Prezydent Joe Biden zaszokował ostatnio Amerykanów stwierdzeniem iż w walce z pandemią niemożliwe są skuteczne rozwiązania na poziomie federalnym, rządowym. Tych należy - ogłosił - szukać na szczeblu stanowym. Innymi słowy, wiele zależy od lokalnych okoliczności, nie ma jednej recepty dla wszystkich. Szok wynikał ze zderzenia tych słów z kampanijnymi zapowiedziami Bidena, który gromił Donalda Trumpa za rzekomy brak przywództwa w walce z zarazą, a sam obiecywał szybkie jej zduszenie. Wystarczyło podobno oddać stery naukowcom i ich słuchać. Dziś wiemy, że to nie takie proste.
Przechodziliśmy przez to wszystko w Polsce. Masowe testowanie (ach, ile zachwytów było nad Słowacją testującą się całościowo!), powszechne szczepienia - wszystko to miało zatrzymać covid-19. Dziś wiemy, że nigdzie na świecie nie zatrzymało.
Ale żeby było jasne: szczepienia tak radykalnie zbijają śmiertelność, że zachęcam do nich jednoznacznie i od początku. Podobnie warto stosować te ograniczenia i zasady bezpieczeństwa, które zmniejszają ryzyko transmisji.
Rzecz w tym, że między zachętami i nawet pewną konieczną presją a popadnięciem w nadmiar kontroli i naiwnej wiary w „zatrzymanie wirusa” granica jest dość cienka. Owo wymarzone „zatrzymanie” jest zresztą tym bardziej prawdopodobne im mocniej zamrażamy normalne życie, z wszystkimi tego skutkami. To rozumowanie prowadzi jednak do absurdu, do wiecznego i straszliwie kosztownego pod wszystkimi względami lockdownu.
Od początku zachęcam władze państwowe, by ceniąc racje ekspertów i profesorów, dziękując im za wielki wysiłek, jednocześnie zachowywały dla siebie wyraźny i jasno nazwany margines swobody, prawo wzięcia pod uwagę także innych, społecznych i gospodarczych czynników. Są one bowiem zobowiązane widzieć całość spraw, uwzględniać ich złożoność. Dostrzegać wymiar medyczny, ale też wymiary gospodarcze, emocjonalne, pokoleniowe.
Uważam, że mimo wszystkich potknięć i bolesnych - jak wszędzie na świecie - strat, Polska szła dotąd tą drogą. Tyle było ograniczeń ile konieczne, tyle normalnego życia ile możliwe. Plus tarcze antykryzysowe. I to pomimo presji z obu stron: ludzi lekceważących epidemię z jednej strony, wierzących w możliwość „pokonania wirusa” z drugiej.
Ostatnio można jednak odnieść wrażenie, że nacisk na radykalne restrykcje narasta. Warto podchodzić do tego z dystansem. Nagrody za przykręcenie śruby nie będzie żadnej, skutek także niewielki, w ogóle jest wątpliwe, czy to się da w Polsce wdrożyć. Natomiast koszty społeczne i polityczne mogą być ogromne. Warto przypomnieć, że Polska jest jednym z niewielu krajów, które uniknęły na tle walki z covidem dużych napięć politycznych, ulicznych bijatyk, awantur. Tak wcale być nie musiało. I nie musi.
Sprawa jest trudna także dlatego, że opozycja świadomie próbuje zepchnąć rząd z drogi środka, zmusić do jakiegoś radykalizmu. I jest jej obojętne, w którą stronę, bo celem jest po prostu wywołanie przeciążeń, osiągnięcie dowolnego wybuchu społecznego.
Kto nie wierzy, niech poczyta coraz bardziej brutalnie antyrządową „Rzeczpospolitą”. Na stronie drugiej Jan Maciejewski bezlitośnie kpi z opowieści antyszczepionkowców o chipach, a na stronie czwartej Łukasz Warzecha też bezlitośnie z - jak to ujmuje - „stetryczałego” Jarosława Kaczyńskiego za możliwy „przymus szczepień”.
Obaj się doskonale obok siebie mieszczą, obaj - gdy przyjdzie właściwy moment - mogą się znaleźć na pierwszej stronie, by podkręcać sprzeciw. Podobnie zrobią wszystkie siły opozycyjne: w zależności od potrzeb staną się głosami przeciwników rzekomej „segregacji” lub przerażonych „bezczynnością” rządu. A możliwe, że i spróbują zgarnąć niezadowolenie obu stron naraz.
Podkreślę raz jeszcze: argumenty polityczne też przemawiają na rzecz drogi środka, ale kluczowe są doświadczenia medyczne i gospodarcze państw dużo bardziej rozwiniętych. Radykalizm nikomu nie przyniósł sukcesu. Jakakolwiek obietnica rozwiązania prostego wszystkich tych równań jest złudzeniem.
Droga środka jest trudna, nie atrakcyjna, nie efektowna, często kosztowna. Ale gdy spojrzy się z boku, na chłodno, dostrzeżemy iż udało się utrzymać gospodarkę, nie zadławić całkowicie (choć mam pełną świadomość licznych dramatów i tragedii) służby zdrowia, uniknąć wybuchów społecznych.
Warto to docenić. Mogło i może być gorzej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/579906-walka-z-pandemia-niektorzy-graja-na-wybuch-spoleczny