„Marsze solidarności z Janem Pawłem II nie będąc marszami partyjnymi, nie będąc elementem gry partyjnej, mają niewątpliwe skutki wyborcze. Nie te jednak, o które chodziło autorom nagonki na papieża” - ocenia dzisiejsze marsze w Warszawie i innych miastach prof. Mieczysław Ryba, historyk KUL.
wPolityce.pl: Za nami już kilka z dzisiejszych marszów, w których spontanicznie Polacy opowiadają się w obronie św. Jana Pawła II. Jak Pan je odebra?
Prof. Mieczysław Ryba: Mamy do czynienia przede wszystkim z manifestacją katolików polskich chcących bronić Jana Pawła II jako w latach 1978-2005 głowy ich Kościoła i apostołem katolicyzmu w Polsce, dlatego te marsze wydają się czymś oczywistym. W istocie chodzi nie tylko o obronę osoby Jana Pawła II, ale o obronę religii katolickiej, jako takiej, atakowanej przez siły ideologiczne, który wpadły w neomarksizm i wzorem starych, klasycznych marksistów chciałby tym razem unicestwić nauczanie Jana Pawła II, czy też zdyskredytować go, aby jego nauczanie, które 18 lat po jego śmierci nadal pozostaje aktualne i oddziałuje mocno na przynajmniej część Polaków. Tak, by to oddziaływanie minimalizować.
Przeciwnicy tych marszów zwracają uwagę na zabarwienie polityczne tych marszów lub wręcz zarzucają, że są one manifestacją polityczną. Słusznie?
Na pewno nie mamy do czynienia z manifestacjami partyjnymi. Żadna partia ich nie organizuje ani nie inspiruje. Niemniej jednak wszystko na swój sposób jest polityczne.
O. Ludwik Wiśniewski OP, kaznodzieja „Tygodnika Powszechnego, TVN czy Onetu, w odniesieniu do dzisiejszych marszów uważa, że „mieszanka religijno-polityczna jest wybuchowa”.
Za bardzo w tym myśleniu dominuje makiawelistyczna wizja polityki jako tylko i wyłącznie cynicznej gry o władzę, sztuka jej zdobycia i utrzymania. I tylko tyle. Polityka w jej klasycznym rozumieniu, o którym zresztą wiele i na rożne sposoby mówił Jan Paweł II, jest roztropną troską o dobro wspólne, realizacja dobra wspólnego. W tym sensie mamy podczas marszów w obronie Jana Pawła II politykę w jej najszlachetniejszej formie – jako ratowanie tego, co jest substancją narodową, kultury narodowej, istoty tej kultury. Co do tego nie ma dwóch zdań. Prymas Wyszyński mówił, i każdy rozsądny Polak to powtarza, że nie ma polskości bez katolicyzmu. Taka pozbawiona katolicyzmu polskość jest wydmuszką, która nie przetrwa.
Opozycja jednak odżegnuje się od tych marszów. Więcej - obrzydza je Polakom i deprecjonuje, jak tylko może.
Łatwo to zrozumieć, ponieważ te marsze nie będąc partyjnymi, nie będąc elementem gry partyjnej, mają niewątpliwe skutki wyborcze.
Wspomniany o. Wiśniewski OP pisze na łamach Onetu: „boję się, że po tej niedzieli jako naród możemy się nie pozbierać”.
Jako naród moglibyśmy się nie pozbierać, gdybyśmy nie zareagowali na niszczenie największego współczesnego autorytetu w Polsce – który był apostołem naszych czasów.
Czytałem ten tekst o. Wiśniewskiego. Potwierdza to, o czym mówimy: przerażenie, że ta bardzo żywiołowa i spontaniczna reakcja społeczna, którą są te marsze, bardzo mocna nie tylko emocjonalnie, ale także intelektualnie, będzie mieć skutki wyborcze. Przynajmniej w bliskiej perspektywie. Co do dalszej perspektywy – zobaczymy, jak będzie.
Pewnie ci, którzy zorganizowali nagonkę na Jana Pawła II, spodziewali się, że prawica na tym straci. Wszystko jednak wskazuje, że straci na tym skrajna, liberalna lewica, która albo atakuje, albo nie wie, jak się w tym wszystkim zachować. Odbieram to jako głos lęku przed wspomnianą stratą wyborczą. Dlatego mamy starania i ostrzeżenia, by tych marszów nie wykorzystywać politycznie. Tymczasem – wbrew organizatorom wspomnianej nagonki – to się samo wykorzystuje politycznie, ale przeciw nim. Jest tu krótkowzroczność co do przewidywań, jak Polacy na ten atak na Jana Pawła II zareagują.
Zauważył Pan podczas tych marszów „nienawiść do przeciwników politycznych pod krzyżem Chrystusa”?
Oczywiście to są puste słowa. Jan Paweł II nie uczył nienawiści. Jezus Chrystus nie uczył nienawiści. Jeśliby rozpatrywać problem w tych kategoriach emocjonalnych, widać w tych marszach nie wrogość i agresję, ale raczej pewien ból i troskę narodu, w którym próby niszczenia swoich największych autorytetów się dokonują. Myślę, ze to właśnie tłumaczy spontaniczność i szybkość zorganizowania – tuż przed świętami - tak licznych marszów solidarności z Janem Pawłem II w całej Polsce.
Wrogość mamy, ale wobec katolików. Wystarczy przypomnieć sobie tzw. Strajki Kobiet, niszczenie pomników, jak choćby obecnie mamy tego przykład w Łodzi, czy profanowanie Mszy św.
Co do masowości tych marszów – Roman Giertych poinformował w mediach społecznościowych o katastrofie organizatorów warszawskiego marszu, w którym wzięło udział 500 osób.
To nawet trudno komentować. Wystarczy sięgnąć do zdjęć z tego marszu. Wiemy, że Pan Giertych swoimi opiniami reprezentuje w ogromnej mierze myśli czy też chciejstwo Donalda Tuska i jego otoczenia. W tym także przejawia się lęk przed tym, że reakcje narodu na ataki wobec Jana Pawła mogą skutkować wyborczo dla opozycji negatywnie. Mówienie o wielotysięcznym marszu, że uczestniczyło w nim 500 osób, samo się dyskwalifikuje.
Rozmawiał Radosław Molenda
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/640959-wywiad-prof-ryba-o-skutkach-wyborczych-marszow-papieskich