„Sytuacja jest naprawdę groźna i należy traktować ją z pełną powagą. Każde przekroczenie granicy z naszej strony przez jakiegoś nawiedzonego aktywistę, może skończyć się tym, że zostanie zrealizowany scenariusz, do którego Łukaszenka czy Rosjanie dążą” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego.
CZYTAJ TAKŻE: Prawie 200 prób nielegalnego przekroczenia granicy! SG: Służby białoruskie doładowują cudzoziemcom telefony i powerbanki
wPolityce.pl: Jak donosi Straż Graniczna, białoruskie służby cały czas wspomagają koczujących przy granicy z Polską, m.in. „doładowują cudzoziemcom telefony i powerbanki”. Z czego wynikają te działania?
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Wiemy już doskonale, że to część operacji „Śluza”, która jest prowadzona z premedytacją i zamiarem sprowokowania incydentów. Oczywiście, że strona medialna jest tutaj istotna, a zatem ci ludzie koczujący na granicy, z punktu widzenia Łukaszenki, powinni mieć zdolność do komunikowania się ze światem, stąd akcje pomocy w ładowaniu komórek - by mogli nadawać. Białoruski czy rosyjski aparat propagandowy lub naiwni dziennikarze będą to powtarzać i ów cel polityczny realizować. Jednakże to są drobne didaskalia. Istotą są wielkie manewry wojskowe Zapad z udziałem ponad 200 tys. żołnierzy przy naszej granicy i w tym kontekście należy to rozpatrywać. To jest jeden z instrumentów rozpoznania szczelności granicy, a nie istota problemu.
Na granicy polsko-białoruskiej dochodzi do coraz częstszych prób jej nielegalnego przekroczenia. Wydaje się, że wprowadzenie stanu wyjątkowego w tej sytuacji było niezbędne.
Myślę, że trzeba na to spojrzeć w szerokim kontekście. Od początku tego roku mieliśmy do czynienia z serią posunięć, które niewątpliwie są odczytywane na Kremlu, jako oznaki słabości Zachodu, wręcz demonstracyjne. Począwszy od zgody prezydenta Bidena ws. przedłużenia na rosyjskich warunkach układu New START o strategicznych broniach jądrowych. Później wizytę komisarza Borrella w Moskwie z kompromitacją powagi dyplomacji Unii Europejskiej. Następnie zgodę na Nord Stream 2 czy próbę zaproszenia Putina na szczyt UE. Należy również przypomnieć deklarację ministra spraw zagranicznych Niemiec Heiko Maasa o odmowie dostarczenia broni Ukrainie, a teraz Afganistan. To wszystko są bardzo ciężkie ciosy w powagę Zachodu i one oczywiście wywołują pokusę testowania przez Rosję, jak daleko w tej sytuacji słabości i konfuzji wewnętrznej UE oraz Stanów Zjednoczonych, Kreml jest w stanie się posunąć.
W tej sytuacji incydenty graniczne, które na razie są hybrydowe, czyli bez użycia broni palnej, to rodzaj testowania procedur po stronie natowskiej. Trzeba mocno podkreślić, że tu nie chodzi wyłącznie o granicę polską. Chodzi o granicę Łotwy, Litwy i Polski z Białorusią. To, co się dzieje jest testowaniem procedur reakcji państw frontowych NATO i one wszystkie odpowiedziały (nie w tym samym czasie, bo w innym momencie zostały poddane presji) w podobny sposób, wprowadzając stany nadzwyczajne w pasach przygranicznych (w przypadku Polski stan wyjątkowy). Jest to element reakcji proceduralnej NATO. Inne akcje mają już szczebel sojuszniczy, czyli ruchy wojsk. Rosja obserwuje te działania i stosownie do nich są zapewne nanoszone poprawki do rosyjskich planów inwazji na państwa bałtyckie, czy Polskę. Oczywiście takie plany istnieją i w ramach manewrów Zapad są trenowane. Jeśli Zachód i NATO (w tym my), będą okazywać słabość, to one w pewnym momencie wejdą w życie. Pewnie nie teraz, ponieważ w tym momencie, to rodzaj testowania, żeby owe poprawki nanieść. Sytuacja jest naprawdę groźna i należy traktować ją z pełną powagą. Każde przekroczenie granicy z naszej strony przez jakiegoś nawiedzonego aktywistę, może skończyć się tym, że zostanie zrealizowany scenariusz, do którego Łukaszenka czy Rosjanie dążą, tzn. ten człowiek zostanie postrzelony po drugiej stronie linii granicznej i będzie wzywał pomocy. Ma tam leżeć i się wykrwawiać, czy polska Straż Graniczna ma w mundurach, a także z bronią przekroczyć granicę i ściągnąć go z powrotem na naszą stronę? To będzie oznaczało naruszenie zbrojne granicy sąsiedniego państwa i da świetny pretekst do eskalacji konfliktu. Oczywiście, że w tej sytuacji rażącej nieodpowiedzialności tych ludzi, którzy usiłowali robić na granicy rozmaite happeningi, należało podjąć wszelkie będące w dyspozycji państwa kroki, które by te scenariusze negatywne i grożące starciami zbrojnymi, zablokowały, uniemożliwiły. Problemem nie jest kwestia imigrantów. Problemem jest gra z dwoma autorytarnymi reżimami, z których jeden, czyli rosyjski, ma potencjał mocarstwowy i od lat demonstruje swoją agresywność w wymiarze państwowym i militarnym. Z tego rodzaju zagrożeniem mamy do czynienia, a nie jak to się usiłuje ukazać, z jakąś grupką 32 osób na granicy. Nie jest to istotny problem. Istotnym problemem jest to, co się dzieje dalej na tym polu.
Jak można ocenić zachowanie środowisk lewicowo-liberalnych, które cały czas próbują zbić kapitał polityczny na kryzysie, z którym mamy do czynienia na granicy z Białorusią?
Są dwa wytłumaczenia tych zachowań, oba kompromitujące. Albo jest to dramatyczny niedowład intelektualny do zrozumienia powagi sytuacji, w jakiej znajduje się państwo i przeciwników, z którymi ma do czynienia. To kompromituje ich, jako ewentualnych kandydatów do rządzenia krajem, skoro nie potrafią ocenić realiów geopolitycznych w tak drażliwej kwestii, jak sprawa bezpieczeństwa państwa w relacjach z dwiema dyktaturami. Albo przeciwnie, są świadomi tej sytuacji natomiast nie służą interesom polskim, tylko obcym. Wydaje się, że nie ma tu żadnego dobrego wyjaśnienia dla tego zachowania, które w jakiś sposób usprawiedliwiałoby ich działania. Sądzę, że jest to mieszanina obu czynników, tzn. wśród tych ludzi są zarówno jedni, jak i drudzy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
mm
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/565102-wywiad-zurawski-vel-grajewskito-nie-imigranci-sa-problemem