Andrzej Pisalnik, działacz Związku Polaków na Białorusi, zamieścił na prowadzonej przez siebie stronie znadniemna.pl, dramatyczną relację, w której opisuje swoją ucieczkę z Białorusi. Zdaniem prokuratury w Grodnie, popełnił on czyn zabroniony mówiąc o sytuacji Polaków w państwie Łukaszenki.
Ucieczka z Białorusi
Jak do tego doszło, że Pisalnik zdecydował o ucieczce wraz z rodziną z Białorusi? Wszystko zaczęło się 14 kwietnia, gdy na wezwanie prokuratura miasta Grodna Władimira Kliszina stawił się w tamtejszej prokuraturze.
Prokurator Kliszin w ciągu około trzydziestu minut próbował przekonać mnie de facto do tego, że mówiąc publicznie o tym, że białe jest białe, a czarne jest czarne, wyrządzam szkodę interesom państwowym Republiki Białorusi i mogę zostać za to pociągnięty do odpowiedzialności karnej. (…) W opinii prokuratora Kliszina, udzielając wywiadów polskim mediom, m.in. Polskiemu Radio 24 oraz Programowi IV Polskiego Radia, popełniłem czyn, noszący znamiona zbrodni
—relacjonuje Pisalnik.
Co konkretnie nie spodobało się białoruskim władzom?
Prokuraturze nie spodobało się, że skierowaną przeciwko Polsce i Polakom kampanię propagandową, a także aresztowanie pod absurdalnymi zarzutami o „podżeganie do nienawiści na tle etnicznym” i „rehabilitację nazizmu” prezes Związku Polaków na Białorusi Andżeliki Borys, członków Zarządu Głównego ZPB Marii Tiszkowskiej, Ireny Biernackiej, Andrzeja Poczobuta i niezwiązanej z ZPB działaczki polskiej z Brześcia Anny Paniszewej porównałem do prześladowań Polaków, jakie miały miejsce w czasach stalinowskich
—wyjaśnia.
Ale to nie wszystko, bo prokuraturze nie spodobała się opinia Pisalnika o „prowadzonej w kraju przez lokalne prokuratury kampanii gromadzenia danych personalnych o nauczycielach i uczniach ośrodków nauczania języka polskiego”.
Stwarza [to - red.] atmosferę zastraszania tychże nauczycieli oraz uczniów i ich rodziców, a cały ten proceder ma na celu zniechęcanie obywateli Białorusi do pobierania nauki języka polskiego oraz poznawania polskiej kultury, historii i tradycji
—czytamy.
Działacz Związku Polaków na Białorusi relacjonuje, że na drugi dzień po opuszczeniu prokuratury, w jego mieszkaniu „pojawiła się grupa ludzi w kominiarkach” i zabrała jego oraz jego żonę na przesłuchanie do Komitetu Śledczego w stolicy Białorusi – Mińsku. W mieszkaniu został przestraszony 11-letni syn, który, jak relacjonuje Pisalnik, musiał w strachu czekać ponad godzinę na babcię.
W Komitecie Śledczym zostaliśmy z żoną przesłuchani w charakterze świadków w ramach sprawy karnej, wszczętej przeciwko naszym kolegom ze Związku Polaków na Białorusi. Spędziliśmy na przesłuchaniu cały dzień. Śledczy wyraźnie dawali do zrozumienia, że jeszcze się z nimi spotkamy i już niekoniecznie będziemy mieli status świadków
—opisuje całe zajście Pisalnik.
Kiedy okazaliśmy się na wolności – postanowiliśmy, że nie powinniśmy pozwolić na to, żeby zostać kolejnymi zakładnikami reżimu Łukaszenki
—pisze, dodając, że decyzja o opuszczeniu Białorusi była również w „interesie” ich synka, którego koledzy z klasy wiedzieli o oskarżeniach prokuratury pod adresem Pisalnika.
CZYTAJ TAKŻE: MAREK BUDZISZ: Kreml rozgrywa Białoruś, a może realizuje ambitniejszy plan? Czy kolektywny Zachód znów zostanie zaskoczony?
Represje wobec polskich działaczy
Polski działacz w swoim wpisie przypomina również o uwięzionych od miesiąca innych polskich patriotach: Andżelice Borys, Annie Paniszewie, Marii Tiszkowskiej, Irenie Biernackiej oraz Andrzeju Poczobucie.
Przez cały ten okres nasi koledzy są poddawani profesjonalnej presji psychologicznej i manipulacjom ze strony śledczych, którzy mają za zadanie przekonać ich, żeby przyznali się do zarzucanych im czynów, albo złożyli zeznania, obciążające kolegów. Metody prowadzenia śledztwa stosowane przez białoruskich śledczych, mało się różnią od tych, jakie stosowano w czasach sowieckich
—pisze Pisalnik.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/548193-dramatyczna-relacja-dzialacza-zwiazku-polakow-na-bialorusi