Czy po pandemii nastanie jakiś szaleńczy karnawał, czyli frenetyczna, obłędna zabawa wszystkich ze wszystkimi we wszystko?
Skąd to znamy? Z ostatnich lat i miesięcy poprzedzających pierwszą wojnę światową. A potem z lat powojennych. Chodzi o atmosferę dekadencji, schyłku, przesilenia, zmęczenia, oczekiwania na jakieś nieszczęście. Nieprzypadkowo „wielka wojna” jest uznawana za prawdziwy koniec XIX wieku. Wszyscy oczekiwali jakiegoś przełomu. I on nastąpił. Łącznie z epidemią hiszpanki, która wpłynęła na demografię. A potem rozpoczęły się te wszystkie procesy, które swoje ukoronowanie mają współcześnie.
To wszystko, co się obecnie dzieje, nie jest ani przełomowe, ani nowe. Inna jest tylko skala oraz dążenie do obudowania tych przestarzałych nowości odpowiednimi gwarancjami prawnymi. Wszystko już było 100 lat temu i więcej. Przecież to po „wielkiej wojnie” nastąpił koniec ery dominacji mężczyzn. Nieprzypadkowe jest przekonanie, że po wojnie to kobiety powinny zacząć decydować o losach świata, wyrażane m.in. w bardzo popularnej powieści Gertrude Artherton „The White Morning”.
Po wojnie zaczął się nowoczesny feminizm. I niejako „taśmowy” seks, o czym pisał m.in. Peter Englund w książce „Piękno i smutek wojny”. Po wojnie całkiem legalnie powstawały kluby gejowskie, np. w Berlinie. Homoseksualizm zaczął być traktowany jako pełnoprawna część kultury europejskiej. Po „wielkiej wojnie” wręcz masowe stało się zażywanie narkotyków, co zaczęło się w okopach, gdzie morfina pomagała rannym. I zaczęło się „narkotyzowanie” ludzi przez bulwarówki, a potem radio i kino, czyli rodzaj „zatruwania” społeczeństw przez masowe media.
Obecny „stan przedwojenny”, gdzie dominuje z jednej strony rozpasany hedonizm, a z drugiej – dekadencja, a wręcz pewnego rodzaju turpizm, jest przygotowaniem do uczynienia dominującymi tych zjawisk, które po „wielkiej wojnie” zostały zalegalizowane i upowszechnione. To ma być to wielkie osiągnięcie cywilizacyjne. Wtedy i obecnie w tle była rewolucja technologiczna, która różne wynalazki społeczne cementowała, przede wszystkim poprzez ułatwienie komunikacji między ludźmi.
Chyba nieprzypadkowo zmiany następują łatwiej w atmosferze pesymizmu, schyłku, niepewności, lęków społecznych. Wtedy czeka się na coś nowego, choćby to nowe było coraz bardziej zniewalające i ograniczające wolność, choć pozornie rozszerzające. Gęsta i ciemna atmosfera wokół pandemii jak najbardziej temu sprzyja. Tym bardziej że w mediach i Internecie dominuje prawie wyłącznie czarny obraz, choćby był pomieszany z elementami zabawy. Bo to zabawa straceńcza, ekstremalna, z ryzykiem i niebezpieczeństwem w tle.
W dominującym przekazie znika wszystko to, co jest optymistyczne, choć przecież bardzo wielu ludzi stara się żyć w miarę normalnie. Mają swoje radości, sukcesy, dzieją się w ich życiu rzeczy pozytywne. To wszystko znika w wielkim mroku, posępności i atmosferze strachu. Nie powagi i odpowiedzialności tam, gdzie trzeba, ale strachu, a wręcz zastraszania. Czy po to, żeby po kryzysie wybuchła wolność, w której nie będzie żadnych ograniczeń? Przede wszystkim wolności dla tego, co przed kryzysem było jakoś tam miarkowane. Żeby nastał jakiś szaleńczy karnawał, czyli frenetyczna, obłędna zabawa wszystkich ze wszystkimi we wszystko.
Podstawowe pytanie jest takie, czy to wszystko procesy spontaniczne, czy ktoś tym wszystkim steruje albo stara się sterować. Faktem jest, że narzędzi sterowania jest wiele, przede wszystkim poprzez nowoczesne środki komunikacji oraz poprzez system zakazów i nakazów związanych z kanonem poprawności. A jeśli są narzędzia i posiadający wielką władzę ich dysponenci, całkiem realne może być istnienie jakiegoś planu. Albo kilku planów. Przebudowy społeczeństw oczywiście. Tak radykalnej, jak radykalne było to, co stało się po „wielkiej wojnie”. Tylko zdecydowanie bardziej planowej niż wtedy i bez porównania łatwiej sterowanej oraz kontrolowanej. Nowy wspaniały świat? Brrrr…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/526358-zyjemy-w-czasie-dekadencji-i-schylku