Ze zdumieniem, niesmakiem, ale i z przerażeniem (przechodzącym w złość) obserwuję narastające ataki wandalizmu na świątynie, przydrożne kapliczki i krzyże. Zwłaszcza XXI wiek zaowocował przyspieszeniem w odchodzeniu od uniwersalnych, regulujących nasze życie zasad Dekalogu - na korzyść jednego destrukcyjnego przykazania: „Róbta co chceta”…
To, co niegdyś zdarzało się tylko na zlaicyzowanym, choć jednocześnie islamizującym się na potęgę Zachodzie (profanacje, dewastacje i podpalenia kościołów, zakłócanie mszy i uroczystości religijnych, fizyczne napaści na osoby duchowne z zabójstwami włącznie itp. itd.) powoli dociera też do Polski. Mazanie sprajem po obiektach sakralnych, ostentacyjne ścinanie krzyży i coraz częstsze ataki agresji wobec księży stają się „modne” i … coraz bardziej nam powszednieją… A stąd tylko krok do wykluczenia chrześcijaństwa z życia publicznego i powszechnego przyzwolenia na antyreligijną czystkę/reset wiary z życia publicznego… Zadanie jest ułatwione, bo zarówno nasza dawna „ludowa władza” jak i światowy, wojujący, lewacki marksizm przez lata marszu przez instytucje wprowadziły również do struktur kościelnych swoich przedstawicieli – „modernistyczną” piątą kolumnę w postaci „lawendowej mafii” i spolegliwych, nazbyt „tolerancyjnych” i „otwartych” na nowe trendy „postępowych” kapłanów (również w najwyższych strukturach hierarchów, łącznie z Watykanem)…
Czy zatem czekają nas wkrótce w Polsce religijne pogromy? I czy jest coś w stanie je zatrzymać? Pokolenia urodzone na przełomie wieków gremialnie odchodzą od nauk Kościoła. Najprawdopodobniej wkrótce prosta statystyka wyborcza wytyczy nam kierunek Hiszpanii, Francji czy katolickiej (do niedawna) Irlandii… Chyba, że – zgodnie z casusem Sodomy i Gomory – jakaś kolejna światowa „terapia wstrząsowa” (wojna, kataklizm, zaraza etc.) uzmysłowi nam ponownie, co w życiu jest tak naprawdę ważne… Wszak po każdej wojennej hekatombie kościoły zapełniały się przerażonymi tym co się stało z naszym człowieczeństwem ludźmi…
Kapliczki przydrożne i krzyże na rozstajach były od zawsze stałym elementem polskiego krajobrazu. W czasach trudnych niosły pociechę i ukojenie. Ludzie zatrzymywali się przy nich na pospieszną modlitwę; krótka rozmowa z Bogiem była dla nich najlepszą „psychoterapią”… Do niedawna - mijając kapliczkę czy krzyż – każdy zdejmował czapkę i żegnał się, zawierzając tym samym swój los Bożej Opatrzności. A w maju całe wioski zbierały się przy nich na wspólnej modlitwie maryjnej (tzw. „majowe”). Spontanicznie spotykano się też pod krzyżem czy kapliczką w chwilach narodowego zagrożenia, by razem błagać o ocalenie Maryję i Jezusa…
Nasze życie przyspiesza. Ludzie nie mają dziś czasu na zwykłą rozmowę ze sobą, na chwilę refleksji… Ten konsumpcyjny „wyścig szczurów” rodzi stres, depresje, wynaturzenia… Mnożą się frustracje, coraz częściej zdarzają samobójstwa. Niektórych z nas śmieszą i drażnią te „prymitywne, sakralne instalacje”. A stąd tylko jeden krok do wandalizmu… Samotne, bezbronne krzyże i kapliczki są dla współczesnych barbarzyńców łatwym celem…
Wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, że rugowanie symboli religijnych z miejsc publicznych – to równia pochyła dla naszej cywilizacji, zbudowanej wszak na Dekalogu! A przecież każdy przyzwoity człowiek (nawet ateista) musi zgodzić się z Jego przesłaniem: szanuj swych rodziców, nie zdradzaj, nie kradnij, nie kłam, nie bądź zawistny, wreszcie – nie zabijaj…
PS. Gwoli głębszej refleksji wrzuciłem na YT link do mojej najnowszej ballady pt. PRZYDROŻNE KAPLICZKI, KRZYŻE NA ROZSTAJACH…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/586345-doganiamy-zachod-zastanawiam-sie-kiedy-zaplona-koscioly