Widziałem kiedyś zeszyt ze szkolnych czasów mojej mamy. A w nim pięknie wykaligrafowane rozprawki i zadania. Piórem wiecznym rzecz jasna. Mnie w szkole też uczono ładnie pisać, ale efekt znacznie odbiegał od tego, co osiągnęła moja mama.
Najbardziej utkwił mi w pamięci jednak podpis właścicielki zeszytu na okładce. „Barbara Sasówna” (wtedy rodzina mamy przez jakiś czas pisała swoje nazwisko przez jedno „s”). To były czasy! Czasy, kiedy jeszcze pani premier nie nazywano premierką, pani minister ministrą, a pani reżyser reżyserką, o takich kuriozach jak polityczka czy gościni nie wspominając. Były wprawdzie nauczycielki, lekarki i posłanki (wcześniej nazywane nawet posełkami), ale wszystkie te słowa rodziły się naturalnie, w miarę potrzeb, a nie w atmosferze terroru feministycznej poprawności. …
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 5,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/572940-od-janki-wara-kiedy-pani-premier-nie-nazywano-premierka