W naszych czasach widoczna jest tendencja do traktowania przeszłości jako obciążenia, jako zła, które należy odrzucić w procesie „emancypacji”. Przeciwieństwem tej postawy jest poczucie wdzięczności wobec przeszłości, wobec tych, którzy coś wartościowego nam przekazali – mówi PAP prof. Andrzej Nowak, historyk, autor książki „Między nieładem a niewolą. Krótka historia myśli politycznej”.
Polska Agencja Prasowa: W styczniu 2020 r. zmarł jeden z najwybitniejszych współczesnych myślicieli politycznych, Roger Scruton. Cytuje pan profesor jego przesłanie we wstępie do swojej nowej książki: „Piękno, porządek i dom wysuwają żądania”. Scruton był promotorem konserwatywnej idei „zakorzenienia”, a szczególnie szacunku wobec przeszłości. Jakie są konsekwencje odrzucania tej drugiej wartości?
Prof. Andrzej Nowak: W naszych czasach widoczna jest tendencja do traktowania przeszłości jako obciążenia, jako zła, które należy odrzucić w procesie „emancypacji”. Przeciwieństwem tej postawy jest poczucie wdzięczności wobec przeszłości, wobec tych, którzy coś wartościowego nam przekazali (stąd słowo „tradycja” – od łacińskiego „tradere”: przekazywać). Między wdzięcznością a buntem – tak można by również zatytułować tę historię, którą ujmuje mój tom „Między nieładem a niewolą”. Jeżeli nie odnajdujemy żadnego powodu do wdzięczności wobec świata, w którym się znajdujemy, do cieszenia się kulturą, której sami nie bylibyśmy w stanie zbudować – błądzimy we własnym egotyzmie. Nie możemy być tylko sędziami zła, które było przed nami, musimy dostrzec i wyrazić powody do wdzięczności wobec tych, którzy zbudowali Polskę, Europę, naszą cywilizację.
W „Między nieładem a niewolą” pisze pan profesor nie tylko na temat zachodniej myśli politycznej, ale również tej, która wykuwała się dwa i pół tysiąca lat temu w Chinach i opierała się na hierarchii i tradycji. W tym samym czasie w Grecji kształtowała się idea wspólnoty politycznej zakładającej dyskusję i ucieranie się w sporach. Społeczeństwem opartym na tych wartościach była dawna Rzeczpospolita. Skąd zatem w historiografii i publicystyce tak wielka niechęć wobec systemu politycznego i społecznego, który w dzisiejszym rozumieniu tego słowa dawał tak wiele swobody?
Kultura republikańska rzeczywiście polega na ucieraniu poglądów w publicznej debacie. Najlepiej, aby centrum tych sporów było ulokowane jak najbliżej zwyczajnych spraw obywateli. Dlatego najważniejszą instytucją Rzeczypospolitej był sejmik. Tam rozważano, co jest najlepsze dla naszej małej ojczyzny, ale zarazem to, jak godzić to dobro z dobrem wspólnym państwa. Tak rozwinęła się demokracja również w Ameryce, na kolejnych „piętrach” hierarchii: od hrabstwa, przez stany aż po poziom federacji. Często ta cecha ustroju Rzeczypospolitej przedstawiana jest w sposób karykaturalny, sprowadzany do słowa „kłótnia”, które jest wykrzywieniem tego dziedzictwa. W „kłótni” obrzucamy się wyzwiskami, w „sporze” wymieniamy argumenty. Oczywiście często spory przemieniają się w kłótnie, ale nie było tak, że sejmiki i całe ówczesne życie polityczne, które pozwoliło na stworzenie swoistego imperium wolności republikańskiej przyciągającej elity oraz zagrożone mniejszości innych krajów – od Litwy, przez Ruś po Szkocję – opierało się tylko na kłótniach. Jego podstawą była dyskusja, tak jak to się działo na agorze w starożytnych Atenach. Tam także dochodziły do głosu emocje i interesy partykularne, ale zasadniczą rolę odgrywała wymiana opinii.
Chińczycy stworzyli wspaniałą cywilizację, ale od naszej różni ją brak pojęcia wolności. To niezwykle interesująca cecha. Konfucjusz, którego podziwiam za jego wnikliwe uwagi uzasadniające potrzebę poszanowania dziedzictwa, które zostało nam pozostawione przez naszych przodków, nie rozwija jednak żadnej refleksji na temat wolności. Jej idea i praktyka rozwija się w Grecji; zakłada możliwość budowania ładu społecznego przez wymianę poglądów i odwoływanie się do rozumu. Jeżeli jednak wolność polega tylko na dowolności i założeniu, że „nikt nie będzie mi rozkazywał”, to wówczas rozum przestaje być potrzebny. Wtedy ostatecznie zatriumfuje naga siła: kto silniejszy, ten zdominuje i wykorzysta słabszego. Tam, gdzie pojęcie wolności łączy się z odpowiedzialnością za wspólnotę budowaną w wymianie argumentów, w przekonywaniu do konsensu, tam może rozkwitnąć kultura republikańska.
Rzecz jasna ona zawsze jest narażona na zepsucie, bo nie jesteśmy aniołami. To zepsucie kultury politycznej jest opisywane przez niemal wszystkich myślicieli politycznych, którzy spoglądają w sposób racjonalny na życie ludzkie we wspólnocie. Inaczej patrzą na to myśliciele budujący różnorodne wizje utopijne. Ich idee z reguły przynoszą światu rządy totalitarne, zakładające przymuszanie ludzi do pewnego wzorca „porządku” czy „emancypacji” – bez wolności, jak u Marksa. Kryzys republikańskiej formy rządów, który obserwujemy także we współczesnej Polsce, polega na odwrocie od rozumu. Coraz częściej programy polityczne odwołują się wyłącznie do emocji, do skrótu dającego się wyrazić memem czy nienawistnym tweetem. W takiej pseudokulturze politycznej, której sprzyjają tzw. media społecznościowe (w rzeczywistości aspołecznościowe) stopniowo zanika wymiana argumentów. Uczestniczymy zamiast tego we „wspólnocie memów”, zamkniętej w jednej „bańce”.
Pisze pan profesor wiele o myśli św. Tomasza z Akwinu. Dziś jego myśl jest znana niemal wyłącznie specjalistom, a tymczasem jego przesłanie miało w dużej mierze charakter wolnościowy. Podkreślał, że jest przeciwny nadmiernemu ingerowaniu prawa w nasze życie. Dodawał, że niezwykle ważne jest wychowanie, a nie przymus.
Do św. Tomasza warto wracać, aby przypominać sobie również o jego krytyce projektów autorytarnych, obecnych także w myśli politycznej średniowiecza. Autor „Sumy teologii” uważał, że nie należy organizować porządku politycznego jedynie w oparciu o władzę świecką. Zgodnie z tradycyjną nauką chrześcijańską rozgraniczał ją od sfery duchowej. Władza świecka odwołuje się do przymusu, ale nie powinna na tym poprzestawać, tylko za pomocą argumentów rozumowych przekonywać. Kościół powinien zajmować się sferą moralnego wychowania. Św. Tomasz ostrzegał przed organizowaniem każdego elementu życia przez państwo. Dlatego w jego dziełach pojawia się tak wyraźna krytyka króla Ludwika IX (późniejszego świętego), który chciał wychowywać poddanych za pomocą prawa państwowego, np. zakazując gier hazardowych. Zdaniem Akwinaty takie sprawy powinny pozostać domeną wychowania i wolnego wyboru.
Tomasz szedł w ślady swojego starożytnego mistrza, Arystotelesa, który twierdził, że nie ma wspólnoty bez wychowania, którego fundamentem jest rozróżnianie dobra i zła. Dziś widzimy, jak trudno o funkcjonowanie wspólnoty, której członkowie zasadniczo różnią się między sobą w rozumieniu podstaw porządku moralnego. W takim wypadku cały system polityczny oparty na prawie przestaje wystarczać i dobrze funkcjonować. Zwracał zresztą na to uwagę również Konfucjusz. Wiara w wagę wychowania łączy m.in. Konfucjusza, Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu.
Ich założenia są kontestowane przez zwolenników „emancypacji”, którzy – i w czasach owych filozofów, i w naszej epoce – dążą do „transgresji”, do świadomego obalenia granic i odrzucenia „krępujących” reguł, uznawanych jedynie za wyraz ideologicznej przemocy sił przeszłości. Widać tę „emancypacyjną” dynamikę w erupcji chamstwa na ulicach, gdy dochodzi do protestów pod najbardziej wulgarnymi hasłami. Ostentacyjnemu odrzuceniu zasad publicznego zachowania towarzyszy niestety także aprobata części przedstawicieli środowiska, które lubi się określać mianem „świata kultury” i „akademii”. Chamstwo akceptowane i chwalone w gaju Akademosa sprzyja niewątpliwie rozprzestrzenianiu się takich postaw na ulicy, na agorze.
W tej samej epoce tworzył mistrz Wincenty Kadłubek. Dlaczego pan profesor uważa go za jednego z budowniczych fundamentów polskiej świadomości narodowej?
Napisana u progu XIII w. kronika Mistrza Wincentego przez kolejne trzy stulecia nie miała żadnej konkurencji jako popularna opowieść o polskiej historii. Jednocześnie był to wzór pewnego modelu politycznego, który Mistrz przedstawiał jako najlepszy. Określał go już mianem „Rzeczypospolitej”. Sukces jego dzieła wynikał także z jego niezwykłej atrakcyjności literackiej. Jej echa dotarły do XX w., choćby w formie takich legend jak o „Wandzie, która nie chciała Niemca” – przesłania dotyczącego konieczności obrony niepodległości. Historia o Kraku to metafora założenia wspólnoty i ufundowania jej praw. Mistrz Wincenty w przeciwieństwie do innych powstających w tym okresie opowieści nie zaczyna swojej narracji od biblijnego Raju lub Troi, ale od momentu, w którym Krak ustanowił wspólnotę i jej prawa, którym sam także podlegał. Obok Kraka pojawiło się gremium w rodzaju rzymskiego senatu, który miał być reprezentacją obywateli „Lechii”: to była szkoła wyobraźni republikańskiej. Opowieści Wincentego cieszyły się wielką popularnością, ponieważ istniały setki kopii jego kroniki, dostępnych w klasztorach, szkołach katedralnych lub kolegiackich i na dworach ówczesnych władców dzielnicowych. Jak na ówczesne czasy – była to ogromna ilość. Ci, którzy nie umieli jej czytać, poznawali ją z opowieści lepiej wykształconych. Takiego wpływu społecznego nie miała starsza kronika pióra Anonima zwanego Gallem, która była bardziej suchym wykładem faktów politycznych, ani też późniejsze wielkie „Roczniki” Jana Długosza.
U Mistrza Wincentego po raz pierwszy Polska została określona jako „Rzeczpospolita”. Kilkaset lat później, w dobie oświecenia, ten model wspólnoty politycznej kształtowany przez poprzednie stulecia staje się przedmiotem krytyki ówczesnych myślicieli politycznych. Wyjątkiem jest Jan Jakub Rousseau, który mówił, że nawet jeśli Polacy przegrają swoją walkę o niepodległość, to powinni zachowywać się tak, aby byli „trudnymi dla strawienia” przez mocarstwa ościenne. Które elementy polskiej tradycji republikańskiej były najtrudniejsze do strawienia?
Przypomniał pan epokę oświecenia jako moment, w którym zaczęła przeważać krytyczna ocena polskiej tradycji politycznej i postrzeganie jej jako powodu klęsk Rzeczypospolitej. W środowisku francuskich filozofów wyjątkiem pod tym względem rzeczywiście był Rousseau, który na nowo odkrywał republikanizm. Był zafascynowany jego antyczną odmianą, ale dostrzegał także jego trwanie w Polsce. Jednocześnie podkreślał rolę wychowania. W jego opinii wychowanie na obywatela, na członka wspólnoty, który jest gotowy poświęcić się dla jej dobra nie tylko w warunkach wojny, lecz i w zwyczajnym życiu politycznym, sejmikowym – to właśnie sprawiało, że Polacy byli „trudniejsi do strawienia”. Siły kulturowe społeczeństwa tworzyły arsenał pozwalający na obronę tożsamości wspólnoty przed zaborcami. Ten aspekt myślenia Rousseau wydaje się niezwykle cenny.
W przyszłym roku będziemy obchodzić 230. rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja i niesłusznie zapomnianego Prawa o miastach. W „Między nieładem a niewolą” jest to moment kulminacyjny trwającej od 1733 r. batalii o przywrócenie niepodległości. Czy owa walka trwająca ponad sześć dekad była wynikiem oddziaływania prądów oświecenia, czy raczej próbą odnowienia dawnych ideałów politycznych i ich wtłoczenia w nową formę ustrojową?
Potrzebne były oba te czynniki. Ich przeciwstawianie nie ma sensu. Z jednej strony istniało przekonanie, że w polskiej tradycji jest wiele elementów godnych obrony i niezbędnych do identyfikowania się z Polską i ochroną jej niepodległości. Z drugiej strony pojawiała się refleksja, że nasza wspólnota wymaga reformy, bo nie jesteśmy już gospodarzami we własnym domu i ktoś inny zarządza naszym systemem politycznym. Obywatele Rzeczypospolitej przekonali się o tym w 1733 r. Podczas wolnej elekcji większością 90 proc. głosów królem został obrany Stanisław Leszczyński. W reakcji caryca Anna Iwanowna przysłała swoją armię, która miała zapewnić, że władcą zostanie ten, którego chcą Rosja i inne sąsiedzkie dwory. To było postawienie kropki nad i, problem niepodległości dotarł do świadomości szlacheckiej.
O podkreślenie znaczenia tej kwestii postarał się ks. Stanisław Konarski, chyba najważniejszy polski intelektualista tej epoki, który łączył szacunek dla dziedzictwa Rzeczypospolitej z przekonaniem, że należy je zmodernizować i nie wolno pozostawać w starych, sprzyjających niestety korupcji, schematach życia politycznego, takich jak liberum veto. Początkowo, przypomnijmy, ta zasada ustrojowa była gwarancją praw mniejszości politycznej, ale z czasem stała się narzędziem paraliżu woli politycznej Rzeczypospolitej. Konarski w opublikowanych w 1733 r. „Listach poufnych podczas bezkrólewia” po raz pierwszy z wielkim naciskiem użył pojęcia niepodległości. „Gdzie się podzieje wasza wolność, jeżeli nie będzie niepodległej Polski?” – pytał. Czym wówczas będzie walka o wolność w opozycji wobec własnego króla, jeśli rzeczywistym władcą będzie nie nasz król, ale ambasador Austrii, Prus lub Rosji? W ten sposób zwracał Konarski uwagę, że obok wolności obywatelskiej należy zabiegać o niepodległość, jeśli chcemy zachować swoją wolność wewnętrzną. W ślad za jego wystąpieniami szła zbrojna walka o niepodległość.
Narracja „Między nieładem a niewolą” kończy się w momencie upadku Rzeczypospolitej. Uchwalone u jej schyłku „Prawo o miastach” było pierwszą próbą rozszerzenia wspólnoty politycznej i praw obywatelskich poza warstwę szlachecką. Czy ten projekt zakończyłby się powodzeniem i byłby rozwijany w XIX w., gdyby nie upadek państwa?
To wchodzenie na śliskie tory historii alternatywnej. Pamiętajmy też, że ten pomysł dojrzewał już wcześniej. W 1791 r. rozpoczęto realizację projektu rozszerzania praw obywatelskich „od góry” na kolejne, coraz lepiej przygotowane warstwy społeczeństwa. W publicystyce Sejmu Wielkiego mówiono również, że na nadanie praw zasłużą później i chłopi. Projekt przebudowy systemu był więc już gotowy i rozpoczynała się jego realizacja. Trzeba jednak brać pod uwagę także wewnętrzne napięcia, które musiałaby ona za sobą pociągać. Dodajmy, że Sejm Wielki jednocześnie ograniczył prawa polityczne szlachcie, która nie posiadała majątku. Przyjęto liberalne, oświeceniowe założenie, że człowiekiem wolnym jest ten, który posiada majątek nieruchomy. W ten sposób kilkaset tysięcy ludzi (szlachty-gołoty) straciło prawa wyborcze. Zyskała je prawdopodobnie nawet mniej liczna grupa mieszczan. To obrazuje ścieranie się modelu liberalnego z przednowoczesnym prawem, opartym na przynależności do stanu, gdzie kluczem był udział w obronie Rzeczypospolitej.
Trudno powiedzieć, jak dalej wyglądałaby ewolucja tego systemu. Pamiętajmy, że ostateczny rozbiór został dokonany właśnie dlatego, że Polska ujawniła zdolności do efektywnej modernizacji w sferze politycznej, ekonomicznej i gospodarczej. Nie dlatego, że Polska nie nadawała się do życia, lecz dlatego, że okazała wspaniałą energię dziełem Sejmu Czteroletniego. O tej żywotności świadczy już sam fakt przygotowania pierwszej w Europie konstytucji. Celem mocarstw ościennych była tymczasem Polska słaba, niezdolna do reform – albo żadna.
Dlaczego na okładce „Między nieładem a niewolą” widzimy fragment obrazu Théodore’a Géricaulta „Tratwa Meduzy”?
Ten obraz oddaje stan burzy, którą przeżywamy. Już św. Tomasz pisał, że sama władza jest doświadczeniem burzy umysłu i celem dobrej polityki musi być jej opanowanie. O dążeniu do uspokojenia fal wokół nas pisał również Konfucjusz i o tym, że należy zacząć od przywrócenia porządku moralnego w sobie samym. Ta wizja spotyka się z odległą nadzieją widoczną na horyzoncie, przekonaniem, że jest spokojny, piękny brzeg, do którego możemy dopłynąć.
Rozmawiał Michał Szukała/PAP
kk/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/532217-nowak-widoczna-jest-tendencja-do-odrzucania-przeszlosci