Miałam całkiem inne plany na trzecią rozmowę z cyklu "Pogadajmy" i właśnie zamierzałam umówić się na kolejne spotkanie, gdy zadzwoniła Gosia: "Jestem w Polsce z dzieciakami. Mogę do ciebie wpaść i pogadać?"
Lubię spotykać się z Gosią, bo nasza znajomość tak śmiesznie ewoluowała przez lata...najpierw jako trzynaście lat starsza od niej ciocia zajmowałam się nią, kiedy nie mogła iść do przedszkola z powodu choroby, później ona, nastolatka, zostawała czasem jako opiekunka z moimi dziećmi. Aż w pewnej chwili różnica lat zniknęła i oto stałyśmy się przyjaciółkami.
Gosia po maturze wyjechała za granicę i pracowała tam przez rok jako opiekunka do dzieci, później wróciła do Polski, skończyła studia, zaczęła pracować. I zawsze twierdziła "Polska to moje miejsce". Kilka lat temu na skyp’e poznała Martina, Anglika który pracował w Brukseli, a chcąc wybrać się do Gdańska zaczął rozpytywać co warto w Trójmieście zwiedzić. Gosia mu odpowiedziała i tak się zaczęło. Miłość jak z hollywoodzkich opowieści. W ciągu roku wzięli ślub, kupili mieszkanie, Martin dostał świetnie płatną pracę w Polsce, urodziła się Emilka, później Tomek. I wyglądało na to, że marzenia Gosi o dobrym mężu, udanej rodzinie i codzienności we własnym kraju spełniły się. Jednakże w życiu nie zawsze jest całkiem "różowo" i nawet ta drobna stabilizacja zaczęła się chwiać.
Martin miał ogromne problemy z opanowaniem polskiego, w pracy ten język nie był mu potrzebny, Gosia świetnie radzi sobie z angielskim, więc w domu rozmawiali w jego ojczystym języku. Tymczasem w życiu codziennym to Gosia musiała pełnić męskie role, bo czy zepsuł się samochód, czy trzeba było porozmawiać z elektrykiem o rozmieszczeniu lamp w nowym mieszkaniu czy "ochrzanić" nierzetelnego wykonawcę zawsze i wszędzie to ona stała na pierwszej linii frontu. - Wyobraź sobie - mówiła - Rejestracja samochodu. Martin się nie dogada, więc jedziemy razem, a z nami malutka Emilka i Tomek jeszcze w brzuchu. I tak w każdej sytuacji. Martin miał tego dosyć. Twierdził, że nie czuje się jak "facet".
Do tego dochodziły problemy kulturowe. Wydaję się nam, że Anglia i Polska są bardzo podobne. Tymczasem - jak mówił Martin - „język polski jest bardzo bezpośredni, wręcz bezczelny”. Kiedy w pracy zwracał się do podwładnego wydając polecenie typu "Zrób to i to", używał angielskiego zwrotu "Would you like to do..." ("Czy mógłbyś/Czy zechciałbyś zrobić...?" - przyp. Red.). Podwładny reagował na taką prośbę w charakterystyczny sposób: "Nie , teraz robię coś innego, może później", nie rozumiejąc ,że angielski jest językiem grzecznym oraz pełnym uprzejmości i że Martin po prostu w taki sposób wydaje polecenia. Wewnętrzna frustracja obojga przekładała się na problemy małżeńskie. I tak oto Gosia zaczęła powoli żegnać swoje marzenia o Polsce. Ustalili, że Martin wyśle swoje CV do trzech firm w Anglii i zobaczą co się wydarzy.
Kiedy Martin otrzymał trzy odpowiedzi pozytywne poczułam, że jest w tym ręka Bożej Opatrzności, że widocznie ta droga jest lepsza dla naszej rodziny -
powiedziała mi Gosia. I wyjechali. Na początku Gosia dzwoniła często, pełna dylematów, rozbita wewnętrznie, zastanawiając się czy dobrze zrobili.
Wiesz, ja musiałam ratować swoją rodzinę trochę kosztem siebie, musiałam uznać ,że Martin jest ważniejszy niż to szczęście, które sobie zaplanowałam wcześniej. I już tam w Anglii zaczęłam poznawać swego męża na nowo, zobaczyłam, że umie o nas zadbać, zdejmuje ze mnie mnóstwo trosk, załatwia to wszystko co w Polsce musiałam robić sama. I już wiedziałam, że dobrze wybrałam szukając dobra mojego męża, a nie patrząc na siebie i swoje pragnienia.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w tym nowym życiu?
Najbardziej przeżyłam kiedy usłyszałam moje dzieci w czasie wspólnej zabawy rozmawiające po angielsku. Wręcz serce mi krwawiło. Najpierw zwracałam im uwagę: "mówcie po polsku, mówcie po polsku", ale w końcu przestałam. Pogodziłam się z tym, że to Anglia będzie ich ojczyzną. Chociaż robię co mogę, aby nie utraciły kontaktu z językiem. Emilka chodzi do polskiego przedszkola, korzystamy z polskiej biblioteki, bierzemy udział w spotkaniach organizowanych przez Polaków, ja rozmawiam z nimi tylko po polsku. Martin po angielsku. Są dwujęzyczni.
A znajomi, czy dalej utrzymujesz kontakty w Polsce?
Już mniej, zbudowałam sobie koło znajomych w Anglii. To są mamy dzieci z polskiego przedszkola, ludzie ze wspólnoty w kościele. Głównie Polacy i emigranci (z Nigerii, z Hiszpanii, z Japonii)
A Anglicy?
Wiesz, oni tu (w Slough) mieszkają od zawsze, mają własne sprawy, nie szukają nowych znajomych. Ale to nie znaczy, że czuje się odrzucona, kiedy chodzę z dziećmi na spotkania Play Group (miejsce gdzie dzieci mogą przez 1,5 h, w towarzystwie mam bawić się edukacyjnymi zabawkami, rodzaj osiedlowego klubu) tam są tylko angielskie mamy. Rozmawiam z nimi i nie czuję się źle.
A czego, jakich trudności się obawiasz?
Najbardziej boję się szkoły do której Emilka wkrótce idzie. W Anglii dzieci zaczynają zerówkę po ukończeniu czwartego roku życia To jest okropne. Widziałam maluchy w rodzinie Martina i jestem pewna, że tak wczesna edukacja nie jest dobra . Do tego dochodzi jeszcze problem nachalnej, obowiązkowej edukacji seksualnej. Cały czas jestem rozdarta czy wysłać dzieci do oddalonej szkoły katolickiej czy bliziutko do osiedlowej. Jeszcze nie wiem. Ale przecież nie mam wyjścia, muszę coś zdecydować, bo jednego wyboru już dokonałam, postawiłam na szczęście Martina licząc, że to zbuduje szczęście naszej rodziny i nie zawiodłam się.
Rozmawiając z Gosią dzisiaj nie widzę już tamtej młodej zakochanej w Martnie, ale i w swoich projektach na życie dziewczyny. Widzę dojrzałą kobietę, która podjęła dojrzałą decyzję.
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/61898-czasem-trzeba-zostawic-marzenia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.