Polacy nie wyskoczyli psu spod ogona. Mają powody by być dumnymi z wielu osiągnięć i tego, jak reagowali w czasie kluczowych wydarzeń historycznych.
Na święta Bożego Narodzenia Onet uznał, że nie tylko musi objaśnić (co robi przecież na co dzień) „postępowej” części społeczeństwa, jak ma myśleć, ale też tak spreparować obraz wroga, żeby ci postępowi reagowali z odpowiednim zaangażowaniem, oddaniem i stosowną dawką nienawiści. Na instruktora wybrano prof. Janusza Majcherka, obecnie z Akademii WSB w Dąbrowie Górniczej, a przez lata w Uniwersytecie Pedagogicznym im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.
Uznano, że prof. Majcherek pasuje jak ulał do zadania wyprostowania społeczeństwu zwojów mózgowych, gdyż funkcjonuje jako ofiara czystek na uczelniach, a konkretnie w krakowskim uniwersytecie pedagogicznym. Oczywiście za swoje wybitne kompetencje i wyjątkowe kwalifikacje etyczne. Gdyby nie to, miałby profesurę dożywotnio na wybranej uczelni, gdyż w Polsce wszystko w nauce powinno być dożywotnie, a nawet dłuższe.
I prof. Majcherek od razu dorzucił do pieca twierdząc, iż „prawica rządząca teraz Polską ma wręcz obsesję na punkcie (…) lewackiego, a nawet neomarksistowskiego przechyłu polskich środowisk akademickich oraz niedoceniania tego, co im się wydaje fundamentem polskiej tożsamości narodowej, czyli narodowo-katolickiej wizji społeczeństwa, państwa i świata”.
„Lewacki, a nawet neomarksistowski przechył” jest tak oczywisty i widoczny, że wystarczy odrobina zdrowego rozsądku oraz zdjęcie klapek z oczu choćby na sekundę. Obsesja jest tu niepotrzebna, chyba że w wydaniu tych, którzy własne zaczadzenie skrywają za przypisywaniem go innym. I nikt poważny nie chce zastępować jednej ideologii inną (czy światopoglądu), a tylko zapewnić uniwersytetom wolność oraz przywrócić im wartości sprzed komunistycznej czy też lewackiej rewolucji. Nic ponadto.
Prof. Majcherek ma oryginalny stosunek do wolności w nauce i idei uniwersytetu, jeśli uważa, iż celem jest „zbudowanie nowej wizji Polski, podporządkowanej narodowo-katolickiemu paradygmatowi”. Tym się nie zajmują uczelnie, choć powinny być otwarte na szeroką gamę wartości, a nawet antywartości. Na te ostatnie chuchają zresztą i dmuchają na Zachodzie od ponad 50 lat, zaś na obszarze byłej komuny od co najmniej 75 lat.
Przywoływany przez prof. Majcherka „konflikt między darwinizmem a kreacjonizmem” nie jest problemem nauki. A nawet nie jest problemem Kościoła, który osiągnięć nauki nie neguje. Gdyby tylko Janusz Majcherek zechciał choćby pobieżnie przeczytać to, co na ten temat mówili Jan Paweł II czy Benedykt XVI albo wybitni uczeni z Papieskiej Akademii Nauk (w większości nobliści), np. fizycy Carlo Rubbia i Stephen Hawking, chemik John Polanyi, genetyk Werner Arber, mikrobiolog David Baltimore czy neurolog i embriolog Rita Levi-Montalcini.
Wbrew temu, co sobie wydumał prof. Majcherek, nikomu poważnemu nie chodzi o to, żeby „wyrugować te nurty, kierunki, profile i metodologie, które są zdaniem rządzących lewicowe”, a w ich miejsce „wypromować te narodowo-katolickie”. Chodzi wyłącznie o to, żeby pseudonauka nie miała statusu dyscypliny naukowej. A jeśli uniwersytety koniecznie chcą je mieć u siebie, niech to będzie finansowane z prywatnych donacji, co zresztą od lat się dzieje na Zachodzie.
Majcherkowi i jemu podobnym wydaje się, że „władza dąży do tego, żeby wypromować uczelnie katolickie, jako najlepsze w kraju”. Jakości uczelni się nie kreuje z kapelusza i nie promuje, tylko albo ją mają, albo nie. Rankingi międzynarodowe dowodzą, że nie mają, w tym te, które Majcherek uważa za wybitne. Chodzi tylko o to, żeby uczelnie mające związki z Kościołem nie były dyskryminowane. Prof. Janusz Majcherek nie chce przecież powiedzieć, że prawdziwej nauki nie uprawia politolog i historyk prof. Antoni Dudek na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego czy biolog molekularny prof. Ryszard Szyszka na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Wykreować to można martyrologię prof. Janusza Majcherka, a nie rangę i prestiż uniwersytetu. Zupełnie inna sprawa to punktowanie w naszym kraju publikacji naukowych, ale tu właściwie nigdy nie było dobrych rozwiązań. Podobnie jak nie było wielu publikacji mających szeroki międzynarodowy oddźwięk i – drobiazg – reprezentujących wysoki naukowy poziom. Tu uczelnie, w których pracował prof. Majcherek wcale się nie różnią korzystnie od tych, które atakuje, a może wręcz przeciwnie.
Janusz Majcherek ma pretensje, że choć „Prezydent Rzeczypospolitej nadaje tytuł profesora, ale osoby do tego tytułu są oceniane i typowane przez specjalną radę naukową w oparciu o obiektywne kryteria, (…) „to prezydent mówi: a ja nie dam!”. Jeśli „nadaje”, to nie może być słupem, bo inaczej mógłby „nadawać” jakiś bot albo ktoś przypadkowo spotkany na Krakowskim Przedmieściu.
Prezydent może mieć wątpliwości, czy ktoś w ogóle uprawia naukę, czy jak to określają Alan Sokal i Jean Bricmont – „modne bzdury”, niemające nic wspólnego z nauką. Albo chodzi o problemy stosownie napuszone czy podejmowanie „zaporowych” tematów, jak antysemityzm, ksenofobia czy homofobia. Zaporowych po to, by „nietykalni” byli zajmujący się nimi badacze, jak wiele błędów by nie popełnili albo jak wielu manipulacji by się nie dopuścili.
Prof. Majcherek szydzi, że minister Przemysław Czarnek dąży „do przeprowadzenia kampanii pod hasłem: ‘przywróćmy wolność wypowiedzi w środowisku akademickim’, a nawet doprowadził do sformułowania konkretnego projektu regulacji, które miałyby umożliwić w środowisku naukowym pełną swobodę, rzekomo zagrożoną’”. Nie chodzi o kampanię, tylko o faktyczne przywrócenie wolności wypowiedzi. A że jej nie ma w wielu dziedzinach i uczelniach, to – mówiąc językiem Tadeusza Cymańskiego – „nawet dzidzi to widzi”.
Powiada prof. Majcherek, że „środowisko akademickie na całym świecie ma ogromny problem [z takimi kwestiami], jak kreacjonizm i darwinizm [a także] rasizm i napięcia międzykulturowe, (…) kwestie związane z LGBT, płcią kulturową, transpłciowością itd”. Natomiast „w Polsce dochodzi do tego jeszcze jeden obszar, który na świecie w zasadzie nie budzi emocji, czyli historia. Można powiedzieć, że u nas spór o przeszłość, wizję historyczną, jest nawet sporem numerem jeden. Jesteśmy pod tym względem ewenementem”.
Środowiska akademickie powinny mieć problem z pseudonauką i „modnymi bzdurami”, ale rzadko mają, bo nie chcą się narażać bardzo głośnym i wpływowym lobby. Dlatego pseudonauka ma się lepiej niż kiedykolwiek, a nawet dominuje wśród tematów badawczych. Bo to łatwe i użyteczne do zglanowania przeciwnika. Natomiast każdy przejaw konserwatyzmu jest bezlitośnie i często z sukcesami atakowany, choć bardzo rzadko wpływa na jakość i wyniki badań. A co sporu o historię, to jest on akurat w świecie powszechny, gorący i ponadczasowy.
Prof. Majcherek leje łzy, że „wymiata się profesjonalistów, ludzi zasłużonych, a przede wszystkim kompetentnych, w ich miejsce wsadza się zaś osoby o wątpliwym dorobku, niemające kompetencji, czasami nawet uprawnień, tylko po to, żeby podporządkować te placówki konkretnej wizji politycznej, historycznej i światopoglądowej. W każdym z tych obszarów chodzi dokładnie o to samo, czyli zmianę dyskursu naukowego, artystycznego, kulturowego na narodowo-katolicki”. Nie warto się znęcać ani nad Januszem Majcherkiem, ani nad jego „profesjonalistami”, bo to po prostu żart. Wielu jest faktycznie zasłużonych – jako lizusi władzy, która jest obecnie opozycją. Albo jako beztalencia i mistrzowie badań bez jakiegokolwiek znaczenia.
Kiedy prof. Majcherek tłumaczy, że wszystko „wynika (…) z poczucia pewnego zagrożenia dla sposobu myślenia o świecie. To jest myślenie kolektywistyczne oparte na przekonaniu, że tożsamość i wartość człowieka wyznacza przynależność grupowa”. To jest akurat najważniejsza cecha myślenia środowiska Janusza Majcherka. A jeśli twierdzi on, że „naród” jest bezpodstawnie wyróżnioną grupą, to niech sprawdzi, jak to jest w USA, Chinach, Rosji, Japonii, Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii. Tam to dopiero naród jest wyróżniony. A „wspólnota wyznaniowa” nie jest w polskim państwie żadną wyróżnioną kategorią. Chyba że chodzi o tę wspólnotę wyznaniową, o której Janusz Majcherek w ogóle nie chciałby mówić.
Janusz Majcherek uważa, że „PiS zanegował całą narrację i ideową podstawę III RP, która w pewnym uproszczeniu brzmiała: doganiamy Zachód, staramy się być tacy jak oni, chcemy dołączyć do wspólnoty europejskiej, najlepszej jaka może istnieć”. Polska nigdy tak nie doganiała Zachodu, przede wszystkim materialnie i cywilizacyjnie, jak za rządów PiS. Inni tylko o tym gadali. I to dążenie do zrównania się z Zachodem, a nawet wyprzedzenia niektórych państw, wcale nie oznacza, że Polacy są „najwspanialsi”. Ale też nie wyskoczyli psu spod ogona. Mają za to powody, by być dumnymi z wielu osiągnięć i tego, jak reagowali w czasie kluczowych wydarzeń historycznych. Wstydzić się powinni natomiast ci, którzy w Polakach widzieliby wyłącznie „papugę narodów”.
Na koniec prof. Majcherek sam sobie zaprzecza, gdy snuje wizję wszechobecnego i wszechwładnego państwa narodowego i wyznaniowego, by potem lekko przeskoczyć, do tego, że jednak decyduje „micha”. I „micha” sprawi, że tak jak w czasach komunistycznych „ekipa rządząca upadnie w wyniku drożyzny, a nie ekscesów ideologicznych”. Jak mało o Polakach i ich dążeniu do wolności, niepodległości i suwerenności musi wiedzieć Janusz Majcherek, jeśli uważa, że „to podwyżka cen kiełbasy obalała w Polsce rządy”. To bywał pretekst, żeby upomnieć się o kluczowe wartości, bo tylko to na władzę działało, ale wartości zawsze miały fundamentalne znaczenie. Akurat te wartości, które dla prof. Majcherka i jego środowiska nie mają większego znaczenia. Pewnie dlatego na pierwszym miejscu jest u niego kiełbacha.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/579451-bardzo-sie-myli-prof-janusz-majcherek