Niewesoły jest pejzaż polskiego społeczeństwa w ważnym, choć zapewne nie najtrudniejszym momencie toczącej się obecnie wojny hybrydowej.
Atak na polską granicę, czyli właściwie wojna, ma swoje aspekty wewnętrzne. Jak w każdej wojnie chodzi o to, na ile napastnicy (Białoruś Łukaszenki i Rosja Putina) są w stanie obezwładnić polskie społeczeństwo, a nawet zaprząc jego część do realizacji własnych celów, w tym namówić do zwalczania polskich władz. W obu tych wypadkach napastnicy mają ewidentne osiągnięcia.
Gdy chodzi o realizację celów Putina i Łukaszenki najważniejszy wydaje się potencjał nienawiści do rządu Prawa i Sprawiedliwości i jego politycznego zaplecza. Ten potencjał jest duży od lat, a jeszcze wzrósł po powrocie Donalda Tuska do polskiej polityki. I ten potencjał sprawia, że nawet najważniejsze dla bytu państwa i narodu kwestie niepodległości oraz suwerenności są poświęcane, byleby tylko zaszkodzić znienawidzonej władzy.
Nie chodzi tylko o zwolnienie się od lojalności wobec własnego państwa (uwolnienie się od zapisanego w art. 82 konstytucji obowiązku wierności Rzeczypospolitej), ale uznanie zewnętrznego zagrożenia za czynnik sprzyjający w ewentualnym przejęciu władzy. Takie nastawienie części klasy politycznej oraz jej sympatyków, za czym idzie oczywiście wybór moralny i aksjologiczny, czyli dopuszczalność zgody na zdradę, jest największym osiągnięciem napastników, jakie może sobie tylko wymarzyć.
Doprowadzenie do tego, że za cenę zdrady chce się osiągnąć podstawowy polityczny cel oznacza w istocie gotowość do poświęcenia niepodległości i suwerenności, byleby tylko dorwać się do władzy. I nikt nawet się nie zastanawia, że byłby to oczywiście typ władzy Vidkuna Quislinga w Norwegii, Jozefa Tiso na Słowacji, Philippe’a Pétaina we Francji, a w najlepszym razie Bolesława Bieruta w powojennej Polsce. Los tych zdrajców niczego, jak widać, nie nauczył.
Nienawiść części polskiej klasy politycznej do rządzącego PiS jest tak wielka, że napastnicy mogą to bez trudu rozgrywać. I używać przedstawicieli tej klasy politycznej już nie tylko jako pożytecznych idiotów, ale wręcz jako piątej kolumny. To się Putinowi nie udało nawet na Ukrainie, choć tam miał dużo łatwiej niż w Polsce. A najgorsze jest to, że ci, którzy służą jako piąta kolumna w dużej mierze w ogóle tego nie dostrzegają, przez co realizują kolejne podsuwane im cele.
Obezwładnienie polskiego społeczeństwa polega na tym, że nie dostrzega się istoty agresji, przez co jest ona redukowana do lokalnych zajść na granicy. Albo za obecny stan agresji wini się polskie władze: że są skłócone z instytucjami UE, że nie mają dobrych relacji z sąsiadami, że wprowadzają stan wyjątkowy wyłącznie z politycznych powodów, że walczą z kobietami i dziećmi zamiast im pomagać, że kreują zagrożenie, żeby to zdyskontować politycznie i wyborczo. To przerzucenie winy na własny rząd też jest wielkim osiągnięciem napastników.
Obezwładnienie polskiego społeczeństwa dokonuje się przede wszystkim w sferze moralnej, wykorzystując kwestie humanitarne. To ważne, bo za obezwładnieniem moralnym, idzie obezwładnienie emocjonalne. Napastnicy za wszelką cenę chcą wywołać poczucie winy u tych, których napadają. A najłatwiej to zrobić epatując losem wybranych imigrantów. I nikt się nie zastanawia, co to za rodzice, którzy ciągną dzieci nawet tysiące kilometrów od domu nie bacząc na ich zdrowie i życie, choć ci ludzie nie uciekają z terenów objętych wojną. Nikt się nie zastanawia, że życiem imigrantów, szczególnie dzieci, kobiet i słabych igrają handlarze ludźmi, wszyscy, którzy współpracują przy przerzucie imigrantów na Białoruś oraz władze państw, które na to pozwalają.
Szersze kręgi społeczne obezwładniają ci, którzy już wcześniej zostali obezwładnieni, a następnie zaprzężeni do propagandowych rydwanów Putina i Łukaszenki. To nie tylko celebryci i artyści mający ewidentne braki w krytycznym myśleniu czy analizie, którzy są wymarzonym rezonatorem dla posługujących się bronią humanitarną (tak, bronią, bo jest środek z arsenału wojny hybrydowej). Kiedy Putin i Łukaszenka widzą na granicy np. aktorkę Maję Ostaszewską i odgrywany przez nią teatr humanitarny, muszą zacierać ręce z zadowolenia. A jeszcze bardziej, gdy słuchają reżyser Agnieszki Holland i jej porównań z najciemniejszego okresu XX wieku.
Celebryci i artyści nie tylko kreują klimat szantażu moralnego oraz emocjonalnego, ale tworzą grunt, na który wchodzą lekarze, prawnicy, przedstawiciele organizacji pozarządowych. Wtedy bowiem można jeszcze dotkliwiej atakować polskie władze – za to, że uniemożliwiają lub utrudniają niesienie pomocy. A przecież już nie tylko chrześcijanin, ale każdy człowiek powinien taką pomoc nieść. I znowu nikt się nie zastanawia, że to wszystko zostało zaplanowane i jest precyzyjnie rozpisane w czasie i przestrzeni. Bo to jest także broń. Tym cenniejsza, że zdobyczna.
Nie warto się zastanawiać, jakie pobudki sprawiają, że polscy obywatele realizują obce, bardzo niebezpieczne dla własnego państwa zadania. Zapewne część uważa się za szlachetnych bądź przyzwoitych ludzi po prostu. Tym bardziej jeśli się ich odpowiednio podpuści i ta szlachetność zagra na ich ego. Tylko, że to nie jest żadne usprawiedliwienie. Działania szlachetnych szkodników w skutkach niczym się nie różnią od czynów cynicznych albo sprzedajnych sukinsynów. A nawet mają szerszy zasięg, bo są upozowane na szlachetne.
To wszystko kieruje ku fundamentalnemu problemowi potencjału kolaboracji w polskim społeczeństwie. I niestety ten potencjał wydaje się duży. Duża jest piąta kolumna, agentura wpływu, bardzo duża rzesza pożytecznych idiotów. Oni sami tak tego oczywiście nie postrzegają. Część jest przekonana, że działa dla dobra Polski, w imię wartości europejskich, chrześcijańskich czy po prostu ludzkich. Część jest zaślepiona nienawiścią do rządzącego PiS, które uważa za zło absolutne (zgodnie ze wskazówkami Donalda Tuska). Część jest skołowana moralnie przez tych, z których opiniami się liczy. Część to oportuniści ustawiający się tak, jak wieje aktualny wiatr historii. Część to cynicy, którzy właściwie zawsze czymś handlują. A część to zwyczajni zdrajcy, a w najlepszym razie kolaboranci.
Niewesoły jest pejzaż polskiego społeczeństwa w ważnym, choć zapewne nie najtrudniejszym momencie toczącej się obecnie wojny hybrydowej. A co będzie, gdyby, nie daj Boże, doszło do jeszcze bardziej dotkliwych i dramatycznych form agresji na Polskę? Jak wtedy zachowają się ci wszyscy, którzy teraz tworzą potencjał kolaboracji? Może przyjdzie przebudzenie, ale wcale tak być nie musi, a kolaboracja przyjmie najgorsze formy, czyli jakiś rodzaj zgody na okupację. Nawet gdyby do niej nie doszło, sama wizja zgody na okupację jest przerażająca. Tak jak przerażający jest ów potencjał kolaboracji. Jeszcze jest czas się obudzić, ale jest go coraz mniej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/573885-to-jest-wojna-o-obezwladnienie-polskiego-spoleczenstwa