„Czasy mamy patriotyczne. Nasza historia wciąż jest poddawana zabiegom upraszczania, prostowania i przemilczania. Wystarczy zajrzeć do szkolnych podręczników – od zawsze pewne tematy były starannie omijane. Czasem wzmianka albo niepełna informacja. Jak o Jedwabnem. Więc film może czasem spełniać funkcję edukacyjną, skoro szkoła tego nie robi. I nie mówię o nauczycielach. Mówię o instytucji. Nie sądziłem, że ktoś zatęskni za panią Zalewską – minister Czarnek to już dramat. Niedługo dzieciaki będą się uczyć z Biblii” – mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” reżyser Wojciech Smarzowski w kontekście swojego najnowszego filmu „Wesele”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Żenujące! Tak Smarzowski promuje nowy film? „Żydzi są nam tylko potrzebni do statystyk”; „Bliżej nam do Moskwy niż do Unii”
Na uwagę dziennikarza „GW”, że drażni go, iż „scenę, w której przedwojenny ksiądz szczuje przeciwko Żydom, potem na ekranie mordowanym, jednym cięciem montażowym łączy pan ze współczesnym księdzem, który atakuje osoby LGBT”, Smarzowski odpowiada:
Uznałem, że czasy mamy takie, że niektóre rzeczy trzeba powiedzieć wyraźniej i dużymi literami.
„Wesele” dojrzewało we mnie długo. Zacząłem o nim myśleć, gdy przeczytałem Grosaa. Jak większości Polaków otworzyły mi się oczy. Że to, czym nasiąkałem w szkole podstawowej na lekcjach historii, nie jest do końca prawdą. Że my, Polacy, byliśmy wyłącznie ofiarami. Że byliśmy wyłącznie dobrzy
— peroruje.
Tymczasem nie różnimy się od innych narodów. Każdy ma w swojej historii karty, o których chciałby zapomnieć, które próbuje wyprzeć, których się wstydzi
— dodaje.
Wyspiański napisał swoje „Wesele”, gdy chodziło o odzyskanie wolności i niepodległości. Ja zrobiłem swoje, gdy już mieliśmy wolność, ale zatraciliśmy zasady i wartości. A teraz uznałem, że trzeba nakręcić „Wesele” o pamięci. A tak naprawdę o niepamięci
— zaznacza.
Kogo Smarzowski chce „poruszyć”?
Kino musi uwierać, poruszać emocjonalnie, śmieszyć albo jątrzyć, prowokować intelektualnie. A czasem może też być ostrzeżeniem. Jeżeli nie ma żadnej z tych emocji, to po co wyciągać kamerę z samochodu?
— stwierdza reżyser. Pytanie tylko, kogo zdaniem Smarzowskiego jego obraz ma uwierać i poruszać emocjonalnie? Przed czym ma ostrzegać? Bo z pewnością nie ostrzega przed niezgodnymi ze stanem faktycznym tezami Jana Tomasza Grossa, ani nie porusza emocjonalnie tych, którzy w rodzinnych historiach mieli pomoc dla Żydów.
Część widzów będzie poruszona i przeżyje tę historię podobnie do tego, jak ja ją przeżywałem i wciąż przeżywam. A z drugiej strony niestety będzie hejt. Dowiem się, że jestem anty-Polakiem, że nakręciłem film za żydowskie pieniądze albo żeby dostać Oscara, bo w Hollywoodzie są sami Żydzi. No i jeszcze, że film jest zrobiony na zamówienie, że ja sam jestem ukrytym Żydem i obcym szpiegiem
— histeryzuje Wojciech Smarzowski.
Jeżeli Wojciech Smarzowski liczy na to, że prowokując w ten sposób nakręci marketing i ściągnie do kin rzesze widzów, to może się rozczarować. Tego typu zabiegi są przez różne osoby stosowane notorycznie i wydaje się, że polskie społeczeństwo jest już tym zwyczajnie zmęczone (zresztą zabieg był na tyle prymitywny, że najwyraźniej zirytował nawet dziennikarza „Gazety Wyborczej”). Jedyne, co uda mu się osiągnąć, to zapisać kolejna niechlubną kartę w polskiej kinematografii. Pytanie, czy rzeczywiście na tym mu zależało?
aw/Gazeta Wyborcza
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/569362-smarzowski-w-gw-o-swojej-inspiracji-grossem-w-weselu