Wobec „humanistów” można stosować daleko idącą taryfę ulgową, gdy chodzi o logikę i sens, ale tolerancja dla głupoty ma też swoje granice.
Jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia, że „nauki humanistyczne, nauki o człowieku, społeczeństwie, o polityce” jeszcze są w stanie coś badać zamiast wydalania z siebie infantylnych apeli i pisania żenująco trywialnych listów, to musi je stracić. Kolejny list przedstawicieli nauk humanistycznych, tym razem adresowany do opozycyjnych parlamentarzystów z Wielkopolski, jest jeszcze głupszy niż poprzednie. Jest głupi w sposób absolutnie deprymujący nawet mało wymagającego czytelnika. Nie trzeba dodawać, że ukazał się 29 maja 2021 r. na stronie „Gazety Wyborczej”.
Najgorsze jest to, że list obnaża stan kompletnego zaniku umiejętności poznawczych i krytycznych, i wskazuje na zastąpienie ich tandetnym moralizowaniem oraz górnolotnymi wezwaniami do niczego. Gdyby sygnatariusze listu zachowali choć szczątki metody naukowej i etosu uczonego, nie przyjmowaliby i nie głosiliby jako prawdy objawionej, która determinuje wszystko inne, tez na miarę Klaudii Jachiry czy Iwony Hartwich. Ponoć fundament demokracji to takie nastawienie, kiedy „oponentów politycznych nie traktuje się jako zagrożenie. Rywale to nie wrogowie, nie zdrajcy ani agenci obcego wywiadu, lecz pełnoprawni przeciwnicy”.
Nawet pies Bąbel należący do Rafała Trzaskowskiego wstydziłby się konstatacji, że ugrupowania opozycyjne cierpią straszne prześladowania. I nawet Bąbel zapamiętałby, że to nie rządzący obiecują swoim rywalom zemstę, odwet, więzienie i prześladowanie dziadków, ojców, dzieci, wnuków, a w przyszłości prawnuków i praprawnuków. To jest od jesieni 2015 r. język opozycji. Ona uważa, że rządy PiS naruszają odwieczny porządek moralny, a nawet ład natury, dlatego powinny być rozjechane na miazgę. Co badają przedstawiciele nauk humanistycznych, sygnatariusze listu, jeśli nie są w stanie nawet sformułować elementarnego opisu sytuacji, a co dopiero zrozumieć dziejące się procesy?
Można mieć kłopot z ustaleniem, czy tezy listu są autorstwa pięcio- czy sześciolatków, ale tylko tyle. Weźmy taką mądrość: „parlamentarna opozycja ma do odegrania różne role, m in. artykułowanie i promowanie interesów oraz poglądów wyborców. Ich reakcja na potrzeby obywateli ma uczynić władzę bardziej reprezentatywną, a pośrednio przyczynić się do poprawy jakości demokracji”. Ta doniosła mądrość sprowadza się do przebanalnego stwierdzenia, że wybierani reprezentują wybierających, a jeśli ich słuchają, to reprezentują lepiej. Nobel w pięciu kategoriach.
Opozycja nie reprezentuje „naszych interesów i potrzeb” (nasizm zapewne odnosi się do ogółu wyborców, ale szczególnym zobowiązaniem jest dla sygnatariuszy listu), gdyż ich nie zna. A co zna awangarda intelektu i nauki, skoro jest w stanie tylko takie mądrości produkować? A jeszcze oskarża ta awangarda polityków opozycji o zmarnowanie wielkiego kapitału społecznego, „jaki udało się stworzyć dzięki wielokrotnym protestom na ulicach polskich miast”. Zaiste to gigantyczny kapitał społeczny, proponować wszystkim, kto nie z „nami”, żeby wypie…alał, gdyż owi nasi mają na nich „wyje…ane”. Bogactwo tego kapitału poraża.
Opozycja zamiast faktycznie „wypie…lić” władzę, sama się „wypie…oliła”, gdyż „pogrążyła się w wewnętrznych i personalnych rozgrywkach” zapominając, „dla kogo i w imię jakich idei sprawuje urzędy posłów i senatorów”. No, dla kogo? Oczywiście dla jasno oświeconych sprawuje urzędy parlamentarzystów. Albowiem „władza kieruje swój przekaz do ludzi, dla których wiedza nie jest wartością”. A niby jaką wiedzę demonstrują sygnatariusze listu? Przecież w tym wykwicie intelektu nie ma nawet cienia wiedzy. A jest to, co jaśnie oświeceni zarzucają zwolennikom rządzących, czyli „narzucenie jedynej prawdy do wierzenia na zasadzie relacji pan i poddany”. A podobno „żadna prawda nie jest objawieniem, wymaga społecznej akceptacji”. Ale jak wtedy odróżnić prawdę od kłamstwa, które też „wymaga społecznej akceptacji” i to jest dużo powszechniejsze niż w wypadku prawdy, na co przesławny list „uczonych” jest koronnym dowodem?
Najlepiej sygnatariuszom listu i zarazem wielkim intelektualistom wychodzi zadawanie głupkowatych pytań: „Czy podjęliście próbę interpretacji zagrożeń? Co uczyniliście, by przekonać nieprzekonanych do poszukiwania pomostów i odpowiedzieć na pytanie, co nas jako Polaków łączy? Co zrobić, by zmienić język debaty publicznej?”. A czy to nie pytający powinni na te pytania odpowiadać, jeśli już ktoś byłby tak łaskawy, żeby się takimi banalnymi bzdetami zainteresować? Poza tym, że trywialne, pytania są niebywale obiektywne: „Jaka jest Wasza obietnica przyszłości dla naszych dzieci i wnuków, bo ta oferowana przez władzę mija się z naszymi oczekiwaniami. Jaką proponujecie opowieść alternatywną o Polsce, jej przeszłości w obliczu zakłamanego przekazu obozu władzy?”. Po co kogokolwiek o cokolwiek pytać, jeśli w pytaniach jest odpowiedź? Wobec „humanistów” można stosować daleko idącą taryfę ulgową, gdy chodzi o logikę i sens, ale tolerancja dla głupoty ma też swoje granice.
Niezrażeni autodemaskacją i obnażeniem stanu swoich umysłów (czy co tam mają w tym miejscu) intelektualiści, sygnatariusze listu oferuję „swoją wiedzę”. No, od tych żartów mogą się zajady porobić. Szczególnie, gdy deklarują, że chcą „wspólnej pracy nad pozytywnym programem dla Polski jako wspólnoty obywatelskiej”. Ludzie, taka dawka żartów na raz może sprawić, że czytelnik skończy jak niemieccy żołnierze w słynnym skeczu Monty Pythona o zabójczym dowcipie. Kilka przykładów szczegółów ogólnych: „chcemy przeciwstawić się społecznemu defetyzmowi i przywrócić nadzieję”, „potrzebujemy jasno określonych wartości oraz przekonujących symboli, pozytywnych wzorców, wokół których można będzie się jednoczyć i tworzyć mechanizm społecznej mobilizacji, szczególnie dla młodych ludzi”. Ratunku!!!
Łaskawcy mogą „zadać pytanie o to, jak wyobrażamy sobie przyszłą Polskę bez ideologii ‘nowego ładu’”. Ideologii? No, to jak sobie wyobrażają? Nijak, bowiem „coraz bardziej złożony świat wymaga współpracy nauki i polityki”. Ludzie, pomocy! I ten skomplikowany jak trzonek od szpadla świat wymaga jeszcze „reprezentantów, którzy demokrację traktują jako sztukę dyskusji ze społeczeństwem, przekonywania do swych idei i rozwiązywania problemów”. Niesamowite, jakie to odkrywcze. I jeszcze ten niebywale infantylny apel: „Pomóżcie nam pokazać, że jesteśmy wspólnie siłą, której nie można zlekceważyć, i że ta siła bierze się z głębokiego sprzeciwu wobec ideologii płynącej z mównic Zjednoczonej Prawicy”. Pomóżcie? A wy sami nic nie potraficie? To kto i po co dał wam te wszystkie naukowe tytuły?
Na koniec jednak pada jakaś propozycja: stworzenia „laboratoriów obywatelskości, trwałej struktury – Wszechnicy Kształcenia Obywatelskiego”. Czyli chodzi o to, żeby sobie popitolić. Tak jakby ci wielcy ludzie zajmowali się czym innym niż pitolenie. Przecież oni nic innego nie potrafią, jak trwonić czas na bezproduktywne miętolenie w kółko kilku banałów i odkryć na miarę pięciolatka. Poznajmy tych wielkich intelektualistów: Eliza Kania (Brunel University London), Emilia Kledzik (Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej UAM Poznań), Małgorzata Praczyk (Wydział Historii UAM Poznań), Robert Traba (Instytut Studiów Politycznych PAN Warszawa), Anna Wolff-Powęska (Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM Poznań).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/552865-czy-kolejny-list-uczonych-musi-byc-glupszy-od-poprzedniego