W szkole pani Środy wiedza jest niepotrzebna, ale wtedy produkuje się nieuków i ignorantów, być może dobrze znających własną cielesność.
„Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić” – to 11 teza o Feuerbachu Karola Marksa. Nie dziwi, że w DDR (w mojej wersji z czasów podstawówki: Deutsche Dramatische Republik) zapis tej tezy rzucał się w oczy wchodzących do Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie. Nie dziwi też oczywiście, że jest to plan działania prof. Magdaleny Środy w polskiej edukacji, gdyby choć na rok została ministrem edukacji (wyłożyła to 30 sierpnia 2022 r. w „Gazecie Wyborczej”), co jej się marzy. A konkretnie marzy się jej szkoła wyłącznie światopoglądowa, w której wiedza, poznanie, badanie nie odgrywają żadnej roli.
Magdalena Środa jako minister edukacji zmieniłaby polską szkołę „szybkim rozporządzeniem, nie czekając na decyzję parlamentu”. To znamy z historii, bo tak robili komisarze ludowi, czyli ministrowie w Związku Sowieckim. Podobno rozporządzeniem „wprowadzono religię [do szkół] i tak trzeba ją wyprowadzić”. Nawet gdyby Magdalena Środa nie była doktorem habilitowanym, powinna przynajmniej nie deprecjonować własnego ojca, wszak Edward Ciupak był socjologiem religii i religioznawcą.
Magdalena Środa mogłaby wiedzieć, że nauczanie religii w szkołach reguluje konstytucja: art. 53, ust. 4 stanowi, że „religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole”. A ponieważ konstytucja obowiązuje od 1997 r., najpierw była ustawa (o systemie oświaty z 7 września 1991 r.). I w art. 12, ust. 1. ustawy czytamy:
„Publiczne przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja organizują naukę religii na życzenie rodziców, publiczne szkoły ponadgimnazjalne na życzenie bądź rodziców, bądź samych uczniów; po osiągnięciu pełnoletności o pobieraniu nauki religii decydują uczniowie”.
Zaś w ust. 2. zapisano:
„Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych określa, w drodze rozporządzenia, warunki i sposób wykonywania przez szkoły zadań, o których mowa w ust. 1”.
Ustawa zobowiązała ministra do wydania rozporządzenia. I wydał je 14 kwietnia 1992 r. Tam w par. 2 pkt 1 zapisano:
„W publicznych szkołach podstawowych i ponadpodstawowych, zwanych dalej szkołami, organizuje się w ramach planu zajęć szkolnych naukę religii i etyki dla uczniów, których rodzice (opiekunowie prawni wyrażą takie życzenie, a w szkołach ponadpodstawowych – dla uczniów, których rodzice lub sami uczniowie wyrażą takie życzenie”.
To, co zawarto w ustawie i rozporządzeniu znalazło swój wyraz w konkordacie z 28 lipca 1993 r. A konkordat to umowa międzynarodowa, więc także jego przepisy są w Polsce obowiązujące.
Konstytucja, tworzona pod światłym patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Cimoszewicza, usankcjonowała stan faktyczny i odtąd to jej zapis jest podstawą obecności religii w szkołach. To zresztą nawiązanie do konstytucji z marca 1921 r., która wprowadzała naukę religii, i to obligatoryjnie. Religia w szkołach nie jest narzuceniem woli, tylko wyrazem respektowania tego, czego życzą sobie rodzice i uczniowie. I oczywiście żadnym rozporządzeniem, nawet autorstwa minister Magdaleny Środy, nie można nauczania religii ze szkół wyrzucić, bowiem wymagałoby to zmiany konstytucji i zapisów konkordatu.
Marząca o wyrzuceniu religii ze szkół prof. Środa zastąpiłaby ją „edukacją obywatelską”, czyli „umiejętnością uczestniczenia w życiu publicznym na różnych poziomach: od lokalnego do światowego. Szkoła powinna wychowywać otwartych, praworządnych i przyzwoitych ludzi oraz przygotowywać do światowego obywatelstwa”. Szczególnie ciekawe jest to „światowe obywatelstwo”. Oczywiście „patriotyzm w służbie państwa narodowego trzeba schować do lamusa”. Konieczna jest też „edukacja ekologiczna”, która „uczy o zagrożeniach związanych z antropocenem, o sposobach przeciwdziałania powiązanych z etyką, która kształtowałaby postawy proekologiczne i prozdrowotne”.
Nie dziwi, że w programie Magdaleny Środy nie ma nic o wiedzy w ścisłym sensie, gdyż edukacja, o jakiej marzy to właściwie czysta ideologia. Jaka wiedza kryje się np. za ideą „światowego obywatelstwa” albo za „otwartością” i „przyzwoitością” ludzi? Do ideologii miałaby też być sprowadzona etyka. W wersji pani Środy etyka „bardzo by się przydała, bo po latach zniszczeń, jakich dokonała szkolna katecheza, która nie przełożyła się ani na wiedzę, ani na wiarę, ani na moralność, młodzi ludzie muszą wiedzieć, czym są wartości, jak można uzasadniać stanowiska w sporach moralnych itp.”. Taka etyka „powinna być traktowana nie tyle jako osobny przedmiot, co jako ‘wkład’ do każdej lekcji. Można jej uczyć na fizyce, matematyce, językach obcych”. Zdaje się, że to już było w czasach walczącego komunizmu i fizyka z matematyką dobrze na tym nie wyszły. Może jednak lepiej uczyć matematyki i fizyki. Bo wiedza jest ważnym „wkładem” do etyki i utrudnia zrobienie z niej ideologii.
Rewolucyjny w programie pani Środy jako minister edukacji jest postulat „kształcenia sztuki wyobraźni”. To wprawdzie semantycznie nie bardzo się spina, bo sztuka jednak różni się od nauki, ale niech tam. To „kształcenie sztuki wyobraźni” miałoby zawierać: „wyobraźnię utopijną, czyli umiejętność wyobrażania sobie alternatywnych rzeczywistości (na przykład świat bez patriarchalizmu, świat bez internetu, Polska bez PiS itp.), wyobraźnię emotywną, czyli umiejętność wczuwania się w historie i tożsamości innych ludzi, co sprzyja empatii, tolerancji i otwartości wobec ‘obcych’, oraz wyobraźnię polityczną, czyli umiejętność śledzenia naszych wyborów politycznych, przewidywania ich konsekwencji i zapobiegania złu”.
Co do alternatywnych rzeczywistości, to pani Środa ma tu wielkie osiągnięcia, bo właściwie wszystko, co robi jest osadzone w alternatywnej rzeczywistości. Wyobraźnię też ma bardzo emotywną, a nawet chyba za bardzo, przez co jej argumentacja często jest pozbawiona racjonalności i logiki. A połączenie wyobraźni politycznej z zapobieganiem złu zwiastuje jakąś nową teodyceę. Gdyby na tym miała się opierać edukacja, to można zamknąć szkoły, gdyż tego wszystkiego można się „nauczyć” w rodzinie lub w kręgu towarzyskim. A szkoła zajmuje się jednak głównie przekazywaniem wiedzy przedmiotowej, a nie kształtowaniem wyobraźni, czym by ona nie była.
Wisienką na torcie programu Magdaleny Środy jest „edukacja seksualna”. Ona jest „niezbędna”, gdyż „mało co tak interesuje młodych ludzi jak ich własna cielesność, miłość, relacje intymne”. Pewnie, że to może być fajniejsze od matematyki, wymagającej wysiłku, a dającej przyjemność nielicznym, jednak to wszystko można poznawać poza szkołą, tym bardziej że ta sfera została przez takich jak pani Środa kompletnie zideologizowana, o czym świadczy choćby wpychanie do szkół różnej maści edukatorów seksualnych.
Podobno „potrzeba też szkole trochę wiedzy socjologicznej i psychologicznej, by lepiej zrozumieć społeczną dynamikę zmian, zwłaszcza emancypacyjnych i tożsamościowych”. Socjologia ujdzie, ale psychologia to raczej zapowiedź mieszania uczniom w głowach, gdyż do tego użytkowa psychologia się sprowadza. A pani Środa nie pozostawia złudzeń, że jej chodzi wyłącznie o mieszanie. „Reformy” Magdaleny Środy to nie wpuszczenie do szkół „trochę XXI wieku”, tylko zrobienie ze szkoły ideologicznej jaczejki. Jakby już mało ich było w innych dziedzinach. Wtedy wiedza jest niepotrzebna, ale szkoła produkuje nieuków i ignorantów, być może dobrze znających własną cielesność. To, owszem, jest znak XXI wieku, czyli epoki głupoty i infantylizmu, gdyby „postępowe” idee zostały zrealizowane. Ale nie o to chyba jednak chodzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/612585-magdalena-sroda-marzy-by-przez-rok-byc-ministrem-edukacji