W październiku ubiegłego roku prof. Magdalena Gawin miała wystąpienie na Kongresie „Polska Wielki Projekt”. Poddała krytyce reformę nauki Jarosława Gowina. W odpowiedzi na to przemówienie powiła się cała seria wypowiedzi profesorów historii, którzy stawiali jej rozmaite zarzuty. Najkrócej rzecz ujmując, przebijał w tych oskarżeniach jeden motyw: że Prawo i Sprawiedliwość chce zawłaszczyć uniwersytety i inne zakłady naukowe pod pretekstem nowej „reformy”, zmieniającej postanowienia tej, której patronował minister Gowin.
Zabrałem głos w tej sprawie, uznając wypowiedź prof. Gawin za wyjątkowo ważną i potrzebną. Mamy bowiem szanse dokonać określonej korekty zmian w nauce, jakie w ostatnich latach wprowadzono.
Wspomniane głosy krytyczne wobec wystąpienia p. Minister Gawin zamieszczano głównie na portalu historycznym ohistorie.eu. Tam też zamieszczono mój głos w tej dyskusji. Zostałem zaatakowany przez jednego z profesorów – gorącego przeciwnika obecnie rządzących. Skandaliczne wywody i nawet epitety zawierało jego wystąpienie. Nie dano mi jednak możliwości odpowiedzi, odmawiając w końcu grudnia ub. roku zamieszczenia mojego drugiego tekstu, na prawach repliki. Ocenę tego zachowania pozostawiam czytelnikom niniejszych słów.
Ponieważ nie chcę, aby to tak zostawić, pozwalam sobie skorzystać z życzliwej rady red. Jakuba Maciejewskiego, aby te uwagi zamieścić na portalu wPolityce.pl
Cała ta sprawa pokazuje jak bardzo nietolerancyjne i pozbawione wszelkich form akademickiej kurtuazji są zachowania niektórych przedstawicieli środowiska uniwersyteckiego w kraju, kiedy ktoś myśli inaczej niż oni.
Gwałtowna reakcja
Artykuł mój „Przeciw dyskusji zastępczej”, który poświęciłem wystąpieniu prof. Magdaleny Gawin – wywołał gwałtowną reakcję prof. Wojciecha Wrzoska. Poruszył on tyle spraw, że aby ustosunkować się do wszystkich, należałoby wydać osobną broszurę. Nie mogę takiej napisać.
Pozwolę sobie tylko na uwagę ogólną, mówiąc bardzo szczerze. Otóż skoro ktoś tytułuje swój tekst słowami: „Nie czas na gesty kurtuazji”, to ja – jako człowiek przyzwyczajony do pewnych form akademickiej kultury – w ogóle nie nabieram chęci, aby to czytać. Zdecydowałem się jednak na lekturę rozważań prof. Wrzoska w drodze wyjątku. I oto kilka słów w odpowiedzi.
Arystoteles nie stanie na czele zespołu grantowego
I.
Nie odmawiam prof. Wrzoskowi dobrych intencji. W jego wypowiedziach przejawia się niewątpliwie troska o humanistykę polską. Chcę to podkreślić. Niestety jednak nie dostrzegam propozycji, które mogłyby być podstawą do dyskusji.
Powiedziałem w swoim artykule, że mamy do czynienia z dotkliwym kryzysem relacji „mistrz-uczeń” w humanistyce polskiej. Na to prof. Wrzosek odpowiada, że przecież mamy tych, co odeszli: od „Platona, Arystotelesa po Newtona, Wittgensteina, Braudela, Lévi-Straussa, Jacobsona”. A więc wystarczy „profesor Arystoteles”… Takie postawienie sprawy jednak niczego przyniesie. Arystoteles nie stanie na czele zespołu grantowego.
Przecież oczywiste jest, że chodziło mi o stwierdzenie, iż realizacja grantów dobrze działa głównie wówczas, kiedy relacja mistrz-uczeń. Nie wyłącznie, ale głównie.
Uwagi prof. Wrzoska o prof. Andrzeju Walickim czytałem z dużym znużeniem. Zapewne w odróżnieniu od prof. Wrzoska dobrze znałem zmarłego w tym roku Profesora. Z uznaniem recenzował moją habilitację o początkach polskiej sowietologii. Korespondowaliśmy. Spotykaliśmy się. Wiem dobrze z jakim poruszeniem krytykował te mechanizmy działania nauki, które symbolizują takie zjawiska jak granty i punkty. Jedną z jego ulubionych opowieści była barwna relacja o tym, jak to w Ameryce pewna grupka „uczonych” umówiła się, aby wzajemnie się cytować, podnosząc w ten sposób swoją pozycję w tzw. indeksie cytowań. (Proszę łaskawie nie pytać mnie o to, czy to prawda, bo ja tylko o tym słyszałem od Profesora…).
Zarzuca mi prof. Wrzosek, że deprecjonuję antropologię historyczną. Otóż wolno mi powątpiewać w celowość tej nazwy, bo przecież cała historia jest par excellence antropologiczna, gdyż pozostaje nauką o człowieku w przeszłości. Tylko to przekonanie przyświecało mi, kiedy pisałem swoje refleksje w związku z wystąpieniem prof. Magdaleny Gawin.
Mam do prof. Wrzoska jedno ostrzeżenie. Nie próbujmy nikogo, z kim się nie zgadzamy, „pochwycić za słowo”. Jest prawdą, że wygłaszając swoją improwizowaną wypowiedź prof. Gawin powiedziała, iż humanistyka to nauka, która nie powinna służyć „dokładnie niczemu”. Trzeba jednak b. złej woli, aby ten retoryczny zwrot pojmować dosłownie. Przecież oczywiste jest, że chodzi tu o sprzeciw wobec pewnych tendencji w myśleniu o naukach humanistycznych, z którym się spotykamy.
Podam jeden tylko przykład. Każdy kto znał nieżyjącego już prof. Leszka Kołakowskiego, przyzna pewnie, że lubił on opowiadać, jak to w dobie Gomułki on jako kierownik Katedry na Wydziale Filozofii UW musiał pisać w sprawozdaniach dorocznych o tym, jakie znaczenie mają badania filozoficzne „dla gospodarki narodowej”. Już w dzisiejszej Polsce, kiedy zajmowałem się czasopismami historycznymi w ramach reformy Gowina – słyszeliśmy w kuluarach Ministerstwa podobne uwagi. Mówiono jak bardzo trzeba związać naukę z gospodarką… Nie mam nic przeciwko temu, ale chcę mocno powiedzieć, że nauki historii nie da się podporządkować wymogom gospodarki. Jej uprawianie nie przynosi doraźnie nic konkretnego na polu dochodu narodowego. Ale nie wolno z niej zrezygnować, bo kształtuje naszą tożsamość. Oto właśnie chodzi. O sprzeciw wobec wulgarnego utylitaryzmu, który jest pokłosiem liberalnego ekonomizmu.
Artykuł o gender wart więcej niż obszerna monografia?
II.
Z uznaniem przeczytałem w polemicznej wypowiedzi prof. Wrzoska stwierdzenie, iż należy „zbliżyć waloryzowanie publikacji po polsku z zagranicznymi”. To dobry pomysł. Mam jednak pytanie – jak to się ma do rozwiązań powziętych w związku z reformą Gowina? Chcę przypomnieć, że kiedy Komisja (do spraw przydzielenia punktów czasopismom historycznym), której przewodniczyłem, przystąpiła do pracy, otrzymaliśmy już na wstępie arbitralnie przydzielone krańcowo wysokie liczby punktów czasopismom mającym w tytule słowo „gender”. I tego nie mogliśmy zmienić, choć podjęliśmy próbę (z mojej oczywiście inicjatywy). Komitet Ewaluacji Nauki utrzymał te wysokie wartości punktowe. Tak też za opublikowanie artykułu w czasopiśmie ze słowem „gender” – niezależnie gdzie, na Alasce czy w Nebrasce – dostajemy 200 albo 140 punktów. Za monografię naukową (która jest „solą” historiografii 100 punktów). Tego nie można zaakceptować. Nikt mnie nie przekona do zmiany mego stanowiska!
Właśnie dlatego chcę „reformy reformy”, a więc korekty ustawy ministra Gowina. Oczywiście przemyślanej.
Nie podzielam poglądu prof. Wrzoska, że kluczem do oceny systemu grantów jest to, że pieniędzy jest za mało. To nie jest najważniejsze. Ten system nie jest przejrzysty. On działa świetnie w naukach ścisłych. W humanistyce nie jesteśmy na niego skazani. Ja w każdym razie ośmielam się wyrazić tu swoje wątpliwości.
Prof. Wrzosek postuluje: „Znaleźć nierozbijający ogólnego systemu waloryzowania osiągnięć w nauce w Polsce i na świecie sposób oceny osiągnięć naukowych w humanistyce”. Myśl nie jest zła. Wątpię jednak, aby takie rozwiązanie było w ogóle możliwe. Chętnie bym usłyszał jakieś konkrety w tej sprawie.
Chcę podkreślić, reforma Gowina nie rozwiązała żadnego problemu spośród tych, które trapią naukę polską. Jeśli ktoś uważa inaczej – niech wyłoży swoje stanowisko. Lubię powoływać się na łacińską zasadę „audiatur et altera pars”. Może ktoś wskaże, jakie postanowienia bądź regulacje tej reformy są dobre, czy zbawienne.
Sytuacje potencjalnie korupcyjne
III.
Nie uciekam od odpowiedzi na wszelkie pytania o moje stanowisko w kwestii „reformy reformy”. Streszczam je w pięciu zasadniczych punktach:
(1) Przywrócić trzeba swobodny wybór wszelkich władz na uczelni. Nie może być tak, że dziekana, czy dyrektora instytutu wybiera rektor. Tak nie było nigdy. To prowadzi do sytuacji potencjalnie korupcyjnej w myśl zasady: „Załatw mi głosy jako kandydatowi na rektora, ja cię później zrobię dziekanem”.|
(2) Zlikwidować należy wprowadzone przez reformę Gowina stanowiska „profesorów dydaktycznych”. To niczemu nie służy poza blokadą etatów.
(3) Bezwzględnie trzeba przywrócić kolokwium habilitacyjne z wykładem habilitanta przed Radą Dyscypliny (zebraną in corpore). Nie może być tak, że aby zostać fryzjerem, to trzeba umieć ostrzyc człowieka, a żeby dostać veniam legendi – nie trzeba nawet wygłosić wykładu… Osoba ubiegająca się o habilitację nie musi nawet „pokazać się” przed Radą Wydziału czy Dyscypliny. To jest skandaliczne!
(4) Nie domagam się likwidacji systemu grantów. W humanistyce można jednak go ograniczyć na rzecz finansowania poprzez dotację podmiotową.
(5) Należy odejść od tzw. systemu bolońskiego. Jego realizacja skutkuje wielkim osłabieniem poziomu kształcenia. Potrzebny jest powrót do jednolitych pięcioletnich studiów wyższych (na wszystkich kierunkach).
Ufam, że nikt nie ośmieli się twierdzić, iż realizacja tych pięciu postulatów pogorszy i tak już opłakane położenie uniwersytetu i nauki.
Każdy, kto zechce, dostrzeże z łatwością, że nie przyświeca mi żadna chęć robienia polityki. Chodzi mi o realne dobro nauki i uniwersytetu.
W odpowiedzi na wyzwiska
IV.
Bez komentarza zmuszony jestem zostawić stwierdzenie profesora Wrzoska, że ja już znam rządowy plan „reformy reformy”. Nie jestem w rządzie. Nie aspiruję do rządzenia. Wypowiadam się tylko jako obywatel i nauczyciel akademicki. Nie powinno być trudności, aby to zwyczajnie zrozumieć. Wyrażam się na ogół jasno. Potrzebny trud rozeznania, o co mi chodzi – nie wydaje się nadmiernie wielki.
Niesłychane są niektóre sformułowania prof. Wrzoska. Chodzi mi o te kierowane ad hominem. Pisze on m.in. „Aparatczyk reżimu będzie decydować o tym, co w imię wolności usunie się z uczelni. Historyk w reżimowym mundurze będzie nam wprowadzał dyscypliny, które lubi, bądź których nie lubi, bo nie zna, nie odróżnia, nie rozumie”. To są słowa o p. Prof. Gawin. (Pomińmy już to, że one odnoszą się do kobiety).
Mnie prof. Wrzosek tytułuje zaszczytnym epitetem „pieszczoszek reżimu PiS”. Podobnie określany jest prof. Andrzej Nowak. Charakteryzowany jest on jeszcze jako „polityczny historyk polityki” (sic!). Nie mogę tego nie skwitować stwierdzeniem, że mamy do czynienia z zupełnie nieznaną formą polemiki w kręgu akademickim. Wiem, że na ulicy ludzie „tytułują się” jeszcze dużo mocniejszymi słowami, ale przecież nie chodzi chyba o to, aby uniwersytet zrównać z ulicą.
Prof. Wrzosek rozprawia o „absurdach sekty reformatorskiej reżimu”. Pisze o „<kongresie> reżimowych i kolaborujących z nimi ludzi”. Nie muszę nadmieniać, że słowo kolaboracja jest silnie obciążone negatywnymi skojarzeniami z powodu II wojny światowej. To jest słowo obraźliwe.
Nie idźmy tą drogą.
Życzyłbym sobie, aby prof. Wrzosek zdobył się na zrozumienie tego, co chciałem powiedzieć.
Śródtytuły pochodzą od redakcji
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/539809-prof-kornat-o-wiecej-zrozumienia-dla-myslacych-inaczej