego mocarstwa europejskie usiłowały, w sposób nieudolny, realizować swoje interesy ekonomiczne i polityczne. Dziś widzimy bezprzykładną klęskę polityki RFN. Ale widzimy również klęskę liberalnej doktryny stosunków międzynarodowych w Stanach Zjednoczonych; gdyby Waszyngton przez tak długi czas nie zakładał uparcie, że z Rosją można się ułożyć, do wojny zapewne by nie doszło. Tę politykę wymyślił jeszcze Zbigniew Brzeziński, a porzucił ją na dobre, po raz pierwszy, dopiero Donald Trump, stawiający na pragmatyczną współpracę z poszczególnymi państwami. Dzięki temu Polska tak dużo na jego prezydenturze skorzystała.
Prezydent Biden też chyba już pożegnał się ze złudzeniami co do Rosji na dobre?
Trudno wyobrazić sobie powrót do złudzeń. Ale nie tylko w sferze geopolityki. Na naszych oczach wyłania się nowy świat, nie ma powrotu do tego, co było. Nie będzie już świata, w którym nasze możliwości podróżowania, pozyskiwania dóbr, coraz lepszych, coraz droższych, jedynie rosły. To już niemożliwe, taka Europa już się skończyła. Im szybciej każdy z nas się do tego przyzwyczai, tym mniej będzie to dla nas dolegliwe. W tym sensie pandemia COVID – rozumiana jako punkt oddzielenia starego i nowego - wciąż trwa i będzie trwała. Prysło złudzenie; złudzenie, bo świat tak naprawdę nigdy nie był taki wesoły i beztroski. To elity europejskie skutecznie oszukiwały i same siebie, i społeczeństwa.
Jak wygląda sytuacja Polski po wybuchu wojny? Wydaje się, że nasza pozycja szybko rośnie, staliśmy się państwem niezbędnym dla USA, i dla całego NATO. Nie można jednak wykluczyć, że pojawią się i procesy dla nas kosztowne. Nic przecież nie zostało jeszcze rozstrzygnięte.
Jeśli sięgniemy po analogię historyczną, to obecne tygodnie, miesiące, przypominają lata 1932-1934. To wówczas Józefowi Piłsudskiemu tak udało się wylewarować pozycję międzynarodową Polski, że wojna, która wybuchła w 1939 roku, była wojną o Polskę. Nie sprzedano Polski w wyniku jakiegoś zakulisowego układu.
W tym sensie minister Józef Beck osiągnął swój cel: wybuchła wojna, ale europejska, a nie lokalna?
To Piłsudski osiągnął pośmiertnie swój cel; to on przecież powiedział swego czasu Beckowi: „Synu, jeśli ta wojna ma wybuchnąć, to ona musi wybuchnąć o Polskę. Ona nie może wybuchnąć o cokolwiek innego”. I tak się stało. A przecież groziło nam, że nas przehandlują, chętnych nie brakowało.
Atakowanie, a nawet wyszydzanie polityki Becka stało się jednak swoistą modą. Ponoć istniały cudowne rozwiązania, które ocaliłyby naszą państwowość w starciu z dwoma totalitaryzmami.
Ci oskarżyciele nie przeczytali podstawowych źródeł! Wypisują bzdury. Ze szkoły Piłsudskiego nie mogła wyjść myśl, która na poważnie traktowałaby porozumienie czy to z Moskwą, czy to z Berlinem. Żaden polityk ze szkoły sanacyjnej nie mógłby tego zrobić, bo następnego dnia społeczeństwo przegoniłoby go z zajmowanego stanowiska. Po 1926 roku ten obóz wiele zainwestował w patriotyczne wychowanie narodu i jego elity; chodziło o to, by państwo nie skapitulowało w obliczu agresji czy to sowieckiej, czy niemieckiej. To było naszą racją stanu.
Wracając do współczesności: na czym polega analogia między latami 1932-1934 a czasem obecnym?
Jeszcze kilka miesięcy temu Polskę lekceważono; administracja Bidena stawiała na Berlin, Paryż, Londyn, w tym układzie chciała rozmawiać o Europie i Rosji. Po rosyjskim ataku prezydent Andrzej Duda zasiadł przy głównym stole negocjacyjnym, a polscy politycy – prezydent, premier, szef MSZ –rozjechali się po Europie, z czytelnie podzielonymi zadaniami i rolami. Opłaciły się wcześniejsze inwestycje, w tym wizyta prezydenta w Turcji, którą opozycja tak ostro i tak niemądrze atakowała. Będę też bronił idei podjęcia rozmów z takimi politykami jak Marinne Le Pen. To poszerza nasze możliwości. Polscy politycy są dla prawicy europejskiej, przy wszystkich jej wadach, partnerem, a nie petentem. To samo dotyczy partii VOX czy Legi. Petentem jesteśmy dla Macrona, o czym przekonaliśmy się, gdy bezczelnie i kłamliwie nazwał polskiego premiera „antysemitą”.
Po wybuchu wojny Polski nie da się już po cichu przehandlować?
Tak, to jest istota. Nie jesteśmy już przystawką. Stajemy się deserem, czyli elementem ostatnim, takim, który można oddać dopiero w wyniku przegranej wojny. Ale to nie stało się samo. Gdybyśmy mieli nadal u władzy ekipę Tuska i Sikorskiego, nie bylibyśmy już nawet przystawką; być może nie byłoby nas w ogóle w menu. Ich poziom uległości wobec Berlina, i również wobec Moskwy, jest więcej niż zastanawiający, zwłaszcza w świetle tej wiedzy o Smoleńsku, którą mamy.
Co jest celem Rosji? Czy zgadza się pan z opinią, że Putin popełnił fundamentalny błąd dotyczący siły i waleczności państwa ukraińskiego? I że jego celem jest zniszczenie Ukrainy, bo buduje ona, na „ruskim pniu”, swego rodzaju „anty-Rosję” – prozachodnią, demokratyczną, potencjalnie atrakcyjną kontrpropozycję?
Z drugą kwestią zdecydowanie się zgadzam, z pierwszą nie. Dlaczego? Bo bliskie jest mi myślenie scenariuszowe. Gdy okazało się, że zlikwidowanie państwa ukraińskiego w trzy dni jest nierealne, że nie da się zająć Kijowa, sięgnięto po opcję numer dwa, sprowadzającą się do totalnego zniszczenia Ukrainy. To jest inny kraj niż Polska. Tam nie ma lasów, nie ma gęstej sieci osadniczej, są za to wielkie, socrealistyczne miasta. I jeśli zniszczy się te miasta, to kraj przestanie istnieć. Po to, by nie było konkurencji w „naszej” sferze kulturowej. To robi Putin, i będzie to robił kolejny, zapewne jeszcze gorszy satrapa.
Obalenie Putina niczego nie zmieni?
Oczywiście. Elita polityczna Rosji tak wygląda, tak została ukształtowana. Dziś Rosja zmodyfikowała swoje cele, chce zniszczyć Ukrainę, a na pewno odciąć ją od Morza Czarnego, zagarniając wielki pas od Ługańska po Naddniestrze. Pamiętajmy jednak o naturze polityki: to, co jest realne dzisiaj, może być nierealne jutro, i odwrotnie. Elita polityczna w Kijowie też musi o tym pamiętać. Ratując wszystko, można wszystko stracić. Ukraina musi uważać, by nie stać się drugim Kosowem czy drugą Bośnią i Hercegowiną, a więc bytem ograniczonym do zachodniej części, ciągle niestabilnym, bez szans na powodzenie gospodarcze. To są bardzo duże, trudne dylematy, przed którymi stoi prezydent Zełeński.
Ale można powiedzieć, że Zełeński zagrał jak Piłsudski. Ma wojnę na Ukrainie, ale taką, w której Amerykanie widzą i swoją szansę. Wygląda na to, że Anglosasi „poczuli krew”, dostrzegli szansę na zadanie Moskwie decydującego ciosu, na wzmocnienie swojego prestiżu również wobec Chin.
To prawda. Ale to Amerykanie w 2008 roku wysłali Kremlowi sygnał, że zgadzają się na rewizję porządku w Europie. To jest ich wina także. Na marginesie: ma pan rację mówiąc, że wojna toczy się „na Ukrainie” a nie „w Ukrainie”. Używanie tej drugiej formy jest deprecjonowaniem tego państwa. To gwałt językowy. Określenie „na” oznacza w polskiej tradycji sympatię. Jeździmy „na Mazowsze”, „na Litwę”, „na Węgry”, i „na Ukrainę”. Promowanie wersji „w Ukrainie” to niedobra, nieuczciwa zabawa językiem polskim.
Tak, to groteskowa moda, wynikająca w istocie z niedouczenia. Ale idźmy dalej: czy ta wojna otwiera Polsce nowe możliwości w obszarze dawnej I Rzeczypospolitej? Z jednej strony ogromna rola Polski, wzajemna sympatia narodów, z drugiej zauważalne przekonanie władz w Kijowie, że to one samodzielnie grają w geopolitycznej ekstraklasie.
Polityka ukraińska od lat opierała się na założeniu, że „bierzemy, ale nie kwitujemy”. W sferze polityki historycznej nasze relacje nie były przecież łatwe, i zapewne nie będą. Co do pojednania między narodami to wciąż nie wiemy, czy spełnią się nasze nadzieje. Dziś do Polski napływają przede wszystkim zamożni Ukraińcy, a nie warstwy ludowe, prowincjonalne. Ukraińska klasa średnia jest często zamożniejsza niż jej polski odpowiednik. To ma swoje konsekwencje. Myślę, że nie możemy myśleć przesadnie romantycznie. Jest zresztą więcej „obszarów naiwności”.
Jakie?
Jeden z nich przeciął prezes Jarosław Kaczyński, stwierdzając, że Putin nie jest żadnym szaleńcem. On realizuje to, co założył. Drugie złudzenie dotyczy możliwości obalenia władzy w Rosji przez lud. Coś takiego zdarzyło się tylko raz, w lutym 1917 roku. Co prawda carat upadł, ale „demokracja” trwała kilka miesięcy, a później przyszedł Lenin i władza bolszewików. Władza Putina może upaść jedynie na poziomie gry służb, na poziomie rozgrywki wewnątrz elity.
Zwykli Rosjanie – i co w mundurach, i ci w cywilu - zachowują się jednak nie jak bierni poddani, ale jak ludzie zaczadzeni ideologią, w pełni popierający zbrodniczą politykę. Czy to pana zaskakuje?
Odpowiem metaforą. W 1935 roku, gdy Adolf Hilter rządził już dwa lata, na Terytorium Saary przeprowadzono referendum. Po wygaśnięciu mandatu brytyjsko-francuskiego mieszkańcy mieli odpowiedzieć, czy chcą: a) przyłączenia do totalitarnej III Rzeszy, z jej obozami koncentracyjnymi, polityką prześladowania Żydów i brakiem pluralizmu; b) ustanowienia protektoratu Ligii Narodów; c) powołania niepodległego państwa. Ponad 90 proc. wybrało rozwiązanie pierwsze, a więc przynależność do zbrodniczego już wówczas państwa narodowo-socjalistycznego. W Rosji współczesnej jest tak samo. Elita społeczna i polityczna Putina popiera, mimo, że – w dobie internetu – wie o wszystkim, także o zbrodniach. Skoro wiedzieli, że zamykają McDonalda i Ikeę, to wiedzą również o Buczy i Mariupolu.
Bez dość ścisłej współpracy regionalnej nasz region zawsze będzie teren rozgrywki mocarstw, potężnej, śmiertelnie groźnej presji ze wschodu i zachodu. Pan jest tu jednak raczej pesymistą?
Potrzebna jest ścisła współpraca pomiędzy Turcją, Rumunią, Ukrainą, także Gruzją, i Polską. Nie widać jednak, by wyłaniał się w tym obszarze jakiś silny, obiecujący mechanizm. Może trzeba jeszcze poczekać.
Kolejne zbrodnie Putina uświadomiły wielu Polakom, że i Smoleńsk mógł być zamachem. Według badania pracowni Social Changes taką możliwość dopuszcza dziś aż 48 proc. Polaków, przy 33 proc. wykluczających zamach. Czy wojna na Ukrainie oznacza trwałe przełamanie w tej sprawie?
To badanie rzeczywiście stanowi ważny wskaźnik, bo jeszcze parę miesięcy temu wskaźnik akceptacji dla tezy o zamachu stanowił ok. 20 paru procent. To jest skok rewolucyjny, trudny do wyobrażenia w roku 201-ym czy 2012-ym. To jest wynik tytanicznej pracy ekspertów, ale i polityków, Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza, bardzo wielu ludzi dobrej woli. Ale to także wynik tego, co zrobiła Rosja. Atak na Ukrainę nie tylko uprawdopodabnia zamach, ale przede wszystkim kompromituje drugą stronę. Polityka Tuska i Sikorskiego w sprawie Smoleńska zbankrutowała, to jest blamaż, to jest klęska. Nie wiem, gdzie powinni się schować, gdyby mieli honor. Chyba, że działali z premedytacją.
To jest klęska w sprawie dla Polski historycznie najważniejszej, odnoszącej się do najważniejszego polskiego pytania – o bezpieczeństwo, o zagrożenie rosyjskie i niemieckie. To jest istota tej kompromitacji. Ale na razie, zamiast odejść, atakują rząd PiS przywoływaniem i Le Pen, i Orbana. Czy w tej sferze obóz rządzący powinien zrewidować swoją politykę?
Jest międzynarodówka liberalna, jest socjalistyczna, i również prawica powinna budować swoją, narodowo-konserwatywną. Musimy więc rozmawiać, poznawać intencje różnych sił politycznych, ich wizję świata. Teraz sporo dowiedzieliśmy się o rządzie węgierskim, gdy premier Orban stanowczo stwierdził, że będzie blokował sankcje na energię z Rosji, bo nie pozostawi obywateli bez prądu i bez ogrzewania. Tak Budapeszt definiuje swój interes narodowy. Po drugiej stronie jest Bruksela, która jedyne co proponuje Węgrom, to blokadę Krajowego Planu Odbudowy, uruchamia mechanizm praworządności, organizuje absurdalne debaty. To szaleństwo, pokazujące, że Unia wciąż nie rozumie, że Putinowi trzeba się przeciwstawić na wszystkich polach, przede wszystkim formułując ofertę dla wahających się.
Usprawiedliwia więc pan działania premiera Orbana po wybuchu wojny?
Mówię jedynie, że polityków obowiązuje racja stanu, w których rządzą. Np. kanclerz Niemiec Olaf Scholz za niemiecką rację stanu uważa kolaborację z Rosją, i jedynie udaje, że jest wrogiem Putina. To jest powrót do Rapallo. Nieprzypadkowo Donald Tusk otrzymał medal im. Rathenaua, polityka symbolizującego Republikę Weimarską zwracającą się ku bardzo bliskiej współpracy z Moskwą. Oczywiście, są to racje stanu sprzeczne z polską racją stanu. Nasz wpływ na postawę innych państw w sferze definiowania podstawowych interesów jest jednak bardzo ograniczony. Rzadko to się udaje. Udało się w odniesieniu do Litwy, dziś Wilno jest strategicznym partnerem, ale to wymagało czasu, lat ciężkiej pracy, wielu wizyt na poziomie parlamentarnym, począwszy od wizyty marszałka Kuchcińskiego w 2016 roku, na poziomie rządowym, i, rzecz jasna, dobrej oferty.
Jak więc należy działać, skoro nasza racja stanu i węgierska tak mocno się różnią?
Mamy wspólne interesy w odniesieniu do Europy; gdyby Orban przegrał, Bruksela natychmiast sięgnęłaby po art. 7, którego dziś nie może użyć. Dzięki wygranej Fideszu sporo zyskaliśmy. Musimy rozumieć interesy węgierskie, co nie znaczy, że musimy je akceptować. Mam wrażenie, że postawa premiera Orbana też ewoluuje. Co do polityki unijnej to nie miejmy złudzeń, ona się nie zmieni.
Wszyscy mają swoje uzasadnione interesy, a finał jest taki, że jeśli odrzucimy emocjonalną, naskórkową reakcję na rosyjską agresją, to widać naszą samotność.
Mamy Amerykanów. Mamy ich zgodę na przezbrojenie polskiej armii. Mamy zapowiedź wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Mamy rezygnację Waszyngtonu z polityki „po pierwsze Niemcy”. Mamy porzucenie polityki ideologicznego zacietrzewienia wobec Polski. I nie mamy złudzeń, że Unia jest jakimkolwiek czynnikiem twardego bezpieczeństwa. Wiele dobrego się zdarzyło.
Ukraińska wojna obronna toczy się za naszą granicą, ale psychicznie, mentalnie, Polska w niej uczestniczy; Polacy mają poczucie, że to nasza wojna. Na ile tak silny bodziec, naruszenie poczucia bezpieczeństwa, większa obecność munduru w naszym życiu, zmienią preferencje polityczne Polaków? Są to czynniki, które tradycyjnie premiują partie prawicowe.
To są ważne czynniki, ale o wyniku wyborów w 2023 roku zdecydują kwestie gospodarcze, społeczne, w tym zwłaszcza ostateczny kształt Polskiego Ładu. 25 proc. Polaków, którzy nie wiedzą, na kogo zagłosować, podejmie decyzję nie w oparciu o ocenę naszej pomocy Ukrainie, ale kierując się skutkami reformy podatkowej, stanem swojego portfela. Będą też patrzyli na inflację, ale bez odniesień międzynarodowych, widząc w niej zjawisko lokalne. Jeśli wyborcy niezdecydowani odczują poprawę swojej sytuacji, PiS ma szansę.
Kompromitacja opozycji w sprawach międzynarodowych nie będzie miała wpływu na wynik wyborów?
Nie. Ważniejsza jest kompromitacja wewnętrzna, a więc brak realnej oferty programowej, podatkowej, antydrożyźnianej. Niczego nie kładą na stole, bo nie potrafią niczego sensownego sformułować. Pamiętajmy jednak: na kwestiach gospodarczych wyborów się nie wygrywa, ale za sprawą porażek gospodarczych można je przegrać. W tej sferze nie można więc sobie pozwolić na takie błędy jak owa „ulga dla klasy średniej”, z której na szczęście zrezygnowano. Przyszła kampania będzie kampanią opartą na emocjach rozgrzanych do czerwoności. Tusk inaczej nie umie działać.
Epoka, która nadeszła, pełna jest niebezpieczeństw, wyzwań, ryzyk. Świat wokół nas drży. Co powinni w zmienić sobie patriotycznie nastawieni Polacy, by nasza Ojczyzna mogła wyjść zwycięsko z tego okresu potężnych przeciążeń?
Powiem krótko: formułujmy romantyczne cele, ale sięgajmy po pozytywistyczne środki. To jest klucz do naszej przyszłości. Gdy sięgniemy po romantyczne środki to przegramy na pewno, a jeśli będzie redukowali politykę do celów detalicznych, do drobiazgów, to też poniesiemy porażkę. I na polu międzynarodowym, i krajowym.
Prej
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/645832-1-rocznica-smierci-prof-waldemara-parucha-ostatni-wywiad