Donosicielstwo, tresura, mobbing i przemoc. Nie, to nie jest opis korporacji lub działalności zamkniętej i hermetycznej grupy o wodzowskiej strukturze, ale relacja byłych i obecnych pracowników oraz wolontariuszy katolickiego stowarzyszenia Civitas Christiana. Portal wPolityce.pl dotarł do osób, które dają świadectwo swojego cierpienia i dramatycznie potrzebują pomocy. Władze stowarzyszenia zaprzeczają, by dochodziło w nim do mobbingu. Episkopat, dopiero kilka dni temu, otrzymał informację od członków stowarzyszenia, z których wynika, że mogło w nim dochodzić do nieprawidłowości. Wcześniej nie docierały do niego żadne sygnały. Szczególnie, że jak przekonują nasi rozmówcy, władze stowarzyszenia wprowadziły skuteczną izolację organizacji.
Ci, z którymi rozmawialiśmy, to ludzie bardzo moralni i etyczni. Stowarzyszeniu poświęcili nierzadko kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat swojego życia. To także ludzie głęboko wierzący, którzy w stowarzyszeniu odnaleźli życiowy cel. Osoby, które stworzyły tę wspólnotę, znalazły w niej przyjaźnie, zawodowe spełnienie. Dziś dramatycznie wzywają pomocy i ujawniają to, co miało być ukryte. Oni nie szukają sensacji i nie interesuje ich kolejny medialny atak na Kościół. Zwłaszcza, że przedstawiciele Episkopatu dopiero niedawno dowiedzieli się o sytuacji, która ma panować w Civitas Christiana. Członkowie stowarzyszenia domagają się prawdy i walczą o swoją godność.
Katolickie Stowarzyszenie Civitas Christiana jest ogólnopolską organizacją formacyjno – edukacyjną, przygotowującą katolików świeckich do realizowania misji Kościoła w łączności z Jego Pasterzami. W świetle wartości i zasad katolickiej nauki społecznej współtworzymy ład etyczno–społeczny w naszej Ojczyźnie
– czytamy na stronie internetowej stowarzyszenia CC
Organizacja wywodzi się i jest kontynuacją znanego niegdyś stowarzyszenia PAX. Jest właścicielem 100 proc. udziałów w spółce „Inco”, producenta m.in. środków do mycia naczyń - potentata na tym rynku.
Z rozmów, które odbyliśmy wynika, że od kilku lat, w stowarzyszeniu może być stosowany bezwzględny mobbing, a zdaniem wielu jego członków, katolicka niegdyś wspólnota, za sprawą obecnego kierownictwa, staje się izolowaną organizacją, w której dochodzić może do poważnych naruszeń pracowniczych. Szczególnie dwa nazwiska pojawiają się w relacjach osób, które czują się pokrzywdzone. Pierwszą z nich jest Sławomir Józefiak, przewodniczący rady nadzorczej stowarzyszenia i jednocześnie prezes zarządu „Grupy Inco S.A.” oraz jego prawa ręka Maciej Szepietowski, prezes zarządu stowarzyszenia.
Osoby, które zdecydowały się na rozmowę z redakcją portalu wPolityce.pl zgodnie przekonują, że Szepietowski jest jedynie wygodnym narzędziem w rękach Sławomira Józefiaka, który twardą ręką, choć pod różnymi pozorami, sprawuje władzę w stowarzyszeniu. Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają też, że przemocowy model pracy jest cechą charakterystyczną dla ich działalności. Część osób, które się z nami skontaktowały nie pracuje już w stowarzyszeniu, inni to wolontariusze. Kilka, proszących o anonimowość, osób wciąż pracuje dla Civitas Christiana. Z relacji ich wszystkich wyłania się porażający obraz.
„Płacz było słychać na kilku piętrach”
Odeszłam z pracy w 2022 roku ze względu na okropną atmosferę. Tam już się nie dało pracować. Płacz koleżanek z centrali słychać było na kilku piętrach. Niektóre miały przygotowane wypowiedzenia i czekały kiedy dojdzie do takiej sytuacji, że nie będą miały wyjścia i je złożą. Przekonywały, ze boją się przyjeżdżać do „centrali”. Wolały pracować w oddziałach. Maciej Szepietowski, prawa ręka Sławomira Józefiaka, był wobec mnie agresywny
– przekonuje Z., była pracownica stowarzyszenia, która opowiedziała swoją historię portalowi wPolityce.pl.
Nasza rozmówczyni rysuje główny motyw działania i sposób myślenia kierownictwa stowarzyszenia.
Ja zostałam wezwana na rozmowę i tam padały wobec mnie nieprawdopodobne zarzuty. Agresywnie pytano mnie dlaczego piję kawę z innymi osobami. Dlaczego się z nimi kontaktuję? To była norma. Mieliśmy być izolowani. To szokujące, gdyż jako Civitas Christiana mieliśmy budować swoją wspólnotę, a nie izolować się. Przez ponad 4 lata miałam wrażenie, że najważniejszym celem zarządu był brak jakiejkolwiek grupy zarządzającej
– podkreśla Z.
Była pracownica stowarzyszenia podkreśla w rozmowie z portalem wPolityce.pl, że atmosfera w organizacji stawała się coraz bardziej upiorna. Pracownicy mieli być często zdruzgotani, ale władze statutowe nie reagowały.
Głównym powodem odejścia był kres moich sił z powodu doświadczenia kpiny, krzywdy, wyczerpania nadmiarem obowiązków oraz niesprawiedliwego traktowania pracowników. Kiedy zgłosiłam to wszystko radzie nadzorczej, na której czele stoi Sławomir Józefiak, to nie dało to żadnego rezultatu. W pracy mnie upokarzano, nękano nadmiarem nieskoordynowanych obowiązków, dawano odczuć przez kilka lat, że jestem z „niższej kasty”. Rzucano na mnie podejrzenia i wywierano presję. Świadectwo złożone na forum rady nadzorczej trafiło na śmieci. Podobnej presji poddawano także inne koleżanki
– podkreśla Z.
Prezes stawiał nieracjonalne, lękowe zarzuty. Dlaczego pani rozmawia z ludźmi? Czy wy nie tworzycie przypadkiem zespołów i zespolików? - słyszałam od szefostwa. Ja zgłaszałam, że się tego człowieka (Szepietowskiego),my kobiety, nieraz boimy. Izolowano mnie towarzysko, bo za dużo widziałam i wiedziałam. Zorientowałam się, że zarządzający panowie wyśmiewają i gardzą członkami wspólnoty, dbając tylko o swoje lukratywne interesy i zyski. W momencie rezygnacji przyznano mi nagle premię, która była odbierana jako próba zamknięcia mi ust. Rada nadzorcza miała pełną świadomość i wiedzę o zachowaniu Macieja Szepietowskiego wobec pracowników. Wiedzieli o jego agresywnym i wybuchowym charakterze i nic z tym nie zrobiono. Widziałam jak niszczono ludzi, jak płakali, byli pozbawiani pracy i źródła dochodu, karier, nadziei i zdrowia, ale obowiązywało milczenie, atmosfera strachu
– opowiada nam Z.
Dziecko w szpitalu? „Zrób wywiad”
Z relacji pracowników i członków CC, które wysłuchał portal wPolityce.pl, wynika, że byli oni całkowicie podporządkowani reżimowi, który definiował działania stowarzyszenia oraz jego kierownictwa. Ten interes mieli stawiać wyżej niż cokolwiek innego.
Moje dziecko bardzo zachorowało, a panowie doskonale o tym wiedzieli. Podejrzewano nowotwór, było nam ciężko, a dziecko całymi dniami wyło z bólu. Kiedy przebywałam z nim w szpitalu zadzwonił do mnie Szepietowski i zażyczył sobie, bym przeprowadziła wywiad do kwartalnika Civitas Christiana. Kiedy powiedziałam, że nie mam komputera przy sobie, że jestem z ciężko chorym dzieckiem w szpitalu, to usłyszałam, że mąż może przywieźć mi komputer z pracy. Tłumaczyłam, że mąż pracuje na dwóch etatach i jednocześnie zajmuje się drugim dzieckiem, nic nie pomagało. Ze strachu przygotowałam ten wywiad, w szpitalu, na parapecie. Nikt nie spytał co się dzieje z moim dzieckiem, nikogo to nie interesowało. Potem żartowano ze mnie, śmiano się, że „mąż pewnie się bał przyjechać po komputer”. Ja w tym czasie pracowałam ponad miarę. Potem mój mąż powiedział mi, że „odeszłam przynajmniej o rok za późno”. Ja należałam do „niższej kasty wyrobniczej. Łatwo było im zniszczyć bezbronną kobietę, a potem naśmiewać się z niej. Do dziś nie mogę się z tym pogodzić. To wciąż mnie boli. Dziś zajmuję się czymś innym, ale jest we mnie ogromna rana i ślad na psychice. To się odbijało na mojej rodzinie, moich dzieciach
– relacjonuje Z.
Świetlica nie dla modlitwy
Inny pracownik stowarzyszenia opowiada nam o zaniku wspólnoty, na której przez lata opierało się stowarzyszenie Civitas Christiana. To świadectwo porusza tym bardziej, że mamy do czynienia ze stowarzyszeniem katolickim.
Spotkaliśmy się w świetlicy na modlitwie Anioł Pański, ale trzeba było się z tym kryć. Ktoś, na swoim profilu społecznościowym, ośmielił się upublicznić zdjęcie z naszej wspólnej modlitwy. To wystarczyło, by zorganizować spotkanie, które miało upokorzyć modlące się w świetlicy osoby. Wtedy tez dowiedzieliśmy się, że w katolickim stowarzyszeniu Civitas Christiana świetlica nie jest do modlitwy, ale do pracy. Potem M. usłyszała, że wprowadza ferment i to źle, że spotyka się i rozmawia z innymi członkami stowarzyszenia
– podkreśla jeden z naszych informatorów.
System kar i poniżanie
Inne byłe pracownice opowiadają nam o rozbudowanym systemie kar i insynuacji, które rozsiewać miano na temat niepokornych pracowników, często z wieloletnimim stażem w stowarzyszeniu.
Najtrudniejsze było dla mnie patrzenie na to, jak oni niszczą ludzi. Moich kolegów, współpracowników. To byli ludzie z dużym dorobkiem, wykańczani psychicznie.
– mówią rozmówczynie portalu wPolityce.pl..
W innej relacji pojawia się niebezpieczny wątek agresji oraz przemocy wobec innych pracowników. Miały mieć też miejsce, krzywdzące i naruszające strefę prywatną pracowników, insynuacje.
Na porządku dziennym było publiczne wyśmiewanie pracowników, insynuowano problemy rodzinne, romanse w pracy, a nawet orientację seksualną. Skupiano się na wszystkim, byle nie na pracy merytorycznej. Kto co powiedział, kto z kim rozmawiał - to było najważniejsze. Pracowano, by nic nie wychodziło na zewnątrz. Doświadczyłam przemocy psychicznej Szepietowskiego wobec mnie i innych osób. Wahanie nastrojów tego pana było normą. Zdarzało się, że był agresywny. Prawie podniósł na mnie rękę, ale w ostatnim momencie się powstrzymał. Z jakiego powodu? Dowiedział się, że złożyłam życzenia koledze z innego pokoju w stowarzyszeniu. Zostawiłam telefon w swoim gabinecie, by się ładował. To wystarczyło, by zrobić gigantyczną awanturę. Tak naprawdę przeszkadzał im fakt, że się integrujemy
– mówi jedna z naszych rozmówczyń
Od naczelnego do kierowcy
O tym, że w stowarzyszeniu marnowano talenty i ludzi zdolnych, a działania poniżające pracownika były na porządku dziennym opowiada nam K., który od 20 lat jest związany ze stowarzyszeniem. Zaczynał jako student, by po latach pełnić ważne funkcje w stowarzyszeniu. Na koniec został kierowcą w swoim oddziale. Twierdzi, że został sponiewierany, w której działania kierownictwa CC, pozostawiły wyraźny ślad na stanie zdrowia.
Prezes Józefiak pochodzi z łódzkiego okręgu. To co robi dziś, przećwiczył w Łodzi. To te same metody. Działał w białych rękawiczkach, zakulisowo, kimś się posługiwał. Nigdy sam, wprost nie wywierał żadnej presji. Trzeba było dłużej pobyć, by go rozgryźć. Szepietowski jest jedynie jego marionetką, którą umiejętnie się posługuje, by wyczyścić stowarzyszenie. Czyści się je z ambitnych, kreatywnych pracowników. Dlaczego? Moim zdaniem chodzi o to, by stowarzyszenie nie było zbyt prężną organizacją, żeby nie było o jego działalności głośno w Polsce, w mediach krajowych. Tak jest wyraźnie na rękę obecnemu kierownictwu. Osoby kompetentne, zaangażowane i zorientowane w organizacji zagrażają też tej władzy w demokratycznych wyborach. To rodzaj „sekciarstwa”, ale ekonomicznego. Ogromne środki są skupione w wąskim gronie. Depozytariuszem całego, wielomilionowego majątku stowarzyszenia jest de facto jeden człowiek - Sławomir Józefiak. Dziś jest on otoczony zaledwie kilkoma osobami. On wymienia sobie to towarzystwo. Od kilku lat zagrzali sobie miejsce w stowarzyszeniu
– opowiada nam K.
K. mówi też o szukaniu na niego haków, tajemniczych notatkach, które świadczyły przeciwko niemu. Podkreśla, że poświęcił całe lata dla stowarzyszenia, pracował i był społecznikiem. Tworzył i ożywił strukturę stowarzyszenia.
Wcześniej było wielu emerytów, zmieniłem tę strukturę, oczywiście z zachowaniem szacunku dla wszystkich. Wcześniej organizowano jedno spotkanie, raz na pół roku. My spotykaliśmy się nawet kilka razy w tygodniu. W 2015 roku otrzymałem awans do centrali. Dziś myślę, że było to ukartowane, by się mnie pozbyć. Pan Józefiak stosuje czasem taką metodę, że kogoś awansuje, by upadek bolał bardziej. Zostałem redaktorem naczelnym miesięcznika (obecnie kwartalnik - red.) Civitas Christiana. Miałem ciągłe wtręty w moją pracę, ciągłą presję. Musiałem zrywać współpracę z niektórymi autorami. Wszelkie propozycje zmian spotykały się z odmową lub odroczeniem. Tak minęły 4 lata. Wciąż słyszałem, że „miesięcznik pikuje”. Chciałem się dowiedzieć co mi zarzucano. Nie było odpowiedzi. Pozbyto się mnie
– opowiada K.
Mężczyznę zwolniono, gdy jednocześnie pełnił funkcję rzecznika prasowego stowarzyszenia. Co ciekawe, tę operację miano przeprowadzić w wyjątkowo perfidny sposób.
To odbyło się w trakcie najważniejszej naszej imprezy, czyli wręczenia nagród stowarzyszenia na Zamku Królewskim w Warszawie. Na 40 minut przed rozpoczęciem tego wydarzenia zwolniono mnie z pracy. Usłyszałem, ze kończy się moja praca jako redaktora naczelnego. W żaden sposób tego nie uzasadniono. Przez to spotkanie ja spóźniłem się na Zamek. Dziennikarze czekali, nie otrzymali materiałów promocyjnych. Musiałem z pokerową twarzą ukrywać swoje emocje w trakcie tej imprezy. Po miesiącu prezes Szepietowski przekazał mi, że wciąż mogę pracować w redakcji, ale to on zostanie redaktorem naczelnym miesięcznika. Takim tytularnym, gdyż sam powiedział, że „nie ma pojęcia o tej materii”. Musiałem więc wykonywać swoje stare obowiązki, ale już pełniąc inną funkcję. Odmówiłem. Mówiłem, że jestem u kresu wytrzymałości. Już rok wcześniej zauważyłem problemy zdrowotne. Kołatanie serca, itd. Budziłem się w nocy z bólem w klatce piersiowej. To był horror. Zasypiałem o pierwszej w nocy i budziłem się o drugiej. Już do końca nocy nie mogłem zasnąć. Okazało się, że mam „syndrom spanikowanego serca”. Lekarz zasugerował mi urlop i konsultację z psychiatrą. Zasugerował zmianę pracy. Tak też się stało. Gdy przestałem pracować zawodowo dla stowarzyszenia, wszystkie moje problemy zdrowotne zniknęły
– podkreśla nasz rozmówca
K. wrócił do rodzinnej Łodzi. Przepracował jeszcze osiem miesięcy. Tkwił w zawieszeniu, bez przydziału obowiązków.
Zostałem kierowcą dyrektorki oddziału. Siadając za kółkiem zrozumiałem, że w tej warstwie emocjonalnej, nerwowej, muszę zrealizować to zalecenie lekarskie. W lutym 2018 roku przyszło mi złożyć wypowiedzenie z pracy w stowarzyszeniu. Pomimo tego co przeżyłem, nie wyobrażałem sobie, że przestanę udzielać się w tym stowarzyszeniu. To wspaniali ludzie i współpracownicy. Myślałem, że jako społecznemu członkowi stowarzyszenia mi dopuszczą. Nic bardziej mylnego. W łódzkim oddziale odbyły się wybory zostałem wybrany na społecznego już, a nie zawodowego przewodniczącego, ale wybory zostały unieważnione
– przyznaje K.
Przekonuje, że wprawdzie mobbing się skończył z chwilą złożenia przez niego wypowiedzenia, ale narastała presja jako na członka stowarzyszenia.
Byłem i jestem dyskredytowany. Do dziś trwają zabiegi, bym ja się z tej organizacji wypisał. Do tej pory byłem przewodniczącym zarządu łódzkiego oddziału stowarzyszenia i nagle okazało się, że „giną” dokumenty. Okazało się, że zaginęły też protokoły. Wystąpiliśmy do zarządu o wyjaśnienie tej sprawy
– relacjonuje.
Zdaniem K. wybory w łódzkim oddziale były „ustawiane” z poziomu centrali, a na członków wywierana jest presja.
Sporządzane są listy, na których „trzeba” głosować, a na kogo nie. Te metody fokusują się dziś na Łodzi. Wszystko po to, by mnie usunąć z organizacji. Dziś jestem członkiem stowarzyszenia. Nie chcę powrócić tam na zasadzie zawodowej, nie interesują mnie funkcje w tym stowarzyszeniu. Jestem tu, bo interesują mnie ludzie, jestem związany z Kościołem. Myślałem, ze już im nie zagrażam. Niestety, pomyliłem się
– przyznaje.
Patrzono nie tylko na to kto z kim rozmawia, kto ma wspólny pokój. Nauczyliśmy się tresury, by nawet na siebie nie spoglądać. Każde spojrzenie mogło być oceniane, jako „kombinowanie przeciwko władzy”. A ta władza jest absurdalna. Czyjeś problemy w organizacji mogą zacząć się nawet od niedowierzania w oczach, gdy słucha się jakichś rewelacji z ust prezesów. O ludziach zwolnionych nie można rozmawiać. Musimy udawać, że się nie znamy, że nie mamy bliskich kontaktów. Udajemy, między współpracownikami, że nie jesteśmy na „ty”. To jest jak u Orwella. My próbujemy być wspólnotą. Jesteśmy organizacją katolicką, wiernymi Kościoła. Tak nie wolno nas traktować
– przyznaje K w rozmowie z portalem wPolityce.pl
Donosy za awans
W Civitas Christiana stworzony miał być także doskonale naoliwiony system donosicielstwa. Podlegał mu niemal każdy pracownik (a często również społeczny członek stowarzyszenia). System mógł działać dzięki temu, że w zarządzaniu stowarzyszeniem, jak przekonują nas nasi rozmówcy, przeważać miała obsesja na temat rzekomych spisków. Miała się o tym przekonać pracownica stowarzyszenia, którą nazwaliśmy „R”.
Pracowałam w przez 17 lat w stowarzyszeniu, jako społeczny wolontariusz, a w 2016 roku zostałam zaproszona do pracy na pół etatu. Słyszałam, że brakuje ludzi, a mi można zaufać. Pracowałam jednocześnie w innym miejscu więc początek był obiecujący i czarujący. Różne rzeczy słyszałam, ale pomyślałam, że na tym polu jakoś sobie poradzę. Tak zostałam „specjalistą”. Zajmowałam się różnymi projektami, w tym „Konkursem biblijnym”. Otrzymywałam pochwały za dobry kontakt z ludźmi i zaangażowanie. Szybko został mi zaproponowany pełen etat. Chciano bym zrezygnowała z poprzedniej pracy i w pełni zajmowała się oddziałem. Zgodziłam się na to – relacjonuje R.
Zdaniem naszej rozmówczyni, to właśnie wtedy rozpoczęła się gra wokół niej. Gra, która miała zrobić z niej donosicielkę.
Usłyszałam od pani dyrektor, że moja umiejętność nawiązywania kontaktów międzyludzkich może się przydać i że to może mi się opłacić. Udawałam, że nie do końca wiem o co chodzi. Starałam się nie wchodzić w rolę, którą mi sugerowano. Pan Józefiak przeszedł więc do kolejnego punktu swojego planu. Wysłano nas na szkolenie dla wicedyrektorów oddziałów. Samo szkolenie miało część „zabawową”. Pojawił się alkohol. Miał on „przełamywać lody”, ale w rzeczywistości chodziło o „rozwiązywanie języków”. Po powrocie z tego szkolenia zostałam awansowana na wicedyrektora, chociaż w naszej strukturze wyglądało to tak, że był dyrektor, wicedyrektor i zaledwie jeden pracownik (śmiech). Nie mogłam już udawać czego się ode mnie oczekuje
– przyznaje R.
Alkohol i szkolenia VIP
Ta część opowieści R., a także innych jej kolegów i koleżanek poraża. Wyłania się z niej ponury obraz kastowości w stowarzyszeniu i rozbudowanego systemu donosicielskiego.
Zostałam zaproszona na „szkolenie dla VIPów”, o którym miałam nie rozmawiać z innymi pracownikami i członkami stowarzyszenia. Nie powiedziano mi, dlaczego ja zostałam na nie zaproszona. O moim szkoleniu nie wiedziała nawet moja przełożona (dyrektor oddziału). To szkolenie „dla wybranych” było dla mnie druzgocące. Polegało ono na tym, że siadaliśmy w swoim gronie, jak we wspólnocie, a pan Józefiak rozpoczynał „pranie mózgu” i rodzaj seansu nienawiści. Obmawiano, z imienia i nazwiska, pracowników, którzy w tym szkoleniu nie uczestniczyli. Usłyszeliśmy o rzekomych chorobach psychicznych, a nawet opętaniach. Siedzieliśmy tak do późnych godzin nocnych. Taka sesja trwała nawet kilka godzin. Wyznaczano osoby, które miały uwiarygodnić te opowieści. Nagle taka osoba wstawała z krzesła i „spontanicznie” recytowała to, co jej wcześniej przygotowano. To były zawsze te same osoby, „funkcyjni”. Trzeba było zabierać głos, gdyż milczenie oznaczało, że dany uczestnik „szkolenia” nie zgadza się ze stawianymi tezami
– relacjonuje R.
Po takiej „sesji” zaczynała się impreza alkoholowa. W trakcie imprezy wypytywano nas o to, jak w danym oddziale mówi się o władzach stowarzyszenia, itd. Komu i co się nie podoba. Oczywiście wszystko w „trosce” o dobro stowarzyszenia. Badano nas także w kontekście do naszych bezpośrednich przełożonych: o której dyrektor przyjeżdża do pracy, jak korzysta ze służbowego samochodu, itd. To było obrzydliwe
– przyznaje R.
Z relacji pani R. wynika, że uczestnicy szkolenia nie mogli rozmawiać swobodnie między sobą. Wszystko musiało odbywać się „na widoku”.
Każdy otrzymał jednoosobowy pokój. Nie daj Boże, by pan prezes zobaczył, że ktoś wchodzi do nieswojego pokoju. Człowiek po dwóch-trzech spotkaniach wchodził na taką orbitę strachu, że bał się, iż jeśli nie będzie w nich uczestniczył, to sam stanie się ofiarą takiego seansu nienawiści. Uczestniczyłam w kilku takich spotkaniach. O nich nikt nie mógł się dowiedzieć
– dodaje
Kolejnym etapem wspomagania donosicielstwa miały być spotkania indywidualne, dla wybranych osób. Taki sposób działania potwierdzili nam także inni byli i obecni członkowie oraz pracownicy stowarzyszenia Civitas Christiana.
Usadzono mnie przy stole z moją panią dyrektor i usłyszałam od Józefiaka, że on „potrafi docenić osobę lojalną” i której „los stowarzyszenia leży na sercu”. Powiedział mi, że stowarzyszenie zasponsoruje mi prawo jazdy, opłaci pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Obiecano mi też dyrektorstwo w moim oddziale. Odrzuciłam tę propozycję. Powiedziałam, że nie donoszę i nie mieści się to w moim kodeksie moralnym i etycznym. Dlatego nie mogę przyjąć propozycji prezesa
– relacjonuje R.
Problemy finansowe? Możemy „pomóc”
Wieloletnia wolontariuszka stowarzyszenia ujawniła nam jeszcze jeden sposób prezesa Józefiaka na jej zwerbowanie w systemie donosicielskim tej organizacji. Ta perfidia szokuje najbardziej. Wykorzystać miano bowiem kwestie czysto prywatne pani R.
Jeszcze raz spróbowano mnie „zwerbować”. Powiedział, że wie o moich problemach finansowych, a „stowarzyszenie może to jednym przelewem załatwić. Powiedział to w gronie osób. Ktoś musiał mu donieść. Tak chciano mi „pomóc”. Kolejny raz odmówiłam. Powiedziałam, że moja sytuacja finansowa nie ma z tym nic wspólnego. Jeszcze dłuższy czas nade mną „pracowano”. Usłyszałam, że jestem „młoda i głupia”, a „pan prezes może wiele pomóc”. Donosicielstwo nazwano „lojalnością”. Stanowczo odmówiłam donoszenia i udziału w dalszych szkoleniach
– mówi R.
Jaki był efekt ostatecznej odmowy? Jej zdaniem zawalono ją robotą tak, by nie mogła się odpowiednio wywiązać ze swoich obowiązków.
Pan Józefiak wielokrotnie przyjeżdżał do naszego oddziału, ale za każdym razem mnie pomijał. Nie odzywał nie do mnie. Wyśmiewał się ze mnie. Kilka miesięcy później zostałam zdegradowana z funkcji wicedyrektora oddziału. Dano mi do zrozumienia, że mam „zniknąć im z oczu” oraz że „nie ma tu już dla mnie nic do roboty”. Wróciłam do swojej starej pracy zawodowej
– R kończy swoją relację.
Paranoja i strach
Z kolei inna pracownica stowarzyszenia, spoza centrali w Warszawie podaje inny przykład swoistej paranoi władz.
Kiedyś doszło do ich uszu, że po jednym ze spotkań „w terenie” zawiązało się porozumienie działaczy i pracowników i grupa ta ma być krytyczna wobec władz stowarzyszenia. – zaproszono mnie do jednego z ośrodków rekreacyjnych firmy, na słynne trzecie piętro. Kilku panów w garniturach wylało na mnie pretensje, ale także zaatakowano mnie, dlaczego podziękowaliśmy jednemu z pracowników za kilkanaście lat jego pracy. Byłam zszokowana, że takie zachowanie podlega krytyce szefostwa. Zarzucono mi także, że pod moim okiem tworzą się jakieś grupy i dlaczego ja nie potrafię temu zaradzić. W pewnym momencie Józefiak zadał mi pytanie: po której jesteś stronie? Płakałam, gdyż przez 15 lat mojej pracy zawsze byłam lojalna wobec stowarzyszenia. Długo nie mogłam się pozbierać. Czy to jest normalne? Przecież pracujemy i działamy w katolickim stowarzyszeniu! Stajemy przed ciężkimi dylematami. Musimy udawać, że się nie znamy, że nic nas nie łączy. Nasze relacje są bardzo głębokie. Od czasu „przesłuchań” i seansów nienawiści żyjemy w strachu. To paraliżujące. To horror, który wszyscy przeżywamy. Nikt do siebie nie dzwoni, wszyscy są zastraszeni. Siedzimy w swoich skorupach. W zamkniętych światach
– przekonuje nas pracownica CC.
O izolacji stowarzyszenia świadczą też inne relacje jego obecnych i byłych członków lub pracowników.
Ulegaliśmy swoistemu szantażowi. Przekonywano nas, że jeśli coś wyjdzie na jaw, to zaatakowane zostanie nie tylko stowarzyszenie, ale także Kościół. Prawda miała też być rzekomym niebezpieczeństwem dla spółki. Pytano nas, czy chcemy mieć na sumieniu fakt, że koleżanki i koledzy stracą pracę. Słyszeliśmy to po kilkanaście godzin dziennie
– przyznają nasi rozmówcy.
Przejąć spółkę?
Dlaczego Sławomirowi Józefiakowi udało się zdobyć władzę w stowarzyszeniu? Zdaniem naszych rozmówców, członkowie stowarzyszenia dali się nabrać na jego grę. Ich zdaniem, ma to na celu przejęcie przez niego i jego najbliższych współpracowników całkowitej kontroli nad dochodową spółką.
Od początku interesowało go przejęcie spółki. Proces, który zachodzi w tej firmie jest przedziwny. Stowarzyszenie przestało być stowarzyszeniem i stało się firmą. Straciło sens jaki daje mu ustawodawca. Byłem we władzach stowarzyszenia i jego organy działały demokratycznie. Zarząd wybierał prezydium i było one oceniane przez zarząd. Nigdy, tak wąska grupa osób nie zarządzała jednocześnie i stowarzyszeniem i spółką. To rodzaj uwłaszczenia. Widzę, że członkowie tego stowarzyszenia nie są kierownictwu do niczego potrzebni. Wręcz przeciwnie. Przeszkadzają mu. Nie ma dyskusji, sprawozdania, itd. Wybory kandydatów są fikcją. Chodzi i władzę i kasę
– przekonuje nas jeden z emerytowanych członków stowarzyszenia.
Jeżeli ten stan rzeczy potrwa, a członkowie stowarzyszenia nie zrobią czegoś w nadchodzących wyborach w stowarzyszeniu, to ten stan będzie trwał nadal i będzie się pogłębiał. Wszystko idzie w stronie uwłaszczenia. Te same osoby zasiadają we władzach spółki i władzach stowarzyszenia. Daleko to nie zajdzie
– dodaje z rezygnacją.
Inny, emerytowany szef jednego z oddziałów stowarzyszenia, przekonuje, że „w terenie” nie wiedziano o mobbingu w centrali i innych oddziałach.
Ja byłem daleko, zakotwiczony w swoim środowisku, gdzie byłem bezpieczny. Stowarzyszenie jest dziś tylko po to, by przejąć majątek. Może chodzi o to, by zostało w nim 16 członków i spokojnie zarządzać całym majątkiem. Jeden facet może przejąć wszystko
– przekonuje.
Stowarzyszenie zaprzecza
Zapytaliśmy władze Civitas Christiana o komentarz dotyczący opowieści jego obecnych i byłych pracowników oraz wolontariuszy. Rada Nadzorcza miała nie mieć wiedzy na temat opisywanych przez nas zdarzeń.
W Stowarzyszeniu obowiązuje Procedura Antymobbingowa umożliwiająca pracownikom, którzy uważają, iż doświadczyli jakiejkolwiek formy mobbingu obronę ich praw. Jednocześnie Statut Stowarzyszenia gwarantuje członkom Stowarzyszenia możliwość składania skarg i zażaleń do Rady Nadzorczej Stowarzyszenia. Walne Zebranie Stowarzyszenia będące jego najwyższą władzą odbywa posiedzenia kilka razy w roku i zgodnie z przyjętą wieloletnią praktyką jest otwarte na komunikację z członkami. Żadne zgłoszenia w przedmiocie naruszenia praw pracowniczych czy członkowskich nie wpłynęły do władz Stowarzyszenia
– czytamy w odpowiedzi na pytania wPolityce.pl.
Stowarzyszenie Civitas Christiana przekonuje też, że jednym z jego celów jest „ochrona życia i godności człowieka, rodziny i Narodu oraz troska o duchowe, moralne i materialne środowisko ich życia i rozwoju. Stowarzyszenie dokłada wszelkich starań, aby powyższe nie pozostało jedynie hasłem, ale było codzienną rzeczywistością pracowników, członków oraz sympatyków Stowarzyszenia”. Zarząd i Rada Nadzorcza odrzuca też zarzuty dotyczące picia alkoholu w trakcie szkoleń i wyjazdów.
Na spotkaniach zarówno pracowniczych jak i członkowskich Stowarzyszenia alkohol nie jest serwowany. Pracodawca nie ingeruje w życie i zachowania pracowników w czasie w jakim nie pozostają do jego dyspozycji
– czytamy w mailu skierowanym po naszych pytaniach.
W zaistniałej sytuacji pracodawca skierował do wszystkich pracowników e-mail, w którym przypomniał o obowiązującej Procedurze Antymobbingowej. Ponadto pracownicy zostali poinformowani, że w przypadku, gdyby ktokolwiek uznał, iż dopuszczono się w stosunku do niego lub współpracownika mobbingu, może zgłosić to zdarzenie – według swojego wyboru – albo zgodnie z Procedurą Antymobbingową albo do dowolnego członka Zarządu lub Rady Nadzorczej. Jednocześnie treść Pana pytań została przekazana pracownikom z prośbą o informację, jeżeli mają wiedzę na temat zdarzeń, których mogą dotyczyć pytania i zasugerowane w nich zarzuty
– odpowiada Civitas Christiana.
Sytuacja bez wyjścia?
Osoby, z którymi rozmawialiśmy, wskazują na jeszcze jedną okoliczność.
W Stowarzyszeniu nie ma ciał statutowych z kontrolno-odwoławczymi kompetencjami. W kwestiach służbowych pracownik może zwracać do Zarządu, którego prezesem jest… Maciej Szepietowski. Natomiast członkowie w sprawach statutowych mogą się kierować do Rady Nadzorczej, której przewodniczącym jest… Sławomir Józefiak. Obecność tych dwóch panów w omawianych gremiach statutowych wyklucza zatem jakiekolwiek możliwości kontroli czy skargi, bo są sędziami we własnych sprawach. Te same osoby zasiadają we władzach spółki i władzach stowarzyszenia oraz w pozornym organie kontrolnym stowarzyszenia. Niestety Asystent Krajowy, ks. Dariusz Wojtecki wszedł w rolę kapelana prezesów, a nie duszpasterza środowiska. Mimo wiedzy o niegodnych praktykach, nie informował o tym KEP. Taka sytuacja uniemożliwia w zasadzie wewnętrzne rozwiązanie narastających problemów
– podkreśla nasz rozmówca.
Nic się nie zmieni?
Podobnych relacji usłyszeliśmy jeszcze przynajmniej kilkanaście. Wszystkie są spójne i świadczą o tym, że mobbing w Civitas Christiana to problem systemowy i sposób na zarządzanie stowarzyszeniem. Czy to wszystko ma służyć planowi uwłaszczenia się niewielkiej grupy na ogromnym majątku? Nie nam o tym rozstrzygać, ale relacje pracowników i członków stowarzyszenia trzeba brać na poważnie. Z drugiej strony warto zwrócić uwagę na niesamowite zaangażowanie członków stowarzyszenia, jak niezwykle szanują dorobek tej organizacji. Z naszych informacji wynika, że Episkopat, od niedawna, wie już o tym co mogło dziać się lub dzieje w Civitas Christiana.
PEŁNA TREŚĆ ODPOWIEDZI CIVITAS CHRISTIANA NA PYTANIA PORTALU WPOLITYCE.PL:
Szanowny Panie,
Zarząd oraz Rada Nadzorcza Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana” nie mają wiedzy na temat nagannych zdarzeń, których wystąpienie sugerują zadane pytania.
W Stowarzyszeniu obowiązuje Procedura Antymobbingowa umożliwiająca pracownikom, którzy uważają, iż doświadczyli jakiejkolwiek formy mobbingu obronę ich praw. Jednocześnie Statut Stowarzyszenia gwarantuje członkom Stowarzyszenia możliwość składania skarg i zażaleń do Rady Nadzorczej Stowarzyszenia. Walne Zebranie Stowarzyszenia będące jego najwyższą władzą odbywa posiedzenia kilka razy w roku i zgodnie z przyjętą wieloletnią praktyką jest otwarte na komunikację z członkami. Żadne zgłoszenia w przedmiocie naruszenia praw pracowniczych czy członkowskich nie wpłynęły do władz Stowarzyszenia.
Jednym z celów statutowych Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana” jest ochrona życia i godności człowieka, rodziny i Narodu oraz troska o duchowe, moralne i materialne środowisko ich życia i rozwoju. Stowarzyszenie dokłada wszelkich starań, aby powyższe nie pozostało jedynie hasłem, ale było codzienną rzeczywistością pracowników, członków oraz sympatyków Stowarzyszenia.
Jako pracodawca Stowarzyszenie skupia się na wprowadzaniu w życie założeń katolickiej nauki społecznej.
Ze względu na terenową strukturę Stowarzyszenia, większość pracowników zatrudnionych jest poza Warszawą. Spotkania wyjazdowe mają na celu wymianę informacji na temat bieżącego funkcjonowania Stowarzyszenia w regionach oraz przebiegu realizacji inicjatyw ogólnokrajowych takich jak Ogólnopolski Konkurs Wiedzy Biblijnej czy Festiwal Katolickiej Nauki Społecznej.
Na spotkaniach zarówno pracowniczych jak i członkowskich Stowarzyszenia alkohol nie jest serwowany. Pracodawca nie ingeruje w życie i zachowania pracowników w czasie w jakim nie pozostają do jego dyspozycji.
W zaistniałej sytuacji pracodawca skierował do wszystkich pracowników e-mail, w którym przypomniał o obowiązującej Procedurze Antymobbingowej. Ponadto pracownicy zostali poinformowani, że w przypadku, gdyby ktokolwiek uznał, iż dopuszczono się w stosunku do niego lub współpracownika mobbingu, może zgłosić to zdarzenie – według swojego wyboru – albo zgodnie z Procedurą Antymobbingową albo do dowolnego członka Zarządu lub Rady Nadzorczej.
Jednocześnie treść Pana pytań została przekazana pracownikom z prośbą o informację, jeżeli mają wiedzę na temat zdarzeń, których mogą dotyczyć pytania i zasugerowane w nich zarzuty.
W przypadku uzyskania dodatkowych informacji w przedmiotowej sprawie, władze Stowarzyszenia podejmą dalsze kroki zgodnie z obowiązującym prawem oraz Statutem Stowarzyszenia.
Na marginesie uprzejmie informujemy, że pan Sławomir Józefiak nie jest członkiem Zarządu Stowarzyszenia, jest Przewodniczącym Rady Nadzorczej, nie jest również pracownikiem Stowarzyszenia, a zgodnie z obowiązującymi w Stowarzyszeniu regulacjami (uchwała Walnego Zebrania), jako Przewodniczący Rady Nadzorczej nie może być zatrudniony na stanowisku bezpośrednio podległym członkom Zarządu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/645803-ujawniamy-dramat-pracownikow-civitas-christiana