Tylko polskość jest dla zagranicy ciekawa. Kosmopolityzm, ucieczka od polskości albo umiłowanie heimatu są użyteczne w celach kolonialnych.
Polskę można by od biedy tolerować, tylko żeby tę polskość gdzieś się dało zakopać, przykryć albo rozpuścić. Przy takich okazjach jak święto Konstytucji 3 Maja, które zasadniczo powinno być demonstracją dumy, radości, pogody ducha i apologią polskości, wychodzą upiory. Jak u Francisca Goi. W obu wypadkach rozum śpi, a właściwie to jest nawet coma, a nie zwykły sen. Niby świętując polskość, w istocie chce się ją wytrzeć, a wręcz wydrapać. Przede wszystkim z głów.
Dla nowocześniaków czy też postępaków duma z Polski i polskości to wstyd i obciach. Jak się pokazać na oczy europejczykowi z jakimś bagażem polskości? Wyróżniać to może kogoś takiego podobne ubieranie się, słuchanie podobnej muzyki, zanurzenie w tej samej popkulturze, równie lekceważący stosunek do tradycji, historii czy chrześcijaństwa, a nie jakaś zapyziała polskość. Dlatego taka masa celebrytów tak cierpi katusze, gdy ktoś odkryje za granicą, że są z Polski. Choć tak bardzo starają się maskować, nie mówić po polsku, a nawet nie poznawać tych rodaków, którzy ich poznają i dają temu wyraz.
Polskość to dla nich nienormalność. W każdym innym państwie znajdą jakieś tradycje, zwyczaje i przykłady wyjątkowości, nad którymi będą się rozczulać, tylko nie we własnym. No, bo co tu może być dobrego i pozytywnego? Z polskości trzeba się wyzwolić tak szybko i dokumentnie jak tylko się da, żeby zacząć swobodnie i normalnie żyć. Światowiec, a przynajmniej europejczyk – to jest ideał i stan docelowy. Jedyne, co może zrobić po wyzwoleniu się z ciemnogrodu, poza zrozumiałym rzygiem i smarkiem lub wyszydzaniem rodaków, to wyniosła obojętność.
Jeśli pokazywać światu Polskę, to tylko jako absolutny grajdoł i zapupie, żeby za granicą docenili, jak wielką robotę kulturową i emancypacyjną wykonali ci, którzy opisali i przezwyciężyli ten syf. I doceniają. Nieprawdaż pani Tokarczuk, panie Stasiuk, pani Holland, panie Komasa-Łazarkiewicz? Egzamin ze światowości i europejskości polega na tym, żeby utwierdzić najbardziej tępych ignorantów za granicą, że ich wyobrażenie Polski jako kulturowego końca Europy, jest nawet zbyt łagodne i łaskawe.
Aktywność rzygo- i smarkotwórcza jest wprost proporcjonalna do kompleksów. Albowiem kandydaci na światowców i europejczyków już usunęli naturalną słomę z butów, tylko jeszcze się nie orientują, że miejsce po słomie jest nawet bardziej widoczne niż sama słoma. Ta pusta, posłomowa przestrzeń bardzo się rzuca w oczy. A im usilniej się starają, żeby zatrzeć ślady po słomie, tym bardziej widać, co próbują ukryć. To przezabawne i smutne zarazem, szczególnie w wydaniu celebrytów, których aparat poznawczy jest wyjątkowo skromny, więc nie potrafią nawet dostrzec własnej śmieszności.
Odcinanie się od Polski nic nie daje, bo i tak nie wchodzi się na salony, a czasem się na nich gości tylko na chwilę za zasługi w zohydzaniu polskości. Ale to dotyczy jednostek. W masie nowocześniacy i postępacy, którzy wyrzekają się polskości, są po prostu traktowani jak kurioza w stylu dziewiętnastowiecznych rewolucjonistów internacjonalistów, którzy nie mieli geograficznie określonej ojczyzny i najczęściej uważali się za bezpaństwowców. Ale przede wszystkim odcinający się od polskości są uważani za papugi bez cienia oryginalności i tożsamości. Wbrew naiwnym wyobrażeniom, szczególnie celebrytów, w cenie jest zakorzenienie. To ono jest oryginalne i ciekawe, a nie milionowe kopie przeciętniaków z Zachodu, których nie wyróżnia absolutnie nic. Tym bardziej dotyczy to pałętających się po Europie rodzimych komiwojażerów kosmopolityzmu.
Jeśli polskości nie da się wydrapać, to trzeba ją rozpuścić. I tu wzorem jest działalność ślązakowców. Oni nawet nie silą się na poznawanie tej realnej historii Śląska, jego kultury, różnych elementów tożsamości oraz języka, które dość łatwo można wywieść z polskości i podeprzeć słowiańskością, szczególnie, gdy chodzi o język. Oczywiście to przez wieki był tygiel polsko-niemiecko-czeski, na pewno jednak nie wyłącznie niemiecki. Ślązakowiec chce się do tych niemieckich korzeni dokopać i wyciągnąć spod ziemi, żeby tworzyły ładną i rozbudowaną koronę. Ale ponieważ to na razie niepoprawne, przykrywa je regionalnością. Odnoszoną do niemieckiego pojęcia Heimatu.
Dla ślązakowca Polska to okupant, a w najlepszym wypadku kolonizator, zaś polska kultura i język to rodzaj narzuconego przemocą Kulturkampfu. Sztuczności tego zabiegu dowodzą losy tych, którzy ze Śląska wyjechali do Niemiec. Oni w praktyce nawet nie znają tego, na co się ślązakowcy powołują, a wyjechali z polskiego Śląska najczęściej po to, by poprawić swój byt. Oni nie opuścili Heimatu, bo to pojęcie mówi im niewiele albo zgoła nic. Taki wyobrażony Heimat jak u ślązakowców to opisał Hans Hellmut Kirst, ale jemu nie chodziło o Śląsk, tylko o Prusy Wschodnie.
Od dawna ślązakowcy i różne odmiany europejczyków kombinują, jak tu się od Polski odciąć: a to przez euroregiony, a to przez autonomię wewnątrz Polski, a to przez podkreślanie, że nic poza regionalnością nie ma znaczenia, a to poprzez parcie do stworzenia Federalnej Republiki Europejskiej. Intencje tego ostatniego pomysłu są tak czytelne, że nawet nie warto go rozwijać. Takie plany tylko w odniesieniu do Śląska byłyby zbyt na rympał, dlatego próbuje się grać wszelkimi możliwymi odrębnościami: od kaszubskich przez wielkopolskie i kujawsko-pomorskie po wskrzeszenie idei Wolnego Miasta Gdańska. Wszystko, byleby nie Polska.
Podstawowym mankamentem, głównie intelektualnym i moralnym, koncepcji Polski bez polskości jest samooszukiwanie się. Jedyne, co nas pozytywnie wyróżnia i daje jakieś elementarne poczucie oryginalności, to polskość właśnie. Tylko polskość jest dla zagranicy ciekawa. Kosmopolityzm, desperacka ucieczka od polskości albo umiłowanie Heimatu są użyteczne w celach kolonialnych czy imperialnych, ale to nie ma nic wspólnego z szacunkiem, uznaniem, podziwem czy choćby ciekawością. Na tym można trochę zarobić (i to raczej nieliczni), ale we wszystkich innych kategoriach to kompletna klęska. I głupota. A w kategoriach ludzkich – degradacja. Do roli papug, pajaców albo sprzedawczyków, którymi się pogardza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/549438-dla-wielu-najlepsza-polska-bylaby-ta-bez-polskosci