Kiedy nauczyciele z zaprzyjaźnionej szkoły w Niemczech obserwują zachowanie polskich uczniów, niezmiennie je komplementują i głośno wyrażają swoją zazdrość, a także zachwyt na temat szacunku, jakim polscy nauczyciele cieszą się u swych wychowanków. Ten model wychowawczy przeciwstawiają swoim doświadczeniom z niemieckiej szkoły, gdzie uczniowie nie wstają na powitanie nauczyciela wchodzącego do klasy i traktują go bardziej jako urzędnika niż wychowawcę. Kiedy po serii kolejnych narzekań kolegi germanisty, że jego uczniowie nie potrafią nawet zastosować formuł grzecznościowych w kierowanej do niego korespondencji e-mailowej, zapytałem: „Peter, a czy ty ich tego uczyłeś? Bo jeżeli nie, to skąd oni to mają wiedzieć?” Zaniemówił i musiał przyznać mi rację: osobami odpowiedzialnymi za nauczenie właściwych form zachowania są nauczyciele. Uczniowie sami z siebie nie domyślą się, jak się powinni zachować; co więcej – jeżeli pedagodzy zrezygnują z tych wymagań, to w krótkim czasie wyrośnie w kraju pokolenie ludzi, którzy w każdej sytuacji muszą „być sobą”, ponieważ nikt im nie powiedział, że obowiązują jakieś reguły.
Z formacją etyczną i intelektualną jest podobnie. Jeżeli nauczyciele zrezygnują z umiejętnego wskazywania młodym ludziom wartości decydujących o życiu mądrym i szczęśliwym, nie należy się dziwić, że młodzież pójdzie za tymi, którzy potrafią pociągnąć ich za sobą bez względu na to, jakie wartości będą im mieli do zaoferowania.
Inna sytuacja: jakieś dziesięć lat temu, w trakcie spotkania przy grillu z niemieckimi znajomymi rozmowa zeszła na obserwowane u nich wówczas stopniowo postępujące zerwanie młodzieży z praktykami religijnymi i w ogóle z religijnym światopoglądem. Wyraziłem się wówczas (jak wiem dopiero dzisiaj – nieopatrznie), że to, czy młodzież chodzi do kościoła, czy nie, zależy w dużej mierze od ich rodziców. Usłyszałem wtedy, że u nich to już tak nie działa; wszystko się zmieniło za sprawą galopujących przemian społecznych: rodzice nie mogą stawiać swoim dorastającym dzieciom wymagań wychowawczych, ponieważ dogmatem jest „autonomia jednostki” i „wyzwolenie spod autorytarnej władzy” – każdej, w tym władzy rodziców.
Okazało się, że te dwie rzeczywistości są z sobą ściśle powiązane: najpierw szkoła (średnia) zrezygnowała z lekcji wychowawczej i ocen zachowania, a potem ten „nieopresyjny” model relacji nauczyciel – uczeń został implementowany do rodziny i zaczął kształtować stosunki rodzice – dzieci. I nie chodzi tylko o zachowania religijne, lecz w ogóle – oddziaływanie, którego celem jest uczynienie dzieci ludźmi roztropnymi i szczęśliwymi, czego elementem jest wskazywanie rozróżniania między dobrem i złem, podejmowanie tematu wolności i jej granic, odpowiedzialności czy problemu prawdy i fałszu. Z tak rozumianego wychowania duża część niemieckich rodziców dosyć szybko się wycofała, pozostawiając sobie popieranie idei tolerancji i różnorodności. Niemieckie społeczeństwo wie, że głoszenie poglądów sprzecznych z obowiązującą linią może się spotkać z zarzutem wyznawania poglądów konserwatywnych lub tradycjonalistycznych, co u nich jest niemal równoznaczne z faszyzmem.
W świetle wyżej opisanych przykładów zrozumiała się wydaje opinia jednego z niemieckich dziennikarzy (cytowanych przez portal wPolityce.pl), który ustawę zwaną w skrócie „lex Czarnek” nazwał programem mającym „nakazać wychowanie młodzieży w polskich szkołach na bezkrytycznie nacjonalistycznych, katolickich i skrępowanych seksualnie dorosłych”. Niewykluczone, że pod pojęciem bezkrytycznego nacjonalizmu autor tych słów rozumie kształtowanie szacunku dla działań niepodległościowych, a zasadę wierności małżeńskiej nazywa seksualnym skrępowaniem. Jeśli tak, to oczywiście, tutaj nie ma zgody.
Wydaje się, że jednym z celów tzw. „lex Czarnek” jest przyhamowanie podobnego procesu, oczywiście widocznego już w Polsce, jednak wzmacnianego nie tylko przez popkulturę, ale też oficjalne programy pseudowychowawcze, które przynoszą więcej szkody niż korzyści. Państwo polskie, wyciągając wnioski z doświadczeń społeczeństw zachodnich, ma prawo wykorzystać narzędzie, jakim jest publiczna szkoła, dla wzmocnienia wzorców wychowawczych, które uważa za korzystne dla młodych, a wkrótce dorosłych ludzi. To element świadomej strategii społecznej, której twórca wychodzi z założenia, że tradycyjny model kochającej się rodziny jest najlepszą przestrzenią, w której człowiek może realizować swoje dążenie do szczęścia.
Przeciwnicy nowych rozwiązań nazywają je „zamachem na szkołę”. Ten termin bardziej jednak pasuje do praktyk, które coraz częściej mają miejsce, szczególnie w szkołach wielkomiejskich, kiedy, przy okazji programów „równościowych” propagowane bywają treści stojące w jawnej sprzeczności z celami, które są zdefiniowane dla szkoły. A że młodzież i tak się z tymi treściami zetknie? To oczywiste; zresztą nikt się nie łudzi, że po wprowadzeniu ustawy wszystko zacznie działać jak w zegarku i młodzież przyswoi sobie oczekiwane postawy. Wiadomo, że w obecnej rzeczywistości postawy relatywistyczne i hedonistyczne mają gigantyczną promocję medialną i niemałe też wzięcie. Chodzi jednak o uczciwe zapewnienie realnej alternatywy wychowawczej, o zachowanie spluralizowanej przestrzeni, w której kształtowane są postawy ludzi. Krótko mówiąc - o stworzenie dla młodzieży warunków realnego wyboru pomiędzy różnymi „ofertami” odnoszącymi się do stylu życia, a także o rzetelną informację dotyczącą spodziewanych konsekwencji podejmowanych decyzji.
Jeżeli polska szkoła abdykuje z zadania formowania młodych ludzi „pod prąd” wszechobecnych wzorów, pozostanie uproszczony, jednolity model „wychowawczy”, wspólny dla szkoły i młodzieżowych seriali z Netflixa, adresowany do jednowymiarowego człowieka. Byłby to niewybaczalny błąd wobec przyszłości Polski.
Antoni Buchała, profesor oświaty, prezes Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/586479-lex-czarnek-czyli-wolny-wybor