Tomasz Terlikowski zamieścił na swoim profilu na Facebooku wpis krytykujący napisany przeze mnie tekst, który ukazał się na jego temat w najnowym numerze tygodnika „Sieci”. Głównym zarzutem do tekstu, jak to zrozumiałem, jest to, że nie skontaktowałem się z nim i nie poprosiłem o wywiad, żeby porozmawiać o tym, co w jego ostatnio wyrażanych poglądach jest uważane za kontrowersyjne. Poza tym narzeka on, choć między słowami, że w tekście staram się zdewaluować lub zignorować jego działania na rzecz walki z pedofilią w Kościele katolickim w Polsce.
Wpis zyskał duży zasięg, a pod nim rozwinęła się debata. Nawet pobieżny rzut oka pozwolił mi stwierdzić, że niestety, przytłaczająca większość komentujących nawet nie przeczytała mojego tekstu. Niektórzy znajomi, którzy kontaktowali się ze mną z podobnymi zastrzeżeniami jak Terlikowski, przyznali mi, że uzyskali opinię o tekście na podstawie wspomnianego wpisu na Facebooku, a nie przeczytania artykułu.
To nie w porządku, ponieważ reakcja Tomasza Terlikowskiego nie opiera się na merytorycznym omówieniu argumentów przedstawionych w moim tekście. Polega na podgrzaniu atmosfery, które – na podstawie komentarzy pod jego wpisem – możemy mniej więcej opisać następującymi słowami: „klerykalne, pisowskie media” znowu atakują tego, który jest „bojownikiem o prawdę”, piszącym o kryzysie w Kościele.
Czy Tomasz Terlikowski taką kłamliwą atmosferę kreuje świadomie, czy też nie, nie będę się w to zagłębiał. Faktem jest, że kreuje się na ofiarę, nawet jeśli nie ma to nic wspólnego z prawdą.
Myślę, że dla każdego, kto ma dobre intencje, jest całkowicie jasne, że nie miałem obowiązku dzwonić do Terlikowskiego, aby napisać taki tekst. Ani zawodowo, ani po ludzku, ani nawet w sensie chrześcijańskim. Takie teksty, omawiające czyjeś poglądy i polemizujące z nimi, są przecież regularnie publikowane we wszystkich mediach. Sam Tomasz Terlikowski także opublikował wiele tekstów, w których opisywał wypowiedzi, poglądy i oceny innych ludzi, nie kontaktując się z nimi. To normalne w debacie publicznej.
Pisząc swój tekst, korzystałem z powszechnie dostępnych wypowiedzi Tomasza Terlikowskiego, który szczegółowo wyjaśniał swoje poglądy na te kontrowersyjne kwestie, zarówno na portalach społecznościowych, jak i w artykułach prasowych, czy też w licznych rozmowach, które prowadził. Nie jest on człowiekiem, który nie ma gdzie jasno wyrazić swoich poglądów publicznie. I bardzo dobrze, że tak jest.
Co więcej, niesłuszne jest to, co twierdzi Tomasz Terlikowski, że ukryłem w swoim tekście zarzuty, które osobiście uważam za najpoważniejsze. Nie są one, jak insynuuje, związane z jego działaniami przeciwko tuszowaniu pedofilskich skandali, ale z zupełnie innymi kwestiami. I każdy, kto przeczyta mój tekst, może się o tym przekonać.
I myślę, że jest intelektualnie nieuczciwe, iż Tomasz Terlikowski musi interpretować wszelką krytykę swoich poglądów jako konsekwencję „lekceważenia ofiar skandali pedofilskich”. Tak jak niewłaściwe jest, aby ci, którzy z nim polemizują, automatycznie byli opisywani jako „faryzeusze”, którzy – w przeciwieństwie do niego – nie poznali miłosierdzia Jezusa Chrystusa. Jest to właśnie podejście „ad hominem”, którego, jak sądzę, uniknąłem w moim tekście.
W końcu wydaje mi się, że w moim tekście można wyczytać szacunek, jakim darzę całokształt twórczości dziennikarskiej Tomasza Terlikowskiego. Co nie znaczy, że nie mam prawa, jak wszyscy inni, zadawać pytań dotyczących kontrowersyjnych aspektów tej pracy. I to w taki sposób, który ja osobiście i redakcja, dla której pracuję, uważamy za właściwy.
Z powodów, które wymieniłem powyżej, polecam mój tekst „Co się dzieje z Terlikowskim” w nowym numerze tygodnika „Sieci”. Niech każdy wyrobi sobie sam opinię na podstawie bezpośredniej lektury.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/544083-moja-odpowiedz-na-wpis-tomasza-terlikowskiego