W czasie kampanii wyborczej w 2020 roku kandydat na prezydenta Joe Biden dawał się często poznać jako człowiek pogubiony i zmęczony, ale w sprawie pandemii tchnął optymizmem. Obiecywał, że ją „zamknie” (shut down), a plan prowadzący do tego celu był prosty.
Po pierwsze, kierowanie się nauką. Po drugie, przekazanie profesjonalistom komunikowania decyzji związanych ze zdrowiem publicznym. Po trzecie, przywrócenie zaufania, przejrzystości, wspólnego celu i odpowiedzialności do rządu.
To ostatnie zdanie miało oczywiście na celu podkreślanie różnicy w stosunku do prezydenta Donalda Trumpa, który miał wobec pandemii stosunek niejednolity. Podkreślał, że nie jest to kwestia wyłącznie medyczna, ale także ekonomiczna, polityczna i psychologiczna. To zresztą Trump pilotował mechanizm gospodarczo-naukowy, który w efekcie dał szczepionkę. Ale wielkie koncerny wolały poczekać z jej ogłoszeniem na tydzień powyborczy.
Dziś Amerykanie mają rekordowy poziom szczepień, a w przemówieniu z okazji święta 4 lipca prezydent Biden dopiero co ogłosił, że „USA są blisko zwycięstwa nad pandemią”.
Jednak kilkadziesiąt godzin później znowu słychać trzask zatrzaskiwanych granic. Prezydent Biden wprowadza zakaz lotów do RPA i siedmiu innych krajów afrykańskich z powodu nowej wersji wirusa o nazwie „Omicron”. Jest tu pewien ważny kontekst: gdy Trump wstrzymał loty z i do Chin, w pierwszej połowie 2020 roku, z powodu uderzającej wtedy po pierwszej fali covidu, liderzy demokratyczni zarzucali mu ksenofobię, a media powielały ten schemat.
Także Izrael, Włochy i inne kraje wstrzymują połączenia w obawie przed Omicronem. Nie chodzi o to, że to na pewno wersja szczególnie niebezpieczna, ale o to, że niewiele o niej wiadomo poza tym, że mutuje się ekstremalnie szybko i w dziwny, niepokojący dla naukowców sposób. Szczepionki „raczej” przed nią zabezpieczają, ale pewności nie ma. Trzeba badać i czekać.
Kolejny lockdown?
I po co?
Dr. Anthony Fauci, szef Narodowego Instytutu Alergologii i Chorób Zakaźnych, de facto dowodzący amerykańską walką z pandemią, jasno mówi, że „nie byłby zaskoczony”, gdyby wirus był już w USA. Inni eksperci mówią, że „niemal na pewno już tu jest”.
W tle wszystkiego dramatycznie spadające rankingi Bidena. Jego sekretarz prasowa Jen Psaki szuka wyjaśnienia w tym, że Amerykanie są „zmęczeni walką z wirusem” i jego „wpływem na nasze życie”.
To ważne słowa. Jak widać, nie wystarczyło sięgać po naukę. Horyzont nadal jest dość ciemny. Wspomniany już dr Fauci otrzymał za Bidena pełnię władzy, ale poza szczepieniami, nie za bardzo posunął się w tej walce do przodu.
Fauci przyznał w niedzielę, że
„wirus może znaleźć się w permanentnej fazie endemicznej, podobnie jak wirus grypy”.
Dodał:
Na pewno nie zdołamy go wykorzenić (…), to nie zniknie. Myślę, że będziemy w stanie osiągnąć poziom kontroli, który jest wystarczająco niski, aby nie zakłócał naszego funkcjonowania.
Jeśli ktoś śledzi amerykańską debatę w tej sprawie dostrzeże wyraźne przesunięcie akcentów: z optymistycznego planu pokonania koronawirusa w kierunku takiej organizacji walki z nim, by można w miarę normalnie żyć mimo niego, obok niego.
Pęka złudzenie, najmocniej chyba w Stanach Zjednoczonych, że oddanie władzy naukowcom, precyzyjne wykonywanie wszystkiego, co każą, dadzą szybkie efekty. Wirus jest szybszy. Owszem, uratowano wiele istnień ludzkich, zamrożenia społeczne były konieczne zanim pojawiły się szczepionki, ale dalej już nic nie jest tak proste.
Zmęczenie też wszędzie robi swoje. Koszty kolejnych lockdownów mogą być dewastujące, przecież inflacja doskwierająca wszystkim to jeden ze skutków pompowania pieniędzy w zatrzymaną gospodarkę po pierwszych falach. Skutki społeczne i psychiczne dla młodzieży, rodzin i właściwie każdego z nas to osobny, bardzo smutny rozdział.
Polski rząd też powinien wyciągnąć z tego wnioski. Presja na podpowiadane naukowo i medycznie restrykcje nie słabnie, ale nie może to być jedyny czynnik brany pod uwagę. Trzeba iść, jeszcze bardziej zdecydowanie niż dotychczas, drogą środka, rozsądku, ważenia racji.
Jeżeli Fauci ma tym razem rację i musimy uznać „permanentność” wirusa, pogodzić się z tym, że będzie całymi latami mutował, wracał falami, to należy skupić się na adaptacji do tej sytuacji.
Raczej odrzucić już na tym etapie niszczące ogólnonarodowe lockdowny.
Zbudować do walki z covidem trwały, równoległy system w służbie zdrowia, by w jak najmniejszym stopniu blokować leczenie pozostałych chorób.
Promować szczepienia - jednak bez przymusu, bo koszty jego wprowadzenia byłyby duże, a efekty wątpliwe.
Przyjąć za niestety nieunikniony pewien poziom strat. Jak najmniejszy, ale pewien - jako koszt normalnego życia - wydaje się nieunikniony.
Oczywiście, każda decyzja musi być poprzedzona dogłębną analizą z każdego punktu widzenia. Ale perspektywa jest już wyraźnie inna i trzeba to uwzględniać, bez względu na emocjonalne głosy domagające się działań radykalnych.
Jeśli wirus zostanie z nami na dłużej, a wszystko na to wskazuje, właśnie radykalizm trzeba porzucić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/575914-peka-pewne-zludzenie-w-sprawie-pandemii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.